"Partie nie sprawdzają się w samorządzie". Bezpartyjny Sławomir Antonik mówi o swojej wizji Warszawy

Paweł Kalisz
Choć w Warszawie toczy się śmiertelny bój o wszystko między Rafałem Trzaskowski i Patrykiem Jakim, to kandydatów do fotela prezydenta stolicy jest więcej. Nie wszyscy mają za sobą wielkie sztaby i pieniądze. Rozmawiamy z jednym z nich, burmistrzem Targówka Sławomirem Antonikiem.
Sławomir Antonik jako kandydat niezależny chce skończyć z partyjniactwem w Warszawie. Fot. Andrzej Iwańczuk
Które miejsce ma pan dziś w sondażach?

Nie odnajduję w sondażach swojego nazwiska i dziwię się, dlaczego tak jest. System partyjny i polaryzacja społeczeństwa sprawiają, że o groźnych kandydatach nie wspomina się nawet źle. Nie wymienia się ich nazwisk, żeby nie trafiły do publicznego obiegu, bo jeszcze ktoś by się przypadkiem pomylił podczas głosowania.

Wszystko dlatego, że w Warszawie toczy się święta wojna między Platformą Obywatelską a Prawem i Sprawiedliwością?

Tak właśnie jest. Toczy się wojna plemienna. Proszę zauważyć, że nawet jeśli jedno plemię wymyśli coś dobrego, to przedstawiciele tego drugiego plemienia wyjdą i będą przekonywać, że to samo zło, bo zostało wymyślone przez obcych.


To źle, że w Warszawie startują politycy z poparciem partyjnym?

Na mównice wychodzą politycy i mówią, że słuchają ludzi. Zapominają dodać, że tylko swoich ludzi. Liderzy partii słuchają tylko tych, co mówią miłe słówka. My - bezpartyjni - nie szukamy poklasku jakiegoś wodza. Zastanawiamy się, co jest najlepsze dla mieszkańców, a nie dla jakiegoś naszego lidera. Partie nie sprawdzają się w samorządzie, bo myślą jednokierunkowo.

I wy, jako bezpartyjni chcecie to zmienić?

Myślę, że mieszkańcy powinni wreszcie zrozumieć, że te dwie partie będą w stanie permanentnej wojny. Proszę zauważyć, że w czasie wojny tylko się burzy. Jak mamy zbudować społeczeństwo Warszawy, jeśli tylko pohukujemy na siebie i jesteśmy na granicy nienawiści?

Skąd w ogóle pomysł kandydowania na prezydenta Warszawy?

To nie był mój pomysł. Była to propozycja bezpartyjnych, do których zresztą dołączyłem najpóźniej z całego zarządu. Stwierdzono, że jestem dobrym kandydatem, z największym doświadczeniem. Jako jedyny w Warszawie byłem burmistrzem.
Jak długo jest pan burmistrzem Targówka?

Od 6 lat. Zostałem nim w połowie poprzedniej kadencji. Wcześniej od 2006 roku byłem zastępcą burmistrza.

Jak dobrze zna pan Targówek?

Bardzo dobrze, tu się urodziłem i tutaj mieszkam.

A zna pan też inne dzielnice miasta?

Przez długi czas mieszkałem na Marymoncie, później na Mokotowie. Członkowie mojej rodziny mieszkają w różnych częściach Warszawy, więc poruszam się sprawnie po mieście. Pewnie gdybym miał powiedzieć, gdzie leży jakaś mała uliczka to bym miał problem, ale z głównymi radzę sobie całkiem dobrze.

Jak rodzina przyjęła decyzję o kandydowaniu na prezydenta Warszawy?

Na początku z ciężkim sercu, co zresztą jest zrozumiałe. Ta funkcja wiąże się z ogromną odpowiedzialnością. Prezydentura byłaby przecież obciążeniem nie tylko dla mnie, ale i dla rodziny. Jeśli ktoś myśli, że to tylko władza, blichtr i limuzyna, to nie zdaje sobie sprawy z tego, jak ta praca wygląda.

Prezydentura w Warszawie dla Lecha Kaczyńskiego była trampoliną do prawdziwej władzy. Pan też ma ambicje polityczne?



W ogóle nie mam ambicji politycznych. Wiem, że mówi się, iż prezydent Warszawy, ba - nawet burmistrz w Warszawie - musi być politykiem. Ja odbieram to inaczej. Mnie rajcuje samorząd. Nie chcę się piąć nie wiadomo jak wysoko. Podobno każdy człowiek dąży do poziomu swojej niekompetencji. Ja chyba wiem, na co mnie stać.

Jakie są zatem pana mocne strony?

Myślę, że kompetencje. Nie boję się podejmowania decyzji i robię to rozważnie. Starając się spełniać oczekiwania mieszkańców zderzam ich żądania z opiniami ekspertów. Niektórzy mówią, że jestem w stanie wiele wytrzymać, że mam osobowość, która pozwala na wykonywanie różnych czynności w chwilach, gdy inni już się poddali.

A słabości?

Myślę, że moją największą słabością jest rodzina. Nie ma takiej rzeczy, którą bym postawił ponad rodzinę.

Przejdźmy do spraw poważniejszych. Pana pomysł na kampanię?

Mój pomysł na kampanię to wskazanie, że trzeba słuchać ludzi zamiast oddawać się słuchaniu odgłosów metra w Soczi czy Madrycie. Swój program konsultowałem z ekspertami, a nie specjalistami od PR. Jak słyszę z ust moich kontrkandydatów, że chcą na przykład budować linię tramwajową bezpośrednio nad tunelem ciepłowniczym, to mnie pusty śmiech ogarnia.

Rządzenie Warszawą będzie kilkanaście razy trudniejsze niż tylko Targówkiem?



Zdecydowanie tak. Ale przede wszystkim zamierzam podejść inaczej do rządzenia miasta. Dziś to przypomina przeciąganie zbyt krótkiej kołdry, każdy burmistrz próbuje coś wyrwać dla swojej dzielnicy. Z kolei wielkie inwestycje ponaddzielnicowe rozgrywają się ponad burmistrzami, którzy często nie wiedzą, co się dzieje i jakie przyjęto rozwiązania.

Na czym ma polegać zmiana?

Burmistrzowie powinni rozwiązywać lokalne problemy, przychodzić do prezydenta i kłaść na stół propozycje konkretnych rozwiązań. Potem to wszystko powinno zostać przedyskutowane, ale nie pojedynczo, tylko na swego rodzaju konwencie burmistrzów. Wspólnie będziemy się zastanawiać, co trzeba zrobić najpierw, co później, a co jeszcze może poczekać.

Co dziś dla samorządów jest największym problemem?

Są osoby, które zamiast wspierać i podpowiadać próbują jedynie deprecjonować. Reszta problemów jest do ogarnięcia.

Nawet skutki tak zwanej reformy edukacji?

Nie mówimy o rzeczach, które są od nas niezależne. Ustawodawca przyjął ustawę o zmianach w szkolnictwie i samorządy, żeby się waliło i paliło, muszą te zmiany wprowadzić. Rządu nie interesuje, ile to kosztuje. A kosztuje wiele. Nie tylko pieniędzy, samorządy są też wysuniętą placówką, w którą w pierwszej kolejności uderza gniew i rozgoryczenie zainteresowanych. Przecież wściekli rodzice najpierw wyładowują złość na nauczycielu, dyrektorze, burmistrzu.

Idźmy dalej. Pana sposób na korki?

Budowa parkingów metropolitalnych. Dziś ponad milion samochodów porusza się po mieście, ponad pół miliona należy do osób przyjeżdżających spod Warszawy. W interesie nas wszystkich jest możliwość dojechania do granic miasta lub nawet rezygnacja z własnego środka transportu i skorzystanie z dobrej komunikacji publicznej.

Gdzie pan chce budować te parkingi?



O to trzeba pytać mieszkańców i szukać takich rozwiązań, żeby były najlepsze dla nich. Nie chodzi o to, żeby ludzi do czegoś zmuszać, tylko żeby zachęcać.

Planuje pan jakieś zmiany w systemie transportu publicznego?

Świat zaczyna odchodzić od tramwajów. Chcę je zastąpić nowoczesnymi trolejbusami, takimi, które mogą przejechać nawet do 40 km bez kontaktu z linią zasilającą. To doskonałe rozwiązanie, linie zasilające łatwo się przestawia, można je zbudować tam, gdzie to nie będzie przeszkadzać, w pozostałych miejscach pojazdy będą jechać zasilane z akumulatorów.

Brzmi nieźle, ale skąd na to wziąć pieniądze?

Budowa kilometra linii tramwajowej to koszt około 30 milionów złotych, plus tabor. Koszt budowy kilometra linii pod trolejbus to około półtora miliona złotych. Mówiąc obrazowo, trolejbus mógłby przejechać wzdłuż całej Warszawy za cenę kilometra linii tramwajowej.

A co z budową metra?

Oczywistością jest, że trzeba szybko dokończyć drugą linię i rozpocząć prace nad trzecią. Warszawa stale się rozwija.

Reprywatyzacja?

Ktoś powiedział, że własność jest świętością. Do każdego przypadku trzeba podejść indywidualnie. W mojej ocenie 99 proc. decyzji dotyczących reprywatyzacji była słuszna. Jednak miasto nie stanęło na wysokości zadania. Jeśli komuś należał się zwrot, a tam byli mieszkańcy, którzy zawarli umowę z miastem, to ci mieszkańcy powinni dostać wsparcie. Podwyżki czynszów powinny zostać zrekompensowane.

Piotr Guział, kandydat na wiceprezydenta przy Patryku Jakim mówi, że trzeba głosować na Jakiego, bo inaczej Warszawa nie dostanie pieniędzy od rządu PiS. Co pan na to?

Dla mnie są to słowa haniebne i szantażujące. Ale nie dziwią mnie. Od pewnego czasu pan Guział głosował na sesjach Rady Warszawy razem z PiS. Byle jak, byle przeciwko pomysłom PO.

Skąd macie środki na kampanię wyborczą?

Wszystko finansujemy z własnych pieniędzy. Nie mamy pieniędzy publicznych i dotacji tak jak duże partie. One dzięki dotacjom z budżetu mogą wcześniej zacząć kampanię i prowadzić ją z większym rozmachem. Można powiedzieć, że my płacimy za kampanię dwa razy. Najpierw z naszych podatków zapłaciliśmy za plakaty Trzaskowskiego i Jakiego, a teraz płacimy za swoje.

Czy mimo skromnych środków przejdzie pan do drugiej tury?

Wszystko zależy od tego, co siedzi w ludzkich głowach. My jako niezależni zaproponowaliśmy sposób na zerwanie z partyjniactwem w Warszawie. Ludzie zdecydują. Jeżeli okaże się, że ich nie przekonałem moimi kompetencjami i spokojem, to będzie to ich wybór.

Jeśli do drugiej tury przejdą Trzaskowski i Jaki, to któregoś z nich pan poprze?

Jeszcze nie wiem. To jest pewnego rodzaju kalkulacja. Ruch bezpartyjnych chciałby uczestniczyć w zarządzaniu miastem, więc pewnie postawimy na tego, który będzie dawał nadzieję, że w Warszawie nie zostanie ustanowiony zarząd komisaryczny z powodu - na przykład - przekroczenia budżetu.