Dynamitri nie utrzymuje kontaktu z Polakami, Maciej zna tylko dziesięcioro rodaków, Violetta uważa, że na tle innych nacji mamy wielkie kompleksy, a Agata zapewnia, że Polacy na obczyźnie mają te same przywary, co rodacy w kraju: są skłóceni, nie potrafią się zjednoczyć i podkładają sobie kłody pod nogi. – Nie wzięliśmy tego znikąd, spójrzcie na siebie – przytakuje Łukasz. Ale 20-milionowa Polonia potrafi działać razem, potrafi pozytywnie zaskoczyć i zabiegać w zagranicznych parlamentach o swoje prawa. Zapytaliśmy naszych emigracyjnych blogerów, jak żyje się Polakom na obczyźnie.
– Polonia w każdym kraju jest specyficzna. Nie można postawić między nią znaku równoważenia, bo ma różne źródła pochodzenia – podkreśla Agata Lewandowski, dziennikarka, dokumentalistka, a także blogerka naTemat mieszkająca w Berlinie. Nasza rozmówczyni specjalizuje się w zagadnieniach migracji i sytuacji Polaków na świecie. – Samą Polonię w Niemczech możemy podzielić na zarobkową, niewielką grupę "Solidarności" i największą – przesiedleńców ze Śląska. Przesiedleńcy to 50-70 proc. Z tego powodu używamy określenia osoby polsko-języczne. Jest bezpieczniejsze. Określa osoby mówiące po polsku, ale posiadające różne paszporty – wyjaśnia.
Na Wschodzie trzeba uważać z używaniem słowa "emigrant". Nazwanie w ten sposób mieszkających tam Polaków jest dla wielu z nich obrazą. – Wielokrotnie podkreślali i podkreślają, zresztą słusznie, że to nie oni opuścili Polskę, a Polska opuściła ich – przypomina Lewandowski. Dziennikarka realizując wiele reportaży o Polakach poza granicami kraju wyraźnie widziała, że na funkcjonowanie każdej polonijnej społeczności ma wpływa przede wszystkim czas w jakim opuścili kraj (wojna i okupacja, PRL, "Solidarność", lata 90. i późniejsze) oraz powody (polityczne czy zarobkowe). – Z czasem każda z nich przesiąka jednak lokalną kulturą – dodaje.
Polonia z zewnątrz Według ostatnich szacunków Polonia na świecie liczy nawet 20 milionów Polaków. Najwięcej z nich żyje oczywiście w Stanach Zjednoczonych. Kolejny z naszych blogerów Wojciech Bergier przez blisko pięć lat był konsulem ds. prawnych w Los Angeles. – Z racji zawodowych miałem wiele do czynienia z Polonią Zachodniego Wybrzeża. Z nieukrywaną dumą muszę stwierdzić, że obraz Polaków był niezwykle pozytywny. Dosyć dobrze poznałem Polonię z Kalifornii skupioną w Los Angeles, San Diego, San Francisco. Wśród nich są lekarze, architekci, inżynierowie, prawnicy, czyli ludzie sukcesu. Poznałem również tych, którzy stawiają swoje pierwsze kroki w zawodowej karierze, to najmłodsze pokolenie. Doskonale wykształceni, obyci w świecie, znający świetnie języki – opisuje Wojciech Bergier.
Podkreśla, że nie ma żadnego "zamknięcia w etnicznych gettach". A wręcz przeciwnie: powstają raczej kluby ponadnarodowe, młodzi ludzie z Europy chętnie tworzą grupy wsparcia dla nowo przybyłych. To wpływa na pozytywny odbiór Polaków na zewnątrz. Są postrzegani, jako silna grupa, a o ich głosy politycy zabiegają w każdych wyborach. – Na imprezach polonijnych nasi rodacy chętnie nawiązują do swej polskości. Słynne polskie festyny to dla nich przedmiot nieskrywanej dumy. Toteż z sympatią odnoszą się do nich Amerykanie. Z moich relacji z miejscowymi władzami wynikało, że nie ma nas, Polaków "na radarze". To świadczy, że nie sprawiamy kłopotów – dodaje były konsul.
Łukasz Dynowiak (także bloger naTemat) jest doradcą public relations, który od lat mieszka w Wielkiej Brytanii, dokładniej w Szkocji. Jak podkreśla – wbrew temu co piszą niektóre brytyjskie tabloidy – "ogromna większość Brytyjczyków nie ma problemu z Polakami". – Powód? Są od pokoleń przyzwyczajeni do wielokulturowego, kolorowego i ciekawego społeczeństwa. Poza tym są skupieni na innych rzeczach, ciężko pracują i ostro się bawią, nie mają czasu ani ochoty na nacjonalizm – dodaje. Brytyjska prasa regularnie donosi jednak o problemach z polską emigracją. Ostatnio chociażby o rosnącej grupie bezdomnych (Polacy stanowią aż 40 proc. wszystkich zagranicznych bezdomnych w Londynie) czy o małych Polakach odbieranym rodzicom na Wyspach.
Polacy nie moją jednak problemu, żeby się pokazać w pozytywnym świetle. Violetta Rymszewicz, ekspertka z zakresu Zarządzania Zasobami Ludzkimi na co dzień mieszkająca w Brukseli, zwraca uwagę, że na tle innych nacji wyróżnia nas ogromna pracowitość, profesjonalizm, solidność i obowiązkowość.
– Wyróżnia nas też - i tu zaskoczenie - bardzo wysoki poziom wiedzy ogólnej, zwłaszcza humanistycznej. Uchodzimy za erudytów. Pamiętam taką sytuację, która szczególnie utknęła mi w pamięci. Kurs językowy. Na sali Waloni, Flamandowie, Włoch, Niemka, Ukrainiec, Białorusin, Litwin i ja - Polka. Nauczycielka zachęca nas, żeby pójść na "Noc otwartych muzeów". Opowiada o sali loży wolnomularskiej, normalnie zamkniętej dla zwiedzających. - Kto to Wolnomularze? - pyta Belg. Nauczycielka w odpowiedzi robi kilka błędów historycznych. Poprawiam. Popiera mnie Litwin. Dyplomata z Ukrainy dodaje swoje trzy grosze. Na sali absolutna cisza. Nauczycielka czerwieni się i mówi: "Zawsze mnie zastanawia, ile niepotrzebnej wiedzy mają emigranci z byłego Bloku Wschodniego..." – wspomina z uśmiechem blogerka naTemat.
Polak Polakowi nierówny
Oczywiście tak jak postrzeganie Polonii we wszystkich krajach jako całości jest bezsensowne, tak samo i mówienie ogólnie o Polakach mieszkających np. w Wielkiej Brytanii nie ma większego sensu. W większości z polonijnych ośrodków żyją przynajmniej dwie generacje emigrantów. Taki "niejednorodny" obraz polskich imigrantów jest np. w Szwecji. – Najnowsza fala emigracji zarobkowej z Polski to z jednej strony polscy lekarze specjaliści, których jest tu naprawdę wielu, zwłaszcza na północy kraju. Cieszą się bardzo dobrą opinią. Jednocześnie najbardziej widoczna grupa pracowników z Polski w Szwecji to wciąż budowlańcy. Są z reguły bardzo dobrze oceniani. Uważa się, że są pracowici, zaradni i mają inwencję. Kojarzą się też z pracą na czarno i nadużywaniem słowa "ku***", które akurat w języku szwedzkim oznacza szczęśliwie "zakręt" – opowiada blogerka naTemat Katarzyna Tubylewicz, publicystka, kulturoznawczyni i tłumaczka mieszkająca w Szwecji.
Nasza rozmówczyni wyjaśnia także, że nasz kraj i nasi rodacy kojarzą się Szwedom zawsze ze sporym konserwatyzmem. – Jednocześnie Polska coraz bardziej imponuje dynamicznym rozwojem ostatnich lat i dobrze funkcjonującą gospodarką – dodaje. Podobny obraz Polaka-emigranta jest również w Norwegii, o czym pisaliśmy już w naTemat.
Polacy tworzą małe społeczności na naprawdę odległych krańcach świata. Nasz bloger Maciej Szumny od trzech lat urzęduje na Wyspach Zielonego Przylądka w zachodniej Afryce. – Mieszka tutaj bardzo niewielu Polaków, choć i tak więcej, niż się spodziewałem – mówi ze śmiechem. Mieszkańcy Polskę kojarzą przede wszystkim z papieżem Janem Pawłem II, który był tam z pielgrzymką w 1991 roku. – Kiedy ktoś zupełnie nie kojarzy skąd pochodzę wspomnienie o papieżu Polaku pomaga – przyznaje.
Polonia wewnątrz. Razem czy osobno?
Maciej Szumny zna właściwie tylko dziesięcioro Polaków mieszkających na Wyspach Zielonego Przylądka. – Z kilkoma osobami utrzymuję dosyć bliski kontakt (chociaż mieszkamy na różnych wyspach), dzwonimy do siebie, spotykamy się, mamy przyjemność rozmawiania (i przeklinania! [śmiech]) w rodzimym języku, pożyczam im polskie książki i płyty, które zamawiam. Są też osoby, z którymi wymieniam uprzejmości, ale nic poza tym – mówi i wyjaśnia, że jedną z takich osób jest Polka, która wyjechała z Polski w 1982 roku i przekonana jest, że katastrofa samolotu prezydenckiego w Smoleńsku to zamach. Nawet w Afryce katastrofa smoleńska dzieli Polaków. – Ja mam inne zdanie i myślę, że pomimo iż nawet nie dyskutujemy o tym, stworzyło to między nami niewidzialną ścianę – uważa Maciej Szumny.
Najlepiej zorganizowaną i najaktywniejszą – z uwagi na liczebność – jest oczywiście Polonia w USA. – Środowisko, które miałem okazję poznać, niezależnie czy była to Polonia z Kalifornii, Utah, Teksasu, Kolorado, Nevady czy Arizony łączy jeszcze jedno: niezwykła, wręcz specyficzna, zdolność do samoorganizacji. Z racji pełnionych obowiązków często musiałem interweniować w sprawach skrajnych: nieszczęśliwe wypadki, aresztowania, zginięcia – czyli tych, które nazywamy sytuacjami losowymi – wyjaśnia były konsul Wojciech Bergier.
Dyplomata wspomina, że w swojej pracy absolutnie zawsze mógł liczyć na pomoc miejscowej Polonii. – Było kilka sytuacji, gdzie wydawało się że nie ma wyjścia dla zagubionego w potrzebie Polaka. Nagle okazało się, że gdzieś w pobliżu mieszka polska rodzina, jest polska parafia, są ludzie chętni do pomocy w potrzebie – wspomina i przytacza historię "szczególnej mobilizacji" Polonii w Denver, która pomogła choremu z Polski, będącemu w Kolorado. – Pamiętam niespotykaną koincydencję w Teksasie, gdzie bezinteresownej pomocy na rzecz Polaka udzieliła polska rodzina mająca swój mały hotelik – dodaje.
O dobrych relacjach mówi się również wśród niemieckiej Polonii, która jest drugim, co do wielkości ośrodkiem polonijnym. – Relacje są bardzo dobre. Społeczność skupia się nie tylko wokół parafii, lecz również wokół studiów, akademików, firm, wspólnych zainteresowań. Polacy w większości są do siebie pozytywnie nastawieni – zapewnia blogerka naTemat, romanistka Sandra Scholz mieszkająca w Niemczech. Przyznaje jednak, że niektórzy bardziej skłaniają się do utrzymywania kontaktów z Niemcami, niż z Polakami.
Na ostrzu noża
Polonijna przyjaźń i dobre relacje nie dotyczą jednak wszystkich krajów. W niektórych podziały wśród Polonii są bardzo widoczne. – Nie można Polaków w UK traktować jak monolitu. Są cwaniaczki i przestępcy, ale są też społecznicy i aktywiści. Są ludzie, którzy lubią się zrzeszać i budować sobie Małą Polskę i są tacy, którzy próbują się jak najmocniej zasymilować czy wręcz wstydzą się polskości. Większość jest gdzieś pośrodku. Polonia to ogromna grupa, więc pytanie jakie są wewnątrz niej relacje, to trochę jak pytanie jakie są relacje w całym społeczeństwie – mówi Łukasz Dynowiak.
W Wielkiej Brytanii mieszka również nasz muzyczny bloger Dynamitri: – Szczerze, to mam tutaj bardzo ograniczony kontakt z Polakami. Zawsze starałem się integrować i korzystać z UK, a nie robić sobie Jackowo a'la Chicago czy inne Little Poland – przyznaje ze śmiechem Dynamitri. – Ja się za Polonię nie uważam. Bardziej jestem obywatelem UE. Nie bunkruję się na Hammersmith/Ealingu czy w jakichś polskich okręgach, nie śmigam do polskich dyskotek czy klubów, choć coś tam obiło mi się kiedyś o uszy, że są. Mój kontakt z Polską, poza pisaniem dla was i internetem, ogranicza się do kupienia dobrych pierogów, jak gdzieś mnie dalej wyniesie – dodaje. Dynamitri podkreśla jednak, że są fajne i ciekawe polskie inicjatywy, które mają wspierać rodaków. Niedawno dwóch kolegów założyło radiostację internetową mającą na celu m.in. pomóc odnaleźć się Polakom, którzy czują się na Wyspach zagubieni.
Blogujący w naTemat prawnik Mikołaj Kozak mieszkał w Rosji jako nastolatek. O relacje między Polakami mieszkającymi w Moskwie mówi: "nieszczególnie fortunne". – Spora część Polaków mieszka w budynku przy Ambasadzie RP i jest to takie skupisko "na siłę". Ktoś kiedyś powiedział, że jak się w tym budynku czyta książkę, to każdy wie jaką. Ja miałem to szczęście, że tam nie mieszkałem. Polonia serwuje za to bogate życie integracyjno-kulturalne. Jest mnóstwo koncertów. W Ambasadzie pamiętam np. koncert Ewy Osińskiej, żony śp. Stefana Mellera, byłem też na koncercie H.M. Góreckiego w Konserwatorium, to tam miałem okazję porozmawiać z Jerzym Hoffmanem i Andrzejem Wajdą – opowiada. Mikołaj Kozak zwraca uwagę, że znaczna grupa Polaków ma problem z przestawieniem się na cyrylicę: – Słyszałem o wielu żonach "dyplomatów", które przez 10 lat nie były w stanie nauczyć się języka i głównie siedzą w domu, oglądając TVP Polonia.
Jak w kraju
Czesław Mozil w rozmowie z naTemat wspomniał, że Polacy na emigracji to rasiści i miłośnicy obnoszenia się swoim bogactwem przed innymi, szczególnie w kościele. To nie jedyne nasze przywary na obczyźnie. Violetta Rymszewicz, ekspertka z zakresu Zarządzania Zasobami Ludzkimi uważa że Polacy za granicą mają wyraźną potrzebę organizowania sobie "drugiej Polski". – Mieszkają w określonych dzielnicach, robią zakupy w polskich sklepach, szukają polskich usług. Z trudem asymilują się do lokalnych warunków. Tym, co wyróżnia nas na tle innych nacji, to ogromne kompleksy. Im bardziej czujemy się zagubieni i niepewni w nowym kraju, tym bardziej przyjmujemy wojowniczą postawę i negujemy lokalny ład oraz zwyczaje – ocenia.
Według Rymszewicz drugą cechą Polaków na emigracji jest nielojalność. – Zwłaszcza w pracy. To jest temat-rzeka i kwestia niezwykle trudna. Tym bardziej, że inne nacje mają kulturowo uwarunkowaną lojalność narodową. Wiadomo, że Niemiec promuje Niemca, Francuz Francuza. Polacy nie mają takich zachowań. Trudno liczyć na najmniejsze poparcie rodaka. Natychmiast pojawia się zawiść i nieme pytanie "dlaczego to nie ja np. mam awansować?". Między Polakami w pracy panują prawa bezwzględnej dżungli: "Chcesz mojej pomocy? Zapłać, albo wyraźnie powiedz, co będę z tego miał!" – zwraca uwagę blogerka naTemat. W jej ocenie polskie środowiska za granicą są "hermetyczne, niechętne obcym, często rasistowskie i homofobiczne, rozplotkowane". – Przywozimy ze sobą nie tylko kompleksy, również brzydkie małomiasteczkowe zwyczaje – dodaje.
Łukasz Dynowiak, doradca ds. public relations widzi jednak pozytywne zmiany w postawie Polaków. – Ci, którzy mieszkają na Zachodzie od dłuższego czasu są bardziej otwarci i tolerancyjni od tych nad Wisłą. Na pewno jesteśmy bardziej rozluźnieni, milsi w stosunku do obcych, więcej się uśmiechamy. Przy każdej (nieczęstej już) wizycie w Polsce zastanawiam się, jak można być szczęśliwym z całą tą żółcią dookoła. Przepuszczenie przechodnia na jezdni czy gadka-szmatka o pogodzie z ekspedientką nic nie kosztują, a na samopoczucie wpływają świetnie. Wszyscy mamy jakieś przywary – zaznacza.
Polacy na Wyspach (tych Brytyjskich czy Zielonego Przylądka), w USA, Niemczech nie są wyjątkiem. – Polacy w Polsce znajdują jakąś dziwną masochistyczną przyjemność w czytaniu i słuchaniu o tym, jak to nie potrafimy się zachować na emigracji czy na wakacjach. Nie wzięliśmy tego znikąd, spójrzcie na siebie – dodaje z przekąsem Łukasz Dynowiak. – Polonia zagranicą jest taka sama jak Polacy w Polsce – zgadza się Agata Lewandowski. – Wymagamy od rodaków poza ojczyzną jedności, współpracy, ale przecież tego nie ma w kraju. W Polsce są podziały. To się nie zmienia, kiedy wyjeżdżamy z kraju. Jest wiele polskich stowarzyszeń, które są skłócone, rozczłonkowane. To naturalne – dodaje.
Problem pojawia się, jeśli przez te podziały Polacy zaczynają być postrzegani jako niepoważna grupa narodowościowa. Lewandowski przyznaje, że tak się dzieje teraz np. w Austrii. – Mówię to z przykrością, ale Polonia w Austrii jest skłócona i zwalcza się wzajemnie. To jest ze szkodą dla całej społeczności. W Niemczech, mimo różnic, powstało stowarzyszenie Konwent, które skupia większość polonijnych organizacji. Dzięki temu Polonia jest partnerem do rozmów dla rządu niemieckiego – dodaje Lewandowski.
Podobne spostrzeżenia ma Maciej Szumny i Katarzyna Tubylewicz. Szumny, jako nieliczny przedstawiciel polskiej społeczności na Wyspach Zielonego Przylądka zapewnia, że próbuje budować pozytywny obraz Polski. – Staram się zaznajamiać innych z polską kulturą, muzyką, sztuką. Myślę, że czasem udaje mi się aż za bardzo i ktoś, kto by odwiedził nasz kraj, mógłby się mocno zdziwić. Bo nie oszukujmy się, Polacy w większości to właśnie rasiści, przekonani o swojej wielkości, zamknięci na innych, nie rozmawiający z obcymi – ocenia Maciej Szumny.
– Przywary naszych rodaków na obczyźnie nie różnią się od tych, które mamy w kraju. Bywają za to czasem bardziej widoczne, zwłaszcza jeśli stanowią kontrast dla zasad i zwyczajów panujących w nowym środowisku. Myślę, że zdarza się iż na obczyźnie ludzie jeszcze mocniej zasklepiają się w swoich poglądach lub stają bardziej tradycyjni niż byli w kraju. Jednak warto pamiętać, że Polacy zarówno w kraju, jak i na obczyźnie są po prostu różni i w związku z tym mają także różne wady i zalety. Im dłużej żyję pomiędzy Polską a Szwecją, tym bardziej męczą mnie nadmierne uogólnienia w takich sprawach – kwituje Katarzyna Tubylewicz.
W Szwecji jest sporo polskich sprzątaczek. Ta ostatnia grupa zawodowa spowodowała, że istnieje ciekawa paralela pomiędzy Sztokholmem a Warszawą. Zamożni i aroganccy warszawiacy potrafią używać określenia ''Ukrainka" zamiast słowa "nasza sprzątaczka", w podobny sposób sztokholmczycy mówią czasem o Polkach, można się więc domyślać, że Polacy bywają często postrzegani jako mało wykwalifikowana, ale wydajna siła robocza.
Jedna z moich koleżanek Polek pracuje na Wyspach Zielonego Przylądka w biurze ONZ. Ma dwójkę dzieci - maleńką Milenę i trzyletniego Jasia. Często spędzamy razem czas na plaży i bawimy się z Jasiem w polskie zabawy - na przykład Stary niedźwiedź mocno śpi. Jaś bardzo to lubi i pamiętam jak zszokowany był, kiedy po raz pierwszy mnie poznał. Wcześniej jedyną osobą, która mówiła do niego wcześniej po polsku, była jego mama.
Mam wrażenie że wszystkie generacje Polaków żyjące na Zachodnim Wybrzeżu tworzą jedną, solidną grupę dumną ze swej polskości. Nie zauważyłem pośród Polaków podziału, chociaż nie wykluczam, że takie mogą się pojawiać. Ale nie spotkałem się z sytuacjami, w których Polacy – jako społeczność – byliby powodem kłopotliwej relacji z Amerykanami. Możemy być dumni, że w Kalifornii i stanach ościennych kojarzymy się dobrze i jesteśmy traktowani jak Europejczycy.
Pamiętam, kiedy krótko po przyjeździe do Belgii, spotkałam przed szkołą grupę matek. Moją uwagę zwróciły Włoszki - głośne, rozgadane i zawsze w grupie. Wyraźnie dobrze się ze sobą czuły. Polskie matki zawsze były ostrożniejsze, zdystansowane. Starannie się sobie przyglądamy zanim dopuścimy do siebie nieznajomych.
Tak naprawdę to zorganizowana jest Polonia starszej generacji, młodsza Polonia wydaje się mieć mniejszą potrzebę działania w stowarzyszeniach, choć wiem, że wielu młodych Polaków chętnie przychodzi na polskie imprezy i koncerty. Sama nie uczestniczę w życiu polonijnym, ponieważ uważam, iż Polonię cechują zawsze i wszędzie wady charakterystyczne dla wszelkich małych, zamkniętych środowisk, które doskonale opisał w swoim "Dzienniku" Witold Gombrowicz.