"To najbardziej nieczuły film, jaki widziałam" – napisała jedna z meksykańskich krytyczek w recenzji musicalowego kryminału "Emilia Pérez". Film z Zoe Saldañą i Seleną Gomez, który chwycił za Złoty Glob i jest na dobrej drodze, by sięgnąć po Oscara, poza przewidywalnym hejtem budzi skrajne emocje wśród Meksykanów i społeczności LGBTQ+. Francuski reżyser Jacques Audiard został skrytykowany za zabawę tragedią ofiar karteli i stereotypowe podejście do transpłciowości.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kontrowersje wokół filmu "Emilia Pérez" Jacquesa Audiarda
Film "Emilia Pérez" zdobył Nagrodę Jury na 77. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes, a także wyróżnienia dla kobiecej obsady, którą poprowadziły Zoe Saldaña ("Strażnicy Galaktyki 3"), Karla Sofía Gascón ("My, dobrze urodzeni") oraz Selena Gomez ("Zbrodnie po sąsiedzku").
Hiszpańskojęzyczny kryminał z domieszką musicalu, nakręcony przez francuskiego reżysera Jacquesa Audiarda ("Z krwi i kości") ze Złotą Palmą na koncie, opowiada historię liderki kartelu narkotykowego z Meksyku, która próbuje zawiesić swoją nielegalną działalność, przy okazji decydując się na operacyjną korektę płci. W skrócie: historia o odkupieniu.
Brzmi jak coś przełomowego – zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę peany krytyków filmowych. Niestety finalnie uznany filmowiec powiela przestarzałe stereotypy rodem z lat 90., zostawiając sobie bezpieczną furtkę, jaką jest estetyka zwana kampem.
Meksyk w Paryżu
Audiard porusza w "Emilia Pérez" tematy ważne, ale podchodzi do nich bardzo powierzchownie. Zacznijmy od wątku Meksyku. Luźną adaptację książki "Écoute" Borisa Razona Francja wystawiła jako swoją kandydatkę do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej w kategorii "najlepszy film międzynarodowy". Pomimo że scenariusz podróżuje przez meksykańską stolicę, Bangkok, Londyn, szwajcarskie miasto Lozanna i Tel Awiw, całość miała zostać nakręcona w studiu pod Paryżem.
Meksykanie nie są pocieszeni tym, jak Audiard potraktował ich w swoim "szalonym" dziele. Pomijając doniesienia dotyczące lokacji, w której powstał musical, krytyka spłynęła również na kwestię ofiar karteli, którą potraktowano niedelikatnie.
W filmie Emilia i jej prawniczka Rita zakładają organizację non-profit, której celem jest odnalezienie osób porwanych przez bossów narkotykowych i zwrócenie ich ciał rodzinom. Ktoś, kto wcześniej sam zabijał niewinnych ludzi, teraz ich wybawia. W obiektywie kamery Francuza Meksyk nie ma co prawda stereotypowych żółtych barw jak w serialu "Breaking Bad", za to nie stroni od przemocy.
"'Emilia Perez' wykorzystuje prawdziwy kryzys osób zaginionych jako leniwy chwyt fabularny, kpiący z naszego bólu dla czystej rozrywki. Film jest rasistowski, ksenofobiczny i sprowadza naszą kulturę do krzywdzących uprzedzeń" – czytamy w komentarzach widzów w serwisie X (dawnym Twitterze). We wpisach pojawiają się oskarżenia o brak niuansu i pomijanie szerszego kontekstu wojen narkotykowych w Ameryce Łacińskiej.
Audiard inspirował się telenowelami, które często potrafią być przerostem formy nad treścią, z nadmierną ekspozycją i histerycznym wręcz tonem. Paryskiemu twórcy nie można zarzucić braku talentu – technicznie i aktorsko jego film wypada naprawdę świeżo, tyle że jest ściągany na dno przez pewną ignorancję.
Krytycy nagradzanego libretto wytykają reżyserowi, że w głównej obsadzie znalazł miejsce tylko dla jednej aktorki pochodzącej z Meksyku, Adriany Paz, która w odpowiedzi na krytykę filmu zasugerowała, że "projekty budzące kontrowersję prowadzą do potrzebnych dyskusji". Przypomnijmy, że Gascón wywodzi się z Hiszpanii, Saldaña ma dominikańskie pochodzenie, a Gomez chwali się meksykańskimi korzeniami od strony ojca.
A skoro przy byłej gwieździe Disneya jesteśmy, Gomez wciela się u Audiarda w postać Jessi del Monte, znanej piosenkarki i żony głowy kartelu, która nic nie wie o zabiegu korekty płci swojej drugiej połówki. Bohaterka mówi łamanym hiszpańskim, gdyż pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. W podcaście "Hablado de Cine" meksykański aktor Eugenio Derbez, którego widzowie mogą znać z oscarowego komediodramatu "CODA", wyraźnie skrytykował aktorkę za jej występ, mówiąc, że w żaden sposób "nie da się go obronić". Poszło o akcent.
Rodrigo Prieto, meksykański operator filmowy, który pracował nad "Czasem krwawego księżyca" Martina Scorsesego, poczuł się urażony, kiedy reżyserka Issa López stwierdziła, że Audiard poradził sobie z wątkiem handlu narkotykami lepiej niż wielu lokalnych filmowców.
– Dlaczego nie zaproszono do produkcji większej liczby Meksykanów? Wszystko tutaj jest fałszywe. I nie mam tu na myśli aspektu muzycznego, który akurat uważam za świetny. (...) Tak, aktorzy mieli trenera dialektu, ale ta historia została przedstawiona w sposób, który wydaje się po prostu nieautentyczny – ocenił autor zdjęć do "Tajemnicy Brokeback Mountain" w wywiadzie z portalem branżowym Deadline.
"La vaginoplastia". Wątek transpłciowości w "Emilii Pérez"
Emilia jest transkobietą, która po tranzycji przechodzi wewnętrzną przemianę – bezwzględnego bossa próbuje zastąpić empatyczną sojuszniczką ofiar karteli. Oglądając film, można odnieść wrażenie, że Audiard traktuje tożsamość płciową antybohaterki jako pewnego rodzaju tarczę, na co zwróciła uwagę Kyndall Cunningham z portalu Vox. Musical podkreśla motyw ucieczki od przeszłości, stawiając transpłciowość Emilii w dość niezręcznym świetle i nieświadomie uciekając przed walidacją jej tożsamości.
"'Emilia Pérez' jest krokiem wstecz w przypadku reprezentacji osób trans" – oznajmiła tęczowa organizacja GLAAD. Film sugeruje, że Emilia Perez jest kobietą wtedy, gdy pragnie nieść innym pomoc, współczuje, chce odkupić swoje winy. Wystarczy, że tylko się rozgniewa, a od razu w jej głosie można usłyszeć męski ton (w scenie, w której krzyczy na żonę, faktycznie da się wyłapać zniżoną, szorstką nutkę). Dlatego też widzowie – zwłaszcza społeczność LGBTQ+ – mają żal do reżysera za przestarzałe podejście do transpłciowości.
Osoby trans jasno dają do zrozumienia, że twórcy cispłciowi (tacy, których płeć przypisana przy narodzinach jest spójna z tożsamością płciową), jeśli tylko chcą, potrafią tworzyć dobre filmy o nich, ale Audiard nie należy do tego elitarnego grona.
W oldschoolowym, ale tandetnym numerze "La vaginoplastia" reżyser pokazuje adwokatkę Ritę załatwiającą Emilii kilkadziesiąt operacji plastycznych naraz w szpitalu w Bangkoku. Część krytyków nie może powstrzymać śmiechu na samą myśl o tej piosence, gdyż skręca ona w absurdalną wręcz fetyszyzację tranzycji i tylko podkreśla, że Audiard nie przeprowadził odpowiedniego researchu w podejmowanej przez siebie tematyce.
"Reputacja Bangkoku jako centrum transpłciowej turystyki medycznej jest równie ugruntowana, jak i łatwa do wyszukania w Google. Nie mogłem przestać się śmiać, gdy zdałam sobie sprawę, że Emilia zapłaciła komuś miliony dolarów, aby odkryć ten podstawowy fakt. (...) Nie żądam totalnego realizmu od każdego filmu, który widzę. Mogę nawet docenić kamp, zamierzony lub nie, Emilii budzącej się po 5 milionach operacji, z twarzą zabandażowaną jak mumia, ale (...) spodziewałam się jednak, że taki filmowiec (...) wykaże się świadomą wrażliwością i zrozumieniem" – skwitowała Harron Walker na łamach nowojorskiego magazynu "The Cut".
Na forach internetowych pod adresem "Emilii Pérez" padają zarzuty, że jest tzw. Oscar baitem, czyli dziełem stworzonym z myślą o zdobyciu lśniącego Oscara. "Za pięć lat ten film będzie zapamiętany jako najgorszy laureat największych kinowych nagród" – wieszczy jedna z użytkowniczek Reddita.
Na razie szanse Audiarda, by podbić serca aktywnych członków Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, są niesamowicie wysokie. Czas pokaże, czy hiszpańskojęzyczny musical będzie nowym "Green Bookiem".