PiS wycofał się z ważnej ustawy ws. zwierząt. Kaczyński pierwszy raz tak ustąpił

Daria Różańska
Jeszcze w grudniu Jarosław Kaczyński mówił o "sercu i litości dla zwierząt" i jako pierwszy podpisał się pod rewolucyjnym projektem nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt. Ale nowy minister rolnictwa sprzeciwił się prezesowi i twardo postanowił: "fermy zwierząt futerkowych zostają" – tak to wygląda z zewnątrz. Ale od posłanki PiS słyszę: – To to jest decyzja prezesa, to decyzja polityczna kierownictwa PiS.
"Atlas kotów", który w Sejmie czytał prezes Jarosław Kaczyński, wylicytowano za ponad 250 tys. zł. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Kierownictwo PiS do rezygnacji z tego pomysłu miał przekonać ojciec Rydzyk, który od początku twierdził, że zakaz hodowli zwierząt futerkowych jest "nienormalny". Walka toczy się o wiejski elektorat, który likwidację ferm uważa za "lewacką fanaberię" i ogromne zagrożenie.

Prezes i miłośnicy zwierząt z PiS

W zeszłym roku Jarosław Kaczyński, znany ze swej miłości do zwierząt, wystąpił w spocie fundacji Viva!. Na tle biało-czerwonych flag prawił o tym, że zakaz hodowli zwierząt futerkowych w Polsce "to przede wszystkim kwestia stosunku do zwierząt, serca do zwierząt i litości dla nich".


– Sądzę, że każdy porządny człowiek powinien coś takiego w sobie mieć – wierzył prezes PiS. Przyznał wprawdzie, że spodziewa się ataków, ale i dodał, że ma nadzieję, iż "nasza partia, która ma większość" poprze zmiany.

I tak się przynajmniej zapowiadało: – Ochrona praw zwierząt jest sprawą bardzo ważną dla samego pana prezesa Jarosława Kaczyńskiego – podkreślał minister sprawiedliwości i prokurator generalny, Zbigniew Ziobro. Natychmiast w PiS dali o sobie znać przyjaciele zwierząt, którzy podobnie, jak prezes chcieli rewolucyjnych zmian, które wzmocnią ich ochronę w Polsce.

– W kuluarach wszyscy – albo większość z was – jesteście za ochroną zwierząt futerkowych. Jakie będzie rozstrzygnięcie – nie wiem, ale wiem jedno – Jarosław Kaczyński i (wielu z nas) jest wielkim miłośnikiem zwierząt i będziemy je chronić – zapowiadała rzeczniczka partii Beata Mazurek. A w spotach Vivy! pojawiali się kolejni posłowie PiS, m.in. Joanna Lichocka czy Krzysztof Czabański.

Projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt trafił do Sejmu. Jako pierwszy podpisał się pod nim Jarosław Kaczyński. Dla wielu posłów opozycji pewne było, że choć to kontrowersyjna ustawa, jeśli bliska jest prezesowi PiS, to szybko wejdzie w życie. Zakładała ona m.in. zakaz występu zwierząt w cyrkach czy hodowli zwierząt futerkowych.

To ostatnie założenie wzbudziło najwięcej protestów. Bowiem w Polsce istnieje ponad 700 ferm zwierząt futerkowych. Przedstawiciele tej branży bili na alarm i wyliczali, jak duże straty poniosą i oni, i państwo. Bo roczny udział tej branży w PKB wynosi aż 1,5 mld zł.

Już wtedy wiadomo było, że "futerka podzieliły PiS". I na szali obok losu zwierząt, położono zysk hodowców. Ci drudzy mogli liczyć na wsparcie ówczesnego ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela.

Jego z kolei poparł m.in. Mateusz Morawiecki (jeszcze jako wicepremier). Przyznał, że hodowla zwierząt futerkowych w Polsce odgrywa "ważną rolę jako ogniwo obszaru produkcji zwierzęcej". Dalej wyliczał, że: zapewnia miejsca pracy, jest źródłem dochodów dla hodowców i ich rodzin.

Minister i twarda kalkulacja

Mogłoby się wydawać, że bliska sercu prezesa PiS ustawa szybko zostanie przegłosowana i wymiecie z Polski fermy zwierząt futerkowych, ale na przeszkodzie stanął minister rolnictwa.

I nastąpiła nagła zmiana frontu. Jan Krzysztof Ardanowski przeciwstawił się Jarosławowi Kaczyńskiemu, najpierw zrobił to podczas wizyty w Głogowie. Później przyznał, że wprawdzie nie ma mowy o wycofaniu projektu ustawy o ochronie zwierząt z Sejmu, ale zaprzestanie hodowli zwierząt futerkowych nie będzie już dalej brane pod uwagę.
Dorota Niedziela
posłanka Platformy Obywatelskiej

Minister Ardanowski wycofał się nie tylko z zakazu hodowli zwierząt futerkowych, ale i z uboju rytualnego.

Innymi słowy: Ardanowski pozwolił, by ten spór wygrali przedstawiciele branży futerkowej, bo ich hodowle zostaną nieruszone. Choć zapowiedział też rygorystyczny system kontroli i certyfikacji ferm, tak by przebywające w nich zwierzęta były odpowiednio traktowane. – To bzdura i mydlenie oczu. Albo nie pozwalamy, albo pozwalamy – stwierdza Dorota Niedziela z Platformy Obywatelskiej.
Dorota Niedziela
posłanka Platformy Obywatelskiej

Takie certyfikacje istnieją. Te fermy, które je mają, są na bardzo wysokim poziomie i im tak naprawdę jakiekolwiek kontrole nie grożą.

Posłanka PO nie ma wątpliwości, że ster w PiS przejął Morawiecki z Ardanowskim. – Boją się, że na wsi nie wygrają, dlatego robią wszystko – łącznie z tym, że wycofują się z ustawy, którą prezes podpisał – żeby tylko nie stracić na wsi – uważa Niedziela. Jej zdaniem to tylko czysty koniunkturalizm polityczny i chęć przekonania do siebie wiejskiego elektoratu

Pytam o to w PiS. – Wybory, wyborami, ale najważniejszym argumentem (by nie zakazywać hodowli zwierząt futerkowych – red.) było to, że godziło to w polską gospodarkę – odpowiada mi senator Waldemar Bonkowski. I dodaje, że – jego zdaniem – bardzo dobrze się stało. – Bo jest to branża, w której kilkadziesiąt tysięcy ludzi ma zatrudnienie, a fermy mamy na najwyższym światowym poziomie – chwali senator.

O. Rydzyk i wiejski elektorat

Wielu posłów opozycji zastanawia się, czy prezes Kaczyński już wie o decyzji ministra Ardanowskiego. Zwłaszcza, że wciąż nie cichną podobne głosy: – Był to chory pomysł, który dzięki Bogu, ze względu m.in. na odejście od tak aktywnej polityki prezesa Jarosława Kaczyńskiego, został utrącony – mówił Arlecie Zalewskiej Krzysztof Tołwiński z Kukiz'15.

– Jestem przekonany, że prezes Kaczyński o tym wie, jest przecież szefem partii. Myślę, że rozważył te wszystkie argumenty i doszedł do słusznego wniosku, że rzeczywiście nie ma co się przy tej ustawie upierać – stwierdza Waldemar Bonkowski.

Inna posłanka partii rządzącej prosi o anonimowość i wprost przyznaje: – Tak, prezes Kaczyński o wszystkim wie. To jest jego decyzja. To decyzja polityczna, decyzja kierownictwa PiS, takie rzeczy nie zapadają tylko w gronie posłów, którzy składają projekt ustawy.

Dlaczego więc taka decyzja zapadła, skoro ochrona zwierząt futerkowych była tak ważna dla prezesa Kaczyńskiego? – dopytuję. – Musimy się teraz z tego wycofać, ponieważ udało się tamtej lobbystycznej stronie wywołać ogromne poruszenie na wsi. Udało się ludziom wmówić, że teraz norki, potem kury, a następnie trzoda chlewna, bo przecież też śmierdzi – przyznaje posłanka PiS. Jej zdaniem to zaangażowanie prawicowych mediów, które są wiarygodne dla elektoratu PiS, pomogło przekonać mieszkańców polskich wsi.

– Teraz na wsi są bardzo poważne problemy, z którymi musimy dać sobie radę. Przedstawiliśmy właśnie plan dla rolnictwa. Chcemy wobec tak rozbujanych nastrojów, jakie panują wokół różnych tematów dotyczących rolnictwa, wyciszyć sytuację konfliktu. To ukłon w stronę wsi. Jeżeli się denerwują i niepokoją, to my na razie się z tym zatrzymujemy – szczerze przyznaje posłanka PiS.

Jak donosi "Super Express", swoje pięć groszy w kwestii tej ustawy dorzucił też ojciec Tadeusz Rydzyk i związani z nim politycy, m.in. Jan Szyszko. To presja tego pierwszego miała spowodować, że prezes PiS się ugiął.

Ojciec Rydzyk działał też na innym polu. – Media toruńskie udzieliły nam wsparcia polegającego na tym, że mogliśmy zaprezentować swój punkt widzenia. Proszę zwrócić uwagę, że zarówno TVP, jak i Polskie Radio, które są pod Krzysztofem Czabańskim, nie udzielały nam możliwości wypowiedzenia się. A najlepszy czas antenowy dawały organizacjom ekologicznym – zauważa Szczepan Wójcik, prezes Instytutu Gospodarki Rolnej.

Wójcik nie jest zaskoczony takim zwrotem akcji w sprawie zakazu hodowli zwierząt futerkowych.
Szczepan Wójcik
prezes Instytutu Gospodarki Rolnej

Przez cały czas wierzyłem w to, że rząd okaże się zdroworozsądkowy i taki się okazał, za co my jako branża i rolnicy, bardzo mocno dziękujemy. A pan prezes Kaczyński od samego początku do samego końca był manipulowany przez organizacje pseudoekologiczne.

Z rozmów, które przeprowadził jasno wynika, że twardy elektorat PiS na wsi był zaskoczony słowami, które w kwestii projektu nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt padały z ust posłów PiS.

– Każda z tych osób trzyma i hoduje zwierzęta. I one słusznie poczuły się zagrożone. Bo atak jest na każdą branżę. Na szczęście PiS wycofał się z tego projektu i myślę, że te osoby też będą usatysfakcjonowane, bo nie będą się bać o siebie i swoją przyszłość. No i sądzę, że większość poprze w kolejnych wyborach PiS – uważa Wójcik.