Młode wilki prawicy zawiodły na całej linii. Mają wyniki gorsze niż kandydaci PiS sprzed czterech lat

Jakub Noch
Zjednoczona Prawica w tym roku mocno postawiła na młodych kandydatów. Ten dopływ świeżej krwi miał pozwolić na wprowadzanie "dobrej zmiany" nie tylko w Warszawie, ale także w Gdańsku i Krakowie. W niedzielny wieczór okazało się jednak, że młode wilki prawicy zawiodły na całej linii.
Małgorzata Wassermann w Krakowie i Kacper Płażyński w Gdańsku osiągnęli gorsze wyniki niż kandydaci PiS z tych miast w 2014 roku. Fot. Jakub Porzycki; Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta
"Dobra zmiana" z młodą twarzą
Prawo i Sprawiedliwość, Solidarna Polska oraz Porozumienie mają w swych szeregach wiele znanych twarzy. Obóz "dobrej zmiany" teoretycznie bez problemu mógł znaleźć mocnych kandydatów na prezydentów największych polskich miast. Jednak w praktyce spisywanie listy chętnych do startu nie szło tak sprawnie.

W kilku miastach gwiazdy Zjednoczonej Prawicy może i są znane, ale niekoniecznie lubiane. Część najpopularniejszych polityków prawicy nie chciała rezygnować z kariery rządowej, sejmowej lub europarlamentarnej. Na rozwieszonej na Nowogrodzkiej mapie Polski były też takie miejsca, o które nikt nie chciał walczyć w obawie przed sromotną klęską. Ostatecznie tego typu typu bolączki Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro i Jarosław Gowin rozwiązali dzięki złożeniu atrakcyjnych wyborczych propozycji młodemu pokoleniu.
Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
W Krakowie do walki przeciw – ewidentnie przymuszonemu do ubiegania się o kolejną kadencję – Jackowi Majchrowskiemu skierowana została 40-letnia Małgorzata Wassermann. Zadanie polegające na odbiciu Warszawy z rąk liberałów przydzielono 33-letniemu Patrykowi Jakiemu. "Dobrą zmianę" w gdańskim mateczniku Platformy Obywatelskiej miał spróbować zaprowadzić 29-letni Kacper Płażyński.


Teoretycznie mieli wszystko...
Po stronie Wassermann i Jakiego była nie tylko młodość. Swą skuteczność mieli oni potwierdzić dzięki szefowaniu instytucjom przyciągającym uwagę opinii publicznej. Kandydatka z Krakowa kieruje przecież sejmową komisją śledczą ds. Amber Gold, a opolanin walczący o Warszawę dostał komisję weryfikacyjną ds. reprywatyzacji.

Płażyński tak nośnej medialnie posady nie znalazł, ale w Gdańsku miał coś innego. Dla dominującego nad Motławą elektoratu centrowego był wspomnieniem po niezwykle cenionym na Pomorzu ojcu, czyli tragicznie zmarłym w katastrofie smoleńskiej Macieju Płażyńskim. Krążące po sieci zdjęcia z "haratania w gałę" z Donaldem Tuskiem w Gdańsku też nie działały na jego niekorzyść.
Fot. Jan Rusek / Agencja Gazeta
Wątpliwe, by wierchuszka z Nowogrodzkiej uwierzyła, że wystawienie tych młodych wilków to gwarancja zwycięstwa w Warszawie, Gdańsku i Krakowie. Jarosław Kaczyński i spółka mieli jednak podstawy, by sądzić, że Wasserman, Płażyński i Jaki zapewnią swemu obozowi wyniki lepsze niż ich poprzednicy z wyborów w 2014 roku. Niestety dla "dobrej zmiany", młodzi nie dali rady wykonać tego prostego i niezbyt wymagającego planu.

Nie osiągnęli nic
Zacznijmy od przypomnienia, jak to było w Warszawie, gdzie wyborcza zabawa skończyła się już na pierwszej turze 21 października. No właśnie... Patrykowi Jakiemu nie udało się powtórzyć "wyczynu" Jacka Sasina z 2014 roku, który z Hanną Gronkiewicz-Waltz przegrał, ale dopiero w drugiej turze. Po przegranej Jaki ciszył się, że miał pierwszoturowy wynik lepszy od Sasina, ale przecież ta różnica wynosiła tylko nieco ponad 0,8 pp.
Fot. Maciej Jaźwiecki/Agencja Gazeta
Pocieszenie Zjednoczonej Prawicy miała przynieść druga tura, do której udało się doprowadzić w Gdańsku i Krakowie. Liczono się z tym, że kandydaci prawicy w niej przegrają, ale była nadzieja, iż zanotują wyniki dużo lepsze od tych, z którymi PiS przegrywało przed czterema laty. Nic z tego nie wyszło.

W Krakowie Małgorzata Wassermann osiągnęła wynik procentowy o nieco ponad 3 punkty gorszy od tego, który Marek Lasota notował dla PiS w 2014 roku. Podobnie jest w Gdańsku. Cztery lata temu Andrzej Jaworski w drugiej turze wyborów przegrał tam z Pawłem Adamowiczem zdobywając dla PiS 38,75 proc. głosów. Kacpra Płażyńskiego w minioną niedzielę poparło tylko ok. 35,2 proc. gdańszczan.

Pewnym pocieszeniem dla tych młodych polityków pozostaje tylko fakt, iż w 2018 roku zanotowano znacznie wyższą frekwencję niż przed czterema laty. Co powinno oznaczać, iż głos oddało na nich więcej osób niż na kandydatów z 2014 roku. W polityce wciąż najważniejszą pozostają jednak punkty procentowe.