Polak: miłośnik i kat "braci mniejszych". Rozmowa z pierwszą w naszym kraju rzecznik ds. ochrony zwierząt

Michał Jośko
Prawniczka Karolina Kuszlewicz została objęła stanowisko, jakiego dotąd w Polsce nie było: została rzeczniczką ds. praw zwierząt. Porozmawiajmy o tym, na ile ta nowa funkcja jest w naszym kraju niezbędna oraz jakie są najbardziej palące problemy "braci mniejszych".
W godzinach pracy: adwokat walcząca o dobro zwierząt. Prywatnie: właścicielka Zirki, suczki znalezionej na budowie Fot. archiwum własne
Pamięta pani dzień, w którym po raz pierwszy została superbohaterką, której misją życiową jest ratowanie zwierząt?

W wieku jakichś pięciu lat podjęłam próbę odbicia ślimaków, które moi koledzy z podwórka zamknęli w słoikach w ramach eksperymentowania z przyrodą. Czyli zrobili coś, co dla mnie "od zawsze" było wręcz niepojęte. Nigdy odczuwałam potrzeby zabierania zwierząt z ich naturalnego otoczenia.

Poważniejszą walkę mogłam rozpocząć później, podczas aplikacji adwokackiej. Zaczęłam wówczas prowadzić sprawy dotyczące zwierząt, które do dziś są dużą częścią praktyki w mojej kancelarii. Najbardziej interesują mnie tzw. zwierzęta nieoczywiste, czyli ryby, ptaki, zwierzęta dzikie.


Dziś piastuje pani stanowisko, którego do tej pory w naszym kraju nie było. W jaki sposób zamierza sprawić, że zwierzęta będą miały głos częściej, niż tylko w Wigilię?

Na początku zaznaczmy, że to element większej inicjatywy. Pomysł narodził się podczas debaty zainicjowanej przez Klub Gaja, organizację ekologiczną z 30-letnim stażem, natomiast punktem wyjścia było założenie, że stosunek ludzi do zwierząt oraz jego oddziaływanie na przyrodę to jeden z najbardziej doniosłych problemów współczesnej moralności,

Rzecznik ds. ochrony praw zwierząt ma działać w sferze podnoszenia świadomości społecznej, gdyż "bracia mniejsi" również potrzebują swoich pełnomocników. Być może nawet bardziej niż ludzie. Przecież ze względu na oczywiste różnice gatunkowe nie mają szansy wypowiedzieć się we własnej sprawie. Naszym moralnym obowiązkiem jest odpowiedzialne reprezentowanie ich “interesów” i potrzeb.

Jako prawniczka wnoszę tutaj swoje doświadczenie, wykorzystując je w działaniach na rzecz zwierząt przed organami ścigania, sądami i urzędami. To rozwinięcie mojej dotychczasowej pracy, gdyż od już od kilku lat prowadzę sprawy związane z ochroną zwierząt przed cierpieniem, doradzam organizacjom przyrodniczym w zakresie ochrony zwierząt dzikich, a także prowadzę działania edukacyjne (m.in. bloga www.wimieniuzwierzat.com).

Woli pani skupiać się na zapobieganiu, czy leczeniu?

Choć karanie jest oczywiście potrzebne, to ma znacznie mniejsze znaczenie, niż edukacja prawna, na której się głównie koncentruję. Moja działalność jako rzeczniczki nie ma zatem charakteru interwencyjnego, lecz służy głównie upowszechnianiu wiedzy związanej z prawną ochroną zwierząt, w tym opinii prawnych i analiz.

Czas byśmy jako społeczeństwo zrozumieli, że troska o zwierzęta jest ważnym elementem budowania kultury i świadomości prawnej. Przecież jakiekolwiek ustawodawstwo staje się tylko pustym automatem, jeśli nie dołożyć do niego wrażliwości, otwarcia na świat i rozumienia jego złożoności.

Jeżeli chodzi o wymiar społeczny mojej funkcji, to od przyszłego roku planujemy tzw. edukacyjną trasę rzeczniczki, podczas której zamierzamy wraz z Polskim Towarzystwem Etycznym przeprowadzić szereg zajęć w różnych miejscach Polski, podnosząc świadomość prawną w zakresie ochrony zwierząt.

Wystartowałam również z cyklem publikacji “Analiza orzecznictwa”. Celem jest upowszechnianie zapadłych już wyroków, zwłaszcza takich, z których można wyciągnąć pozytywne wnioski w kolejnych sprawach.

Kolejnym polem działań jest podejmowanie tzw. litygacji strategicznych w obszarze zwierząt, czyli procesów sądowych, których wynik może mieć przełomowe znaczenie dla ich ochrony.

Przykładem może być sprawa, którą prowadziłam w roku 2016. Było to postępowanie dotyczące ochrony karpi, w którym udało się dojść z kasacją aż do Sądu Najwyższego, który – po latach batalii przed prokuraturą i sądami rejonowym oraz okręgowym – podzielił pogląd, że również tym rybom należy się ochrona prawna przed cierpieniem.

Dodam w tym miejscu: istnieje wielka potrzeba zwiększenia zaangażowania organów ścigania w walkę z przestępstwami wobec zwierząt. Z danych statystycznych wynika bowiem, że ok. 75 proc. postępowań karnych w takich sprawach kończy się umorzeniem albo odmową wszczęcia postępowania. Wiele z tych postanowień jest wadliwych, a co najmniej przedwczesnych. Zwierzęta pozostają zatem nieusłyszanymi ofiarami.

W tym momencie praktycznie cały ciężar walki o prawa zwierząt spoczywa na organizacjach pozarządowych. Jak wyglądają szanse na zmianę tego stanu rzeczy?

Tak, to właśnie one nie tylko pomagają zwierzętom faktycznie (np. podejmując interwencje), lecz także inicjują znaczną część postępowań karnych i administracyjnych, angażując się też w działania na szczeblu legislacyjnym.

Również ja działam z ramienia Polskiego Towarzystwa Etycznego, lecz uważam, że w przyszłości powinien zostać powołany podobny urząd na szczeblu państwowym. Wówczas możliwości będą zdecydowanie zwiększone.

Ważniejsza jest zmiana prawa, czy skuteczniejsze egzekwowanie obecnego?

Dziś mamy pięknie brzmiącą zasadę w art. 5 ustawy o ochronie zwierząt, w myśl której każde zwierzę wymaga humanitarnego traktowania oraz… szereg wyjątków od niej. Jest ich tak wiele, że owa zasada staje się w zasadzie ozdobnikiem, życzeniem i pustą deklaracją, niż istotą ustawy. Chcę, by te proporcje zostały odwrócone.

Zwierzęta nie mogą być już wykorzystywane dla widzimisię człowieka, np. dla rozrywki. Przykłady? Obecnie w Polsce funkcjonuje kilkanaście cyrków, wykorzystujących zwierzęta. Co ma wspólnego przetrzymywanie tygrysa w klatce, poddawanie tresurze i zmuszanie go do akrobacji na arenie z zasadą humanitarnego traktowania?

Podobnemu zrewidowaniu powinno ulec wiele aspektów biznesu. Bo czy w XXI w. sam fakt, że na futrach hodowcy zarabiają krocie, jest wystarczającym uzasadnieniem do tego, aby te hodowle utrzymywać? Zgodnie z polskim prawem lis na fermie futerkowej może być trzymany całe swoje życie w klatce o powierzchni 0,6 m2. To tyle, co karton na książki podczas przeprowadzki. Powinniśmy z tym skończyć.

Czy to najbardziej palące z problemów nad Wisłą?

Mamy wiele do naprawienia we wszelakich kwestiach. Na pewno trzeba spojrzeć w kierunku zwierząt dzikich i polowań. Uważam, że w naszych czasach nie ma absolutnie miejsca na zabijanie dzikich zwierząt w imię pielęgnowania tradycji łowieckiej.

Tzw. zwierzęta towarzyszące? Z jednej strony mają lepiej, ponieważ jesteśmy skłonni darzyć je większą sympatią, niż zwierzęta hodowlane. Lecz jednocześnie psy i koty wcale nie są uprzywilejowane w ochronie, bowiem wskutek owej bliskości z człowiekiem dużo częściej padają jego ofiarami. A więc trzeba skończyć z trzymaniem psów na łańcuchach, bo to kompletny anachronizm, ewidentnie powodujący wieloletnie cierpienie zwierzęcia.

Jeśli sytuację zestawić z innymi krajami, okazuje się, że Polska to piekło dla zwierząt?

Z badań wynika, że co do zasady lubimy zwierzęta. Od ogółu jednak bardzo daleko do szczegółu. Na razie nasze społeczeństwo jest na etapie darzenia sympatią pupili domowych. Sprzeciwiamy się przemocy wobec nich, którą – przynajmniej w powszechnej debacie – uważamy za przejaw patologii.

Choć z innymi grupami zwierząt jest gorzej, to świadomość i wrażliwość ewidentnie rosną. Widać to choćby po liczbie knajpek wegańskich i wegetariańskich w Warszawie. Powodem rezygnacji z jedzenia mięsa są przecież najczęściej względy etyczne. Tak więc: przed Polską jeszcze długa droga, lecz sytuacja się poprawia.

Mamy teraz "czas zwierząt". To bardzo istotne, że temat ich ochrony wszedł do mainstreamu, przestał być jedynie elementem alternatywnego podejścia do życia. Wchodzi coraz intensywniej do debaty publicznej, staje się problemem doniosłym społecznie.

Na niedawnej manifestacji, która odbyła się we wrześniu, pojawiło się ok. 5 tysięcy osób, krzyczących pod Sejmem “prawa zwierząt!”. To naprawdę silny głos, który tylko będzie się wzmagał.

Lecz tego głosu, nawiązując chociażby do wspominanych psów łańcuchowych, raczej nie słychać w mniejszych miejscowościach…

Tak, zorganizowane działania na rzecz ochrony zwierząt są domeną miast, w których znajdują się siedziby organizacji pozarządowych i urzędów. Niemniej, bardzo ważne jest, byśmy docierali także do mniejszych ośrodków i wspierali osoby troszczące się o los zwierząt na prowincji.

Ich walka jest trudniejsza, bowiem na wsiach, z przyczyn zrozumiałych, psy mają zupełnie inny status, niż pupile wylegujący się na miejskich kanapach. Są po ty, by stróżować. Określone zadania mają także zwierzęta gospodarskie, co często generuje przedmiotowe traktowanie.

Chcę jednak podkreślić, że piekło zwierząt odbywa się przede wszystkich w hodowlach przemysłowych, gdzie zwierzęta pozbawione są niemal całkowicie możliwości realizacji swoich potrzeb gatunkowych.

Jest przypadek, który zdecydowanie najmocniej utkwił w pani pamięci?

Była to walka o klacz, której spadła puszka kopytowa, a właściciel nie zapewniał jej leczenia. Po jakimś czasie znalazła się w stanie wymagającym eutanazji. Możemy sobie wyobrazić ból tego zwierzęcia. To tak, jakbyśmy żyli z prawie oderwaną, wiszącą stopą i stawali na gołej kości. Moje akta pełne sa tego typu dokumentacji. Niestety.