Czerwiec to dla mnie zawsze najlepszy momentem na urlop. Jest jeszcze chwilę przed sezonem, dlatego ceny są niższe, a popularne miejsca i plaże nie są zatłoczone. W tym roku wybór padł na kraj, który miał być nieodkryty przez Polaków i dość ryzykowny. Na miejscu czekało mnie niemałe zaskoczenie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jeszcze wiosną wiele polskich serwisów podróżniczych pisało, że Albania pozostaje krajem nieodkrytym przez Polaków. Już wtedy miałam podejrzenia, że nie jest to prawda. Oferta biur podróży jest tam naprawdę bogata, a i tani przewoźnicy latają tam coraz chętniej. Jednak dopiero po przybyciu na miejsce przeżyłam niemały szok. Ten kraj można bowiem okrzyknąć nowym rajem Polaków. Już tłumaczę dlaczego.
Najtańsze all inclusive w Albanii. W czterech gwiazdkach nie było na co narzekać
Swój czerwcowy urlop zarezerwowałam pod koniec sierpnia 2023 roku, czyli z prawie rocznym wyprzedzeniem. Dlaczego tak? Na pewno skusiła mnie cena – 2800 zł od osoby za 9 dni w czterogwiazdkowym hotelu było wówczas jedną z najtańszych opcji, a ponieważ podróżuję dużo, to nie lubię przepłacać. Nie bez znaczenia był również fakt, że na wakacje jechaliśmy w piątkę, a w ofercie last minute najczęściej dostępne są nieliczne miejsca w tym samym hotelu.
Urlop postanowiliśmy spędzić na północy kraju. Automatycznie odpadły więc okolice Wlory i Sarandy, które słyną z przepięknych plaż. Jedna z nich znajduje się w miejscowości Ksamil. To właśnie dzięki niej Albanię nazywa się "Malediwami Europy". Ostatecznie urlop spędziliśmy w Golem, popularnym kurorcie turystycznym niedaleko Durres.
Pierwszy szok. W Albanii czułam się jak we Władysławowie
Przeprawa do hotelu nie trwała długo, ale z powodu popołudniowego lotu na miejsce dojechaliśmy dopiero o godzinie 22. "Na miasto" wyszliśmy dopiero dzień później i nie mogliśmy ukryć naszego zaskoczenia.
Dosłownie każdy był tam w stanie powiedzieć kilka słów po polsku. Sprzedawcy w sklepach, handlarze na ulicach, a nawet właściciele "przenośnych lumpeksów" bez trudu podawali ceny w języku polskim. Uprzejme "dzień dobry", czy napisy "taniej niż w Biedronce", albo po prostu informacje o promocjach w języku polskim najpierw nas zaskakiwały, a później stały się normalnością.
Do Albanii dotarła również nasza muzyka. W taksówce do Durres kierowca od razu odpalił "Miłość w Zakopanem", a wieczorami DJ miał całą playlistę z polskimi przebojami. Do godziny 23 grał Zenek, "Agnieszka", Wilki, a nawet… Franek Kimono! Niestety nie jestem miłośniczką naszych hitów. Na szczęście dwa razy wieczór umiliła nam również muzyka na żywo, podczas której wokaliści zaśpiewali największe światowe przeboje. Aż miło było ich posłuchać.
Spacerując ulicami Golem, nieraz łapaliśmy się na tym, że mamy wrażenie bycia gdzieś nad Bałtykiem, np. we Władysławowie, a nie w obcym nam kraju. Uczucie to potęgował fakt, że otaczali nas głównie polscy turyści. Zdecydowanie mniej liczni byli Czesi, a tylko kilka razy słyszałam brytyjski akcent. Dodam, że tylko w 2023 roku Albanię odwiedziło 240 tys. Polaków. W kolejnych latach na pewno będzie ich więcej.
Morze Adriatyckie przypominało... zupkę
Ponieważ wybraliśmy wakacje all inclusive, rytm naszego dnia wyznaczały posiłki. Te znów bardzo pozytywnie nas zaskoczyły. Oprócz dań z kuchni włoskiej (ta w Albanii jest bardzo popularna ze względu na bliskość tego kraju i dużą emigrację), nie brakowało owoców morza.
Obok makaronu mogliśmy sięgnąć po mule, krewetki, kalmary, a nawet kraby. Pojawiały się również dania lokalne, jak np. burek, czyli rodzaj nadziewanego placka. Wiele dań było moim zdaniem lekko niedoprawionych, ale nie był to problem. Na stołach zawsze stały sól i pieprz, a przy stanowisku z zupami nie brakowało ostrej papryki, kolendry i innych dodatków.
Znaczną część wyjazdu spędzaliśmy na plaży. Słońce prażyło niemiłosiernie, temperatura regularnie przekraczała 30 st. C, a woda dawała ochłodę, choć niewielką. Nigdy wcześniej nie pływałam w tak ciepłym morzu. Nawet na warszawskich basenach bywa chłodniejsza.
Kiedy szliśmy pływać, śmieliśmy się, że idziemy do "zupki". Chodziło nie tylko o temperaturę, ale i jakość wody. Ponieważ w Golem plaże są piaszczyste i nie brakowało fal, woda była zmącona na tyle, że już po kilku krokach nie widzieliśmy swoich stóp. Były tam również "dodatki" w postaci trawy morskiej, meduz, które raz na jakiś czas parzyły w nogi (na szczęście niegroźnie), czy małych ryb.
Albania – nowy raj all inclusive Polaków?
Urlop poświęciłam również na przynajmniej częściowe poznanie Albanii. Odwiedziłam Durres i stolicę – Tiranę. Żadne z tych miejsc mnie nie zachwyciło. Stolica była pędzącym miastem bez ciekawych miejsc, a Durres to dopiero raczkujący kurort, w którym nie ma niczego ciekawego (może poza odkrywanym dopiero amfiteatrem). Wybudowali tam bardzo ładną, ale pustą promenadę, obok której jest zaśmiecona plaża (nie nadaje się do wypoczynku).
Podczas jednej z wycieczek dotarłam również do Kruji, miasteczka w górach, które było pierwszą historyczną stolicą tego kraju. Można tam zwiedzić zamek Skanderbega i 400-letni turecki bazar. Zwłaszcza ten drugi ma wyjątkowy charakter za sprawą kamiennych uliczek i starych niskich zabudowań.
Mimo uroku tego miejsca, od razu widać, że ponad 40 lat komuny odcisnęło piętno na tym kraju. Zniszczono wiele zabytkowych świątyń i dokumentów. Albańczycy dopiero teraz dowiadują się, kiedy zaczęła się ich historia. Jeszcze ok. 40 lat temu po tamtejszych drogach jeździło zaledwie kilkanaście samochodów, a ich dyktator Enver Hoxha zabraniał im podróżować po kraju. Albania mogła stać się drugą Koreą Północną. Na szczęście wolność odzyskała na początku lat 90.
Nie da się ukryć, że kraj od ok. 30 lat jest w ciągłej budowie. Sami Albańczycy żartują, że kiedy kładą się spać wieczorem, rano widzą za oknem nowy wieżowiec albo hotel. Uczą się, jak opowiadać swoją historię, zarabiać na turystyce, ale również jak utrzymać porządek. O ile w miastach nie jest źle, o tyle wystarczy wyjechać na jego peryferie, żeby zobaczyć śmieci pływające w niewielkiej rzeczce tuż obok hoteli. Nie jest tak fatalnie, jak w Tunezji, ale do ideału też im jeszcze nieco brakuje.
Czy zatem Albanię można nazwać rajem all inclusive? Dla mnie z pewnością nim była. Urlop upłynął mi błyskawicznie, w błogim spokoju i bez żadnych zmartwień. Nie zepsuł go nawet fakt, że momentami nie było prądu, a raz przez 4 godziny brakowało wody w kranach.
Wyjeżdżając, miałam łzy w oczach, bo czułam, że chciałabym zostać dłużej, żeby lepiej poznać ten kraj i jego mieszkańców. Nie mam jednak wątpliwości, że jeszcze tam wrócę. Mankamentów jest tam wiele, ale autentyczność i spokój tego miejsca bardzo mnie urzekły.