Życie w Warszawie do tanich nie należy. I trudno się z tym nie zgodzić. Na każdym kroku kuszą knajpki, koncerty, teatry, kina i wiele innych rozrywek. Uwielbiam to miasto za nieskończenie dużą liczbę możliwości. Ale nauczyłam się też opierać pokusom i racjonalnie zarządzać budżetem. Zdradzę ci na to kilka sposobów.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nie pochodzę z Warszawy. Jestem słoikiem, który raz w miesiącu mając dość tutejszego pędu, wyjeżdża do rodziców w woj. lubelskim. Ale po kilku dniach w małym mieście wcale nie wracam z walizką pełną jedzenia. 9 lat mieszkania w Warszawie nauczyło mnie rozsądnego i dość oszczędnego życia. W końcu jakoś na podróże życia i własne mieszkanie trzeba odkładać.
Życie w Warszawie za mniej niż 200 zł tygodniowo. Najważniejsze to planowanie zakupów
Wyjaśnię: budżet 150-200 zł obejmuje wyżywienie i drobne przyjemności jak np. wyjście do kina/teatru, czy zakup gry planszowej, puzzli, nowej bluzki itp. Poza tym budżetem opłata za mieszkanie, rachunki za internet i telefon, streamingi, czy karta miejska, którą doładowuję co 3 miesiące. Tych opłat nie da się bowiem ominąć ani zminimalizować (może poza streamingami, ale uczciwy ze mnie człowiek). Taniej byłoby, gdybym do kawalerki znalazła współlokatora/partnera, ale na razie cieszę się szczęśliwym życiem singielki.
Na czym zatem udaje mi się oszczędzić najwięcej? Na pewno na jedzeniu. Zrezygnowałam z korzystania z restauracji. Raz lub dwa razy w miesiącu zamówię coś do domu, ale najczęściej gotuję sama. Nie lubię siedzieć w kuchni, a zmywanie to już w ogóle katorga, ale jakoś się do tego przyzwyczaiłam i chyba nawet wychodzi mi to ciut lepiej. Gotuję na 2-3 dni, żeby zaraz znowu nie stać przy garach.
Podstawą jest dla mnie planowanie zakupów. Do sklepów chodzę dwa razy w tygodniu, bo jak wiadomo, im częściej tam jesteśmy, tym więcej wydajemy. Dodatkowo menu na kilka najbliższych dni opracowuję na podstawie aktualnych promocji. Tak, regularnie przeglądam gazetki. Mam do tego aplikację, dzięki czemu jest to łatwe i szybkie. I nie jestem też obsesyjna. W pobliżu mam Biedronkę, Kaufland oraz Lidla i to właśnie te trzy sklepy sprawdzam. Na zakupy idę tam, gdzie akurat jest najwięcej interesujących mnie promocji.
Czy żyję jak zakonnica? Absolutnie nie
Kiedy wspomniałam, że raczej nie chodzę po lokalach, pewnie wielu z was doszło do wniosku, że tylko siedzę sama zamknięta w mieszkaniu. Nic bardziej mylnego. Mam lekko introwertyczną duszę, więc na pewno wszelkie kluby i tłoczne miejsca nie są dla mnie najciekawsze.
Ze znajomymi spotykam się natomiast bardzo chętnie. Najczęściej w moim mieszkaniu, gdzieś u nich, albo w plenerze. Jeśli wieczór spędzamy u mnie, piekę ciasto (mój numer popisowy to sernik z jogurtów greckich), siadamy przy herbacie lub czymś mocniejszym i gadamy. Czasami nawet do rana.
Lubię też wyjść do kina, które także wpasowuje się w mój tygodniowy budżet. Jak? Zamiast płacić ok. 40 zł za bilet w weekend, na film idę np. w środę, kiedy bilety są za 17,90 zł, albo w czwartek korzystając z promocji od sieci telefonicznej. Są też kina, które nie są sieciówkami. W poniedziałki na Muranowie film mogę obejrzeć za 16 zł. Więc po co przepłacać.
A co z jedzeniem w kinie? Nie znoszę go. I nie chodzi tu o to, że przez prawie dwa lata pracowałam w kinowym barze, sprzedając nachosy, a po zamknięciu czyszcząc popcornicę (tę maszynę do robienia popcornu). Po prostu nie lubię zapachu i smaku popcornu, nachosy to czysta chemia (a już zwłaszcza sosy). Poza tym chyba nic nie doprowadza mnie w kinie do takiego szału, jak dźwięk chrupania, czy szperania w pojemniku z popcornem podczas cichych scen.
Czytaj także:
Ostatecznie jestem jednak wielką fanką streamingów. I na tym pewnie mogłabym trochę oszczędzić. Aktualnie płacę za MAX, Netflixa i Disney+, a raz do roku także za Prime Video od Amazona. Jednak uwielbiam to, że po całym dniu w pracy mam ogromny wybór filmów i seriali, które mogę obejrzeć, leżąc w łóżku i nigdzie nie wychodzić. Zresztą czasami oglądamy je w większym gronie.
A co z nową garderobą? Tu polecam ekologię
Dość często, choć nie zawsze, w mój tygodniowy budżet wliczone są także nowe ubrania. W tej kwestii jestem jednak minimalistką. Nie lubię mieć ton ciuchów, które założę raz, a resztę czasu przeleżą w szafie. Raz na kilka miesięcy potrzebuję nowej marynarki czy koszuli, wtedy liczę się z większym wydatkiem.
Jednak już od lat nie kupiłam np. pary jeansów w sklepie. Kiedyś się wstydziłam, dziś mówię to już z podniesioną głową. Jestem fanką second-handów. To rozwiązanie przede wszystkim ekologiczne, bo nie napędzam popularnej teraz fast fashion. Jakościowo ubrania z drugiej ręki są o wiele lepsze od poliestru z sieciówek. Poza tym noszę nieco większy rozmiar, który trudno znaleźć w galeriach handlowych. Ostatecznie jest to też forma oszczędzania. Zdarza mi się też zaglądać na Vinted. A co z siłownią? Zamiast karnetu, ćwiczę w domu, albo wsiadam na rower i jeżdżę po mieście.
Czytaj także:
Z drugiej ręki kupuję też puzzle, które układam w ramach relaksu, czy gry planszowe. W końcu trudno to zniszczyć. Mogą być co najwyżej niekompletne, ale wtedy sprzedający raczej o tym informuje. A wieczory planszówkowe są jednymi z moich ulubionych. Dlatego organizuję je przynajmniej raz w miesiącu. Moim zdaniem to najlepsza rozrywka. W kwestii książek sięgam głównie po e-booki (są tańsze) lub idę do biblioteki (gdzie da się wypożyczać także książki elektroniczne).
Dzięki temu wszystkiemu może nie noszę najnowszych kolekcji, a w tej samej kurtce czy butach chodzę kilka zim. Nie wiem, które lokale w Warszawie są modne, a których lepiej unikać. Ale mogłam sobie pozwolić na all inclusive w Albanii, w długi weekend listopadowy polecę na kilka dni na Cypr, a zimą planują dwutygodniową wyprawę do Tajlandii. A i na "czarną godzinę" pieniądze mam zabezpieczone. Coś za coś. Ja na pewno nie żałuję takiego wyboru stylu życia.