Recenzja zawiera niewielkie spoilery dot. filmu "Mickey 17"
Ziemia opętana przez burze piaskowe, rosnącą przestępczość i brak jakichkolwiek perspektyw. Nic dziwnego, że ludzie zaczęli szukać drogi ucieczki i w końcu trafili na ekspedycję zakładającą kolonizację innej planety. Skuta lodem Nilfheim, która swoją nazwę wzięła od królestwa zimna z mitologii nordyckiej, w przeciwieństwie do pradawnych mitów nie jest rządzona przez antagonistkę Hel, a przez bogatego złoczyńcę.
"Mickey 17" na podstawie książki Edward Ashton jest satyrą na obecne czasy, która zanurza się w egzystencjalizmie, ale w zbyt bezpieczny sposób próbuje walczyć z urzeczowieniem człowieka przez społeczeństwo. Bong Joon-ho poniekąd urzeczywistnia na ekranie wizję francuskiego filozofa Jeana-Paula Sartre'a (zwłaszcza jego słowa: "Egzystencjalizm jest humanizmem").
"Mickey 17", czyli 18 twarzy Roberta Pattinsona (RECENZJA)
Mickey jest Wymienialny, co oznacza, że gdy umiera, naukowcy "drukują" go na nowo. Mysz laboratoryjna – to na nim testuje się m.in. wpływ nowego śmiertelnego gazu, wirusa gorączki krwotocznej znajdującego się w atmosferze Nilfheimu i mięsa nafaszerowanego hormonem wzrostu. Dzięki obecności Mickey'ego kolonizatorzy mogą spać spokojnie. Przecież to on ginie, a nie oni.
Pewnego dnia pod stopami klona numer 17 pęka lód. Mickey ląduje w dziurze i zostaje tam porzucony przez swojego przyjaciela Timo. Po paru godzinach bohaterowi cudem udaje się stamtąd wydostać. Gdy wycieńczony kładzie się w swoim łóżku, odkrywa, że obok niego leży świeżo wydrukowany Mickey 18.
Najnowsze dzieło południowokoreańskiego reżysera posiada wszystko, czego potrzebuje dobry film, ale w ostatnich minutach meczu pudłuje. "Mickey 17" jest bowiem miksem tego, czym Bong Joon-ho wykazał się już w swoim dorobku artystycznym. Mróz i bezwstydni złole jak w dramacie science fiction "Snowpiercer: Arka przyszłości", a także naturalizm i dobre serce przygodówki "Okja" sprzed ośmiu lat – satyra sci-fi o klonach i ludzkiej głupocie niewiele daje od siebie.
Scenariusz "Mickey'ego 17" nie jest w żadnym wypadku zły, aczkolwiek pełno w nim bałaganu, który entuzjastom fabuły liniowej zwyczajnie nie podejdzie. Joon-ho świetnie radzi sobie ze wstawkami ekspozycyjnymi – czasem przypominają one wykonaniem szkolne filmiki instruktażowe, ale ostatecznie wpisują się idealnie w niepoważny styl prowadzenia narracji. W finałowym rozdziale filmu dzieje się wszystko, wszędzie, naraz.
Twórca oscarowego "Parasite" nie skupia się wyłącznie na motywach czysto egzystencjalnych. "Mickey 17" prześmiewczo komentuje problemy klasizmu (biedni kontra bogaci), ciche przyzwolenie społeczeństwa na rosnący w siłę faszyzm, hegemonię homo sapiens i powszechną zgodę na dehumanizację konkretnych jednostek. Jeśli dorzucimy do tego jeszcze kryzys klimatyczny, to otrzymamy satyrę wpisującą się w sam raz we współczesne czasy.
Wojny klonów Roberta Pattinsona
Robert Pattinson w roli introwertycznego Mickey'ego 17, który jest przyzwyczajony do tego, że koledzy i koleżanki nim pomiatają, wypada fenomenalnie już od pierwszej sceny, gdy słyszymy jego przedziwny akcent. Brytyjski aktor, którego poznaliśmy za sprawą "Harry'ego Pottera i Czary Ognia" oraz "Zmierzchu", to mistrz akcentów i nieoczywisty talent do dubbingu, o czym wiemy od czasu thrillera "Diabeł wcielony" Antonia Camposa, a także animacji "Chłopiec i czapla" Hayao Miyazakiego.
Z każdą kolejną kreacją Pattinson coraz bardziej utwierdza widza w przekonaniu, że za te kilka, bądź kilkanaście lat dołączy do grona tak charakterystycznych aktorów jak Willem Dafoe ("Lighthouse"), Steve Buscemi ("Big Lebowski") czy Christopher Walken ("Łowca jeleni").
Rola Mickey'ego Barnesa otworzyła przed Pattinsonem wiele możliwości – w końcu tych klonów mamy w filmie aż osiemnaście. Joon-ho dał mu właśnie tyle szans i żadna z nich nie została zmarnowana.
Drugą postacią w satyrze z gatunku sci-fi, która najbardziej rzuca się w oczy, jest Kenneth Marshall. Koszmary kongresmen zarządza Nilfheimem, ale ewidentnie minął się z powołaniem. Mark Ruffalo ("Biedne istoty") zainspirowany manierami prezydenta USA Donalda Trumpa wciela się w złowieszczego showmana, którego do głupot zachęca pokręcona żona Ylfa. Toni Collette ("Dziedzictwo. Hereditary") jest ekranową siostrą Tildy Swinton ze "Snowpiercera".
Naomi Ackie ("Mrugnij Dwa Razy") powierzono rolę agentki bezpieczeństwa Nashy Barridge, wielkiej miłości tytułowego Wymienialnego. To ona w scenach prowadzi za rączkę Pattinsona.
W obsadzie, która jest wprost niezastąpiona, znaleźli się też Steven Yeun ("Minari"), Anamaria Vartolomei ("Moja mała księżniczka"), Patsy Ferran ("Regentka"), Cameron Britton ("Mindhunter"), Angus Imrie ("Hiszpańska księżniczka") oraz Holliday Grainger ("Kochanek Lady Chatterley").
Futurystyczna i surrealistyczna oprawa filmu "Mickey 17" nie należy do najlżejszych w odbiorze. Egzystencjalne dzieło Bong Joon-ho, choć ma w sobie pierwiastek kina popularnego, wciąż przeznaczone jest raczej dla koneserów jego twórczości. Brakuje mu czynnika x, który zapewne pojawiłby się, gdyby nie bezpieczny w swym chaosie scenariusz.
Zobacz także