Marcin i Dominika starali się o dziecko kilkanaście lat. Jak sami mówią – wymodlili je. Przyjście Ani na świat nazywają "cudem". W cud jednak zwątpił ksiądz proboszcz. Oświadczył, że nie ochrzci "dziecka z in vitro". – Jestem zaangażowany w życie Kościoła, ufam Kościołowi, ale proboszcz tym jednym, idiotycznym pytaniem zaburzył tę relację. Nie przyszło mu do głowy zapytać, jak długo się o to dziecko modliliśmy. Był pewien, że to in vitro, no bo przecież cud nie mógł się zdarzyć – mówi Marcin w rozmowie z naTemat.
Swoją dramatyczną historię pan Marcin, mieszkaniec województwa świętokrzyskiego opowiedział nam przeszło rok temu. Z żoną Dominiką starali się o dziecko 17 lat. Przez 11 lat leczono ich na niepłodność nie stosując żadnego leczenia. Nikt im też nigdy nie powiedział, dlaczego nie mogą mieć dzieci. Ze swoim problemem zmagali się sami.
– Jednak dla mnie największą tragedią było to, że państwo mnie w tym osobistym dramacie zupełnie nie wspierało. Oprócz wizyty u androloga, która jest bezwartościowa bez drogich badań, przeprowadzonych we własnym zakresie, wszystko jest płatne. Przez cały czas tego niby-leczenia wydaliśmy na wizyty i badania kilkanaście tysięcy złotych. To absurd, bo byliśmy cały czas ubezpieczeni – wspominał wówczas rozżalony pan Marcin.
Z in vitro nie chrzcimy
Gdy rozmawialiśmy, jego żona była w 17 tygodniu ciąży. Dwa lata wcześniej zrezygnowani podziękowali lekarzom, odpuścili dalsze badania i leczenie. Wtedy zdarzył się "cud" – jak to określił pan Marcin. Niestety, nawet wtedy nie mogli liczyć na wsparcie państwa. To była pierwsza ciąża Dominiki mimo że miała 43 lata. Oznacza to, że była to ciąża podwyższonego ryzyka. Musiała przyjmować specjale leki, dwa tygodnie kuracji kosztowały 100 zł. Leki niezbędne do przyjścia dziecka na świat nie były niestety refundowane. Małżeństwo się jednak nie poddało.
Ania przyszła na świat w październiku. Dominika i Marcin byli najszczęśliwszymi rodzicami na świecie. Starali się przecież o maleństwo kilkanaście lat. Niestety nie był to koniec ich upokorzeń. Kiedy Ania skończyła pół roku, Marcin i Dominika chcieli córkę ochrzcić. Dominika poszła do proboszcza i poprosiła o chrzest. – Pierwszym pytaniem, jakie padło było to, czy nasze dziecko jest z in vitro. No, bo jesteśmy tyle lat po ślubie i nagle ciąża – opowiada pan Marcin. Ksiądz wprost powiedział, że nie ochrzci dziecka, jeśli jest z in vitro. Żona Marcina nie odpowiedziała na to pytanie i wyszła.
Prawo do chrztu
Ania nie jest dzieckiem z in vitro. Marcin i Dominika nie zdecydowali się na in vitro, bo jest sprzeczne z nauką Kościoła. Są wierzący i modlili się o dziecko, wierząc że będą je mieli, jeśli "tak zechce Bóg". To nie zmienia faktu, że pytanie duchownego oburzyło rodziców dziewczynki.
– Jestem zaangażowany w życie Kościoła, ufam Kościołowi, ale proboszcz tym jednym, idiotycznym pytaniem zaburzył tę relację. Nie przyszło mu do głowy zapytać, jak długo się o to dziecko modliliśmy. Był pewien, że to in vitro, no bo przecież cud nie mógł się zdarzyć. Dla mnie pytanie tego pana, bo jest to dla mnie pan w sutannie, jest skandaliczne. Jestem wiernym Kościoła, przychodzę do swojego Kościoła i słyszę coś takiego. To mnie poraża – opowiada pan Marcin.
Kiedy żona powiedziała mu o zachowaniu proboszcza, zaczął czytać przepisy prawa kościelnego, rozmawiał z wieloma księżmi. Zadzwonił nawet do kurii. – W przepisach Kościoła nie ma takiego wymogu, nigdzie nie jest napisane, że dziecko z in vitro nie może być ochrzczone. W kurii usłyszałem, że pytanie proboszcza było zupełnie niepotrzebne – zaznacza. Anię ochrzcił zaprzyjaźniony ksiądz.
Wymodlona córka
Pan Marcin jest pewny, że "wymodlili swoją córkę" i dlatego, tym bardziej boli go pytanie proboszcza, który zadał je nie mając do tego żadnego prawa. – Naruszył naszą sferę intymności. "Ksiądz" to w jego przypadku tylko tytuł. Nie zachował się jak duszpasterz, który powinien opiekować się wszystkimi, tylko jak selekcjoner na bramce w klubie: tego wpuścimy, a tego nie – dodaje.
Debatę publiczną na temat roli Kościoła w dostępie in vitro wywołała Agnieszka Ziółkowska, pierwsza Polka urodzona dzięki tej metodzie. Zagroziła, że dokona aktu apostazji. Wielu duchownych, w tym nasz bloger ks. Wojciech Lemański próbowało ją przekonać, żeby nie odchodziła z Kościoła. Agnieszka Ziółkowska odpowiedziała księdzu Lemańskiemu, że zdania nie zmieni. "Traktuję akt apostazji jako (...) oficjalne odcięcie się od instytucji, która sama mnie zeń wypycha (w Polsce, najwyraźniej Kościół nie jest wspólnotą wiernych, ale biskupów), która nie szanuje człowieka, piętnując moich rodziców i mnie ze względu na sposób, w jaki zostałam poczęta" – napisała.
Wolna wola W niedawnym kazaniu do kapłanów papież Franciszek upomniał duchownych, żeby nie byli "kontrolerami wiary". Skrytykował m.in. księdza, który nie dopuścił do chrztu dziecka, którego matka nie miała katolickiego ślubu z ojcem. – Ta dziewczyna, która miała odwagę kontynuować ciążę, na co natrafia? Na zamknięte drzwi! A to dlatego, że niektórym księżom nie wystarcza siedem sakramentów, ustanowionych przez Jezusa. Oni wprowadzili ósmy: sakrament duszpasterskiej komory celnej – zwrócił uwagę papież. Niestety wielu duchownych te drzwi zamyka.
Według ojca Ani proboszcz naruszył też ich wolność. W końcu sami jako rodzice zadecydowali, że chcą dziecko ochrzcić, a każde dziecko ma prawo do chrztu. In vitro to kwestia sumienia. – Nie ma powodu, żeby tym dzieciom odmawiać chrztu. To grzech po stronie rodziców. Wiem, że gdybyśmy zdecydowali się na in vitro byłby to grzech, nasz grzech. Ale nie mam prawa oceniać innych. Wiem, jak się czują rodzice, którzy latami starają się o dziecko. My modliliśmy się o nie kilkanaście lat – kończy.