Trupi jad na ustach, w sercu wielki strach... Dowiedz się, po co ludziom są przerażające legendy miejskie
"Koleżanka koleżanki była wczoraj na imprezie i nie uwierzysz, co mi powiedziała..." - chyba każdy z nas usłyszał kiedyś takie słowa, wraz z zapewnieniem, że to informacja z pierwszej ręki i że to NA PEWNO prawda. Zwykle trzeba dzielić je przez dwa, zwłaszcza w takich momentach roku jak Halloween, kiedy apetyt na straszne historie rośnie. Ale czym tak naprawdę są i skąd się wzięły miejskie legendy?
Legendy miejskie (ang. urban legends) istnieją od dawien dawna i od zawsze dostosowywane były do aktualnych czasów. Już w czasach II wojny światowej używało się ich jako "broni psychologicznej", a wiele z tych znanych do dziś powstało w Ameryce lat 50. ub. w.
Wtedy właśnie młodzi ludzie zaczęli masowo korzystać z dobrodziejstw, które dał im samochód. Zamiast na mszę, wybierali się na przejażdżkę, nieraz zakończoną przygodami z używkami czy seksem. Nie odpowiadało to oczywiście ani duchownym, ani rodzicom, którzy najprawdopodobniej - ku przestrodze - rozsiewali niepokojące plotki.
Dało to początek historiom o mordercach, którzy upatrują sobie młodzież, bawiącą się w samochodach i na nią "polują". Wystarczy zresztą przywołać na myśl jakikolwiek amerykański horror o nastolatkach - prawie zawsze pojawia się tam scena z zabójstwem w aucie.
Znajomy znajomej powiedział... •
Znajoma mojej przyjaciółki (tak, wiem jak to brzmi, ale to akurat na pewno prawda!) zainteresowała się tematem miejskich legend do tego stopnia, że to właśnie na nich skupiła się w swojej pracy dyplomowej. Dlaczego?
Wszystko zaczęło się od opowieści zasłyszanej od koleżanki, którą ta (oczywiście) usłyszała od znajomej… Rzecz opowiadała o dziewczynie, która w jednym z warszawskich klubów całowała się z przypadkowym chłopakiem, który później proponował jej wspólny powrót do domu.
Młoda kobieta odmówiła, a następnego dnia obudziła się z opryszczką na ustach, która z czasem zaczęła się dziwnie rozrastać. Nikt nie miał pojęcia skąd takie objawy, na rozwiązanie zagadki wpadł dopiero pewien dermatolog.
Lekarz skojarzył, że jeszcze podczas studiów widział coś podobnego, a symptomy były spowodowane kontaktem z... trupim jadem, czynnikiem pochodzącym - jak się można domyślać - z ludzkich zwłok.
Trop okazał się słuszny i gdy policja trafiła na Grochów, do mieszkania mężczyzny z klubu, okazało się, że jest on seryjnym mordercą nekrofilem i gdyby dziewczyna z nim wróciła. prawdopodobnie stałaby się jego kolejną ofiarą.
– Od razu podzieliłam się tą historią z bratem. Nie minęły dwa tygodnie, a zadzwonił do mnie, mówiąc, że właśnie usłyszał podobną opowieść od znajomego. Dotyczyła innego klubu i innej dzielnicy, ale kolega zarzekał się, że chodzi o przyjaciółkę przyjaciółki i że to na 100 proc. prawda. Tak właśnie rozchodzą się miejskie plotki – opowiada mi Zuza Wiślicka, miłośniczka tematu miejskich legend.
Dziewczyna podkreśla, że jednym z elementów wspólnych tego typu historii jest tzw. FOAF (friend of a friend – przyjaciel przyjaciela), czyli fakt, że opowiadając przebieg wydarzeń - aby je uwiarygodnić - zawsze zarzekamy się, że przytrafiła się komuś znajomemu. Albo przynajmniej koledze znajomego.
Nie tylko Czarna Wołga •
Dziwne, czasem i straszne historie, pojawiają się w każdym mieście. Bywają bardzo do siebie podobne, lecz zawsze dostosowane do realiów konkretnego miejsca. Tak, aby osoba, której je opowiadamy, była skłonna w nie uwierzyć.
Opuśćmy na chwilę stolicę i odwiedźmy Szczecin. To miasto kilka lat temu obiegła niepokojąca plotka, dotycząca tajemniczego mężczyzny podróżującego taksówkami.
Za każdym razem wybierał samochód prowadzony przez kobietę. Z początku nie zwracał na siebie uwagi niczym szczególnym, poza tym, że za każdym razem poruszał się z neseserem w ręku. Nic nie wzbudzało podejrzeń. Przynajmniej dopóki milczał.
Jednak w pewnym momencie zawsze wypowiadał zdanie: "Pięknie wyglądałabyś w trumnie” po czym wysiadał; czasem zabierając teczkę, czasem zostawiając ją w samochodzie. Ile w tym prawdy?
Miejscowi dziennikarze kontaktowali się w tej sprawie z policją, ta jednak nie potwierdziła, aby ktokolwiek zgłaszał takie zdarzenie. Choć ponoć to wszystko "dawno i nieprawda”, to jednak opowieści o tajemniczym mężczyźnie wciąż pozostały w pamięci mieszkańców miasta. Z czasem pikanterii historii dodawał fakt, że ów człowiek miał przypominać Mariusza Trynkiewicza…
Trochę śmieszno trochę strasznoKrążą legendy, że pewna kobieta z Tczewa zakupiła u miejscowego rzeźnika mięso na rodzinny obiad. W trakcie posiłku okazało się, że nie pochodzi ze zwierzęcia, a z człowieka. Wyszło to na jaw za sprawą babci, którą w trakcie wojny zmuszano do jedzenia ludzkiego mięsa. Badania podobno potwierdziły jej przypuszczenia.
Ile w tym prawdy?
Legendę dotyczącą studentów (w zależności od wersji, pochodzą oczywiście z innego miasta) sama pamiętam jeszcze z czasów licealnych, kiedy to na imprezach opowiadana była jako prawdziwa historia, którą ktoś usłyszał od znajomego, siostry czy wujka.
To opowieść studenckiej zabawy, podczas której jeden z uczestników ukrył się w kartonie, podpisanym "Misja na Marsa”. Do tego momentu jest nawet śmiesznie, gdyby nie to, co następuje później.
Chłopak zostaje bowiem wypchnięty z dziewiątego (a czasem siódmego) piętra i ponosi śmierć na miejscu. To jednak nie koniec makabry, bo w rozszerzonych wersjach zasłyszanej opowieści, zaraz później z balkonu wypada drugi karton, który jak się okazuje - miał być "Misją ratunkową”. W nim również znajduje się młody mężczyzna.
Absurd, alkohol i narkotyki czy zwykła bujda? Tego nie wie nikt, choć historia do dziś powtarzana jest jako prawdziwa…
Ile razy jako dzieci słyszeliście, żeby nie brać cukierków od obcych? Brało się to m.in. ze strachu przed miejską legendą mówiącą o słodyczach z narkotykami•Fot. Pixabay
Klechdy, przypowieści aż wreszcie miejskie legendy. Wszystkie powstają z obaw społecznych, co zresztą widać wyraźnie nawet w kilku powyższych przykładach: przygoda na jedną noc może się źle skończyć, pewne zawody nie są dla kobiet, a zabawa z narkotykami może być tragiczna w skutkach.
Tworzenie strasznych przypowieści to swoista przestroga, mającą uchronić nas przed robieniem niebezpiecznych rzeczy.
Chociaż w większości to opowieści zmyślone i często już od początku domyślamy się, że są bujdami, to jednak - wbrew jakiejkolwiek logice - dają do myślenia. Nieraz na samą myśl, że coś podobnego mogłoby się przytrafić nam, przechodzi dreszcz, który w ostatecznym rozrachunku rzeczywiście powoduje, że zanim coś zrobimy, zastanowimy się dwa razy.