"Tato... Nie mówię do ciebie: tato". Dzieci księży przerywają milczenie i opowiadają o życiu "w ukryciu"

Daria Różańska
– Zależy mi na tym, aby ten sekret przestał być sekretem, a tajemnica tajemnicą. I wierzę, że jeśli sytuacja się znormalizuje, jeśli będziemy wspierać a nie prześladować dzieci księży, to nasz świat stanie się lepszy. A ofiary tej sytuacji – dzieci i matki – przestaną być tak odtrącane – opowiada nam Marta Abramowicz, autorka książki "Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica".
Marta Abramowicz jest autorką książki "Dzieci księży. Nasza wspólna tajemnica". Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Zaraz rozlegną się głosy, że stworzyła pani kolejne "dzieło szatana". Bo przecież znowu opisała pani historie, które pokazują słabość księży i Kościoła.

Zrobiłam to po to, żebyśmy zaczęli dyskutować o Kościele i polskim katolicyzmie. Sam Kościół jest tylko tłem tej książki. Nie skupiam się na nim, bo uważam, że mamy nikły wpływ na jego zmianę.

Dlatego głównym bohaterem prócz dzieci księży jesteśmy my, Polacy. Bo wszyscy mamy wpływ na zmianę siebie. I wierzę, że jeśli zmienimy siebie, to i całą naszą rodzinę, a później społeczność i wspólnotę.

Historie bohaterów pani książki osadzone są w różnych czasach. Jedna z nich rozgrywa się w latach 60., kolejna jest całkiem świeża – syn Jadwigi i zakonnika Krzysztofa ma dopiero kilka lat. Mam jednak wrażenie, że mimo upływu czasu, niewiele zmieniło się w podejściu społeczeństwa do matek dzieci księży. Nadal są one uważane za grzeszne, wyklęte i są wytykane palcami.


Miałam nadzieję, że coś się zmieniło. Widzę różnicę między tym, jak radziły sobie matki w latach 60., a tym jak sobie teraz Jadwiga. Ojciec Stasia – zakonnik – uczestniczy w ich życiu i wspiera. Ale już babcia Stasia ze strony ojca nie chce nic wiedzieć o wnuku. Nienawidzi go, bo jest plamą na honorze jej syna. I podważa jej pozycję wzorowej parafianki.

Jadwiga jest osobą świadomą, wykształconą. Wzięła na siebie wychowanie dziecka, ale nie zabrania mu kontaktu z ojcem, choć nic ją z nim już nie łączy.

Rzeczywiście powiedziała: "Skoro nie wystąpiłeś z zakonu, to nie możemy już być razem".
Wydawało mi się, że coś się jednak zmieniło. Ale z drugiej strony, zaczęłam dostawać listy od matek i dzieci księży, z których wynika, że boją się ujawnić tak samo jak matki w latach 60.

Bo czują, że społeczeństwo wciąż uważa, że to hańba. Zmiana zależy od nas. Jeśli my – bez względu na to czy jesteśmy wierzący czy nie – powiemy "stop", to zmienimy tę rzeczywistość.

Większość bohaterek – matek dzieci księży – łudzi się do ostatniej chwili, że ten wystąpi z kapłaństwa i że zostaną taką zwyczajną rodziną.


Jadwiga też w to wierzyła. Historie, które opisałam i te o których słyszałam, mówią o tym, że zwykle są to dzieci, które narodziły się z miłości, zresztą obopólnej. Natomiast tak jak w życiu częściej się zdarza, że matka zaczyna opiekować się dzieckiem i go nie zostawia. A mężczyzna jest ojcem na odległość, a w tym przypadku – zostaje w kapłaństwie.

"Chciałabym mieć koszulkę z napisem: ‘mój tata jest księdzem'" – powiedziała córka duchownego. Dodała, że chciałaby nie musieć kryć się z miłością do swojego ojca.

W książce jest jej list do ojca, w którym mówi o swoim rozdarciu i rozdarciu swojego ojca. A ta koszulka jest po to, żeby nie musieć już nic tłumaczyć i wyjaśniać, kiedy słyszy, że skandalem jest, że jej ojciec nie odszedł z kapłaństwa, że liczy się dla niego tylko kasa i seks. Jacek z kolei słyszał od ludzi o swojej matce, że "jak suka nie da, to pies nie weźmie".

Paradoksalnie po lekturze tej książki mam większe zrozumienie i dla tych kobiet, i dla kapłanów. Z tych historii przebija się straszna samotność.

Tak, przebija się tu samotność. Dlatego zależy mi na tym, aby ten sekret przestał być sekretem, a tajemnica tajemnicą. I wierzę, że jeśli sytuacja się znormalizuje, jeśli będziemy wspierać a nie prześladować dzieci księży, to nasz świat stanie się lepszy. A ofiary tej sytuacji – dzieci i matki –przestaną być tak odtrącane.

Ojcowie-księża też są samotni, różnie sobie z tym radzą. Byli księża mówią, że czasami jedynym ratunkiem przed samotnością jest alkohol albo coraz to nowe kochanki. Niektórzy z nich próbują bronić się przed tą samotnością, pielęgnując więzi rodzinne, ale ich rozdarcie jest widoczne i odczuwalne i dla ich partnerek, i dla ich dzieci.

Dotarła pani do danych, które pokazują, jaka jest skala, ilu z polskich księży faktycznie ma dzieci?


Są dane profesora Baniaka, z których wynika, że 60 proc. księży nie przestrzega celibatu, a 15 proc. ma dzieci. Ale sam profesor podkreślał, że są one najprawdopodobniej zaniżone. "Irish Times" w latach 90. podał, że 98 proc. księży w Irlandii nie przestrzega celibatu. Więc rzeczywiście liczby mogą być wyższe.

Jak Kościół, przełożeni księży próbują sobie radzić z "problemem", jakim stają się dla nich dzieci duchownych?

W przypadku bohaterów mojej książki, księży wysyłało się po prostu do innej parafii. Z różnych głosów wynika, że właśnie w taki sposób Kościół radzi sobie z tym "problemem".

W zasadzie od strony Kościoła to dobre określenie sytuacji, bo dziecko jest traktowane jako "wpadka", wypadek przy pracy księdza. Duchowny należy do zasobów Kościoła i musi w nich pozostać. Jak mówi w książce profesor Polak, dziecko i kobieta w ogóle się nie liczą.


W książce pada takie zdanie – luźno je przytaczam – że przecież ksiądz wybiera Kościół, który zdradza z kobietą. Normalne więc jest, że zawsze wróci do Kościoła.


Myślę, że takie jest przekonanie wielu hierarchów. W książce jest też historia Janusza, który jest synem księdza, gejem, który od trzydziestu lat żyje ze swoim partnerem. Przyjeżdża do niego kolega ksiądz-gej i mówi mu, że to Janusz grzeszy. Bo wprawdzie ten ksiądz-gej czasem uprawia seks z mężczyznami, ale to jest tylko "chwilowa słabość".

Przecież on zaraz się wyspowiada, będzie czysty, a Janusz, będąc w związku, cały czas trwa w grzechu. Mam wrażenie, że jest podobnie z tym przedkładaniem Kościoła ponad swoją dziecko, swoją rodzinę. Nie jestem pewna, czy o to właśnie chodziło w Ewangelii i w przesłaniu miłości bliźniego, o którym mówił Jezus.

Znalazła pani element wspólny w historiach dzieci księży, coś je łączy?


Na pewno łączy je zaprzeczenie. Publicznie księża – ich ojcowie – się do nich nie przyznają. A matki chcąc je chronić, zachowują milczenie. I dzieci, które wychowują się w tym milczeniu od samego początku, uważają to za coś naturalnego, że powinny też na ten temat milczeć.

Niedawno dostałam list od matki, która pisze do mnie z anonimowego maila, że uważa, iż jej syn zostałby ukamienowany, gdyby ludzie dowiedzieli się, że jego ojcem jest ksiądz. Lęk matek jest wciąż obecny w naszym społeczeństwie. I uważam, że naszym zadaniem jest to, by matki się tego nie bały.

Ale chyba wciąż przed naszym społeczeństwem długa droga. O ile w większych miastach patrzy się na to z większym zrozumieniem, to na prowincji ksiądz nadal pozostaje ważną i nieskazitelną personą.

To też się zmienia. W badaniach, które przeprowadziłam na studentach, miejsce zamieszkania nie różnicowało odpowiedzi.

Natomiast wiem też od badaczy i badaczek regionów wiejskich, że pojawia się coraz więcej kobiet świadomych tego, że Kościół ogranicza, czy też przedstawia kobiety jako gorsze od mężczyzn. One nie chcą takich kazań i zaczynają się dystansować do instytucji Kościoła, chociaż pozostają wierzące.

Jaki był i jest społeczny odbiór kobiet, które są matkami dzieci księży?

W latach 60. to była hańba, piętno, które należało ukryć. To pokutuje do teraz. Matki i dzieci księży wciąż z tego powodu nie chcą się ujawniać.

Sama się pani o tym przekonała, szukając bohaterów do książki. Trwało to dwa lata, a udało się przekonać sześć osób, by opowiedziały swoją historię.

Tak, choć rozmawiałam z większą ilością osób, które nie chciały wystąpić w książce. Ale rzeczywiście dotarcie do bohaterów było kłopotem. To znaczy, że wszyscy wiedzieli, że ktoś jest dzieckiem księdza, ale nie chcieli o to zapytać. Przecież przez tyle lat o tym nie rozmawiano.


W książce przytacza pani historię jednej z rodzin. Ciotka na wszystkie uroczystości rodzinne przychodziła z księdzem, ale nikt nigdy nie zapytał, co naprawdę ich łączyło.


Zarówno rodziny, jak i sąsiedzi bardzo rzadko rozmawiają z dziećmi i ich matkami na ten temat. Kiedy prosiłam o pomoc w dotarciu do bohaterów, odmawiali. Dostałam setki takich odmów.

Wyobrażam sobie, że trudno zacząć rozmowę. Ale myślę, że każdy z nas, kiedy dostanie wsparcie, dobre słowo, nie będzie samotny, będzie wdzięczny.


Świadomość, że jest się dzieckiem księdza jest ogromnym piętnem. Tym bardziej, że najczęściej ojcowie nie przyznają się do dzieci. Z czym muszą mierzyć się bohaterowie książki?


Bohaterowie książki bardzo różnie sobie z tym radzą, część z nich już do tego przywykła. Część nie chce ujawniać, że jest dzieckiem księdza. Inni – jak np. Jacek – bardzo szybko mówią o tym swoim partnerkom.


Książki "Celibat", "Zakonnice odchodzą po cichu" czy film "Kler" zapoczątkowały dyskusję. I pokazują, że potrzeba zmian.


Cieszy mnie, że ta dyskusja trwa. "Zakonnice (książka "Zakonnice odchodzą po cichu" – red.) otworzyły ten temat, potem był "Celibat". Samym "Klerem" byłam trochę rozczarowana, ale widzę, że ten film otwiera sekret. Pokazuje sytuacje, o których wszyscy wiemy, ale wreszcie dzięki niemu możemy o nich otwarcie rozmawiać.

Teraz czas na ruch Kościoła.

Nie mamy wpływu na Kościół i na ojców-księży, którzy nie odchodzą z tej instytucji. Mamy za to wpływ na siebie i na to, jak my zachowamy się w tej sytuacji. Myślę, że dobro drugiego człowieka powinno być dla nas najważniejsze.


Zniesienie celibatu pomogłoby Kościołowi, rozwiązało wiele trawiących go problemów?


Częściowo. To by sprawiło, że oficjalnie rodziny księży mogłyby funkcjonować, dzieci byłyby zabezpieczone. Ale mam pewne obawy. Kościół kształtuje swoich księży w takiej postawie, że kobieta jest istotą gorszą. Gdyby księża mieli traktować swoje partnerki, przyszłe żony tak, jak traktują zakonnice – o czym pisałam w poprzedniej książce – to byłby to duży problem.

Oprócz zniesienia celibatu, konieczne jest wyrównanie pozycji kobiety i mężczyzny w Kościele. W prawie kanonicznym jest zapisane, że wszystkie wiążące decyzje podejmują wyświęceni mężczyźni.

Chodzi o to, by Kościół podzielił się władzą. W książce o zakonnicach pisałam, że zakony muszą same na siebie zarobić. W zakonach męskich są księża, którzy zbierają na tacę i otrzymują zapłatę za sakramenty. A siostry nie dość, że muszą siebie utrzymać, to i księdzu zapłacić za odprawienie mszy.

Zestawiając dwie pani książki nasuwa się smutna puenta: zakonnice muszą odejść po cichu, księża w razie kłopotów na każdym polu otrzymuje wsparcie Kościoła.

Zgadza się, ksiądz otrzymuje zdecydowanie większe wsparcie niż siostry zakonne. Badałam też sytuacje byłych księży. Oni najczęściej mogli zatrzymać samochód, mogli się przebranżowić i przygotować do życia po odejściu z Kościoła. Uważam, że bardzo słusznie, że otrzymali wsparcie.

Ale siostry zakonne nie otrzymywały żadnej pomocy. Różnica jest też taka: że bohaterki mojej poprzedniej książki – przyzwyczajone do ciężkiej pracy – po odejściu z zakonu bardzo dobrze odnalazły się w życiu codziennym. Natomiast byli księża – o czym zresztą sami mówią – zwykle mają kłopoty. Bo to teraz oni muszą chodzić po prośbie, ich status społeczny się całkowicie zmienia. Myślę, że to właśnie powstrzymuje ich przed odejściem.

Wielu z bohaterów pani książki kochało swoje dzieci, partnerki.

Część z tych księży nadal je kocha. Matki dzieci duchownych mówią, że jest im tak po prostu wygodniej, bo oprany, koszula wyprasowana, jedzenie podstawione. A oni nie chcą mierzyć się z trudami życia codziennego, z którymi z kolei matki ich dzieci musiały się mierzyć.
Marta Abramowicz, autorka książki "Zakonnice odchodzą po cichu" napisała kolejną, tym razem o dzieciach księży.Fot. Materiały reklamowe

Matki zostawały z tymi dziećmi same, czasami bez żadnego wsparcia, nawet finansowego. W książce jeden z duchownych mówi, że jego parafia jest zbyt biedna i jego nie stać na pomoc.


Tak, rodzina Miłki niczego nie dostawała od ojca-księdza. W przypadku pozostałych historii, to księża coś tam dawali, z własnych zasobów.

Jaki jest pani stosunek do Kościoła? Smarzowskiemu wciąż wytykają, że jest ateistą, a zrobił film o Kościele.

Nie jestem katoliczką i nigdy nie byłam blisko związana z Kościołem, ale nie jestem też ateistką. Kościół odbieram jako naszą kulturę, w której po części zostałam wychowana.

Zawsze zadziwiała mnie hipokryzja ludzi, podwójne standardy, a wszystko w imię wielkich wartości. Ale staram się zrozumieć, dlaczego ludzie tak postępują. Piszę książki, żeby łatwiej nam było siebie zrozumieć. Doceniam rolę Kościoła, jaką odegrał w naszej historii.

Ale sprzeciwiam się uznawaniu, że bez niego nigdy byśmy sobie nie poradzili. Nie mam też misji uzdrowienia Kościoła. Chciałabym po prostu, żebyśmy byli mniej samotni, żebyśmy bardziej rozumieli siebie i innych ludzi.