"Niech przeniosą pomnik pedofila do ogrodów Głódzia". Autorka reportażu o Jankowskim o kulisach pracy
– Ludzie są oburzeni, pojawiają się opowieści kolejnych ofiar księdza Jankowskiego, a urzędnicy mówią, że powołają komisję. To typowe mydlenie oczu. Myślę, że prezydent Adamowicz robi dokładnie to, co arcybiskup Głódź, czyli idzie na przeczekanie – ocenia Bożena Aksamit, autorka głośnego reportażu o prałacie Henryku Jankowski, który przez lata miał molestować dzieci. Reporterka "Dużego Formatu" mówi też o kulisach pracy nad tekstem i odpowiada siostrom kapłana, które chcą wytoczyć jej proces.
Każdy człowiek ma prawo upomnieć się o dobre imię. Praca nad tekstem o prałacie Jankowskim trwała pół roku. Pisząc taki reportaż zawsze mam z tyłu głowy, że mogę zostać oskarżona, więc staram się zrobić to bardzo rzetelnie. Jedna z jego bohaterek – pani Basia – potwierdzi swoją opinię, o czym mówiła już w innych mediach.
Z siedmiu sióstr prałata Jankowskiego pozostały trzy. Próbowała pani się z nimi skontaktować?
Z tego co wiem, rodzina prałata Jankowskiego jest dosyć skonfliktowana. Zresztą w takiej sytuacji nie ma, co liczyć na szczerość. Nawet gdyby te siostry cokolwiek wiedziały, to co mogłyby mi powiedzieć? Uznałam, że to nie ma sensu, zwłaszcza, że odmówiły rozmowy Jerzemu Danielewiczowi, autorowi biografii Jankowskiego.
Podczas pisania tego tekstu wiele razy słyszałam, że nie ma o czym rozmawiać, że ksiądz przecież już nie żyje, a o zmarłych się źle nie mówi.
Prałat Jankowski nie żyje od ośmiu lat i został zapamiętany jako bohater, legenda, kapelan "Solidarności". Nie bała się pani zmierzyć z "pomnikiem", który przez lata mu budowano?
Z jednej strony faktycznie Jankowski przedstawiany był jako człowiek ze spiżu, robił dużo dobrego, ale z drugiej strony miał sporo wad. Był prymitywny, próżny, jako ksiądz prowadził wystawne życie i obnosił się z bogactwem. Ponadto w Gdańsku wszyscy wiedzieli, że na plebanii świętej Brygidy pojawiali się nastolatkowie.
Dla gdańszczan prałat Jankowski nie był jednoznaczną postacią, ale pomnika się doczekał, już po jego śmierci i informacjach, że molestował dzieci.
Ten pomnik wybudowano bez żadnej konsultacji. Zebrała się grupa przyjaciół księdza, miasto dało działkę i szybko wydało wszelkie zgody.
Z pani tekstu wynika, że obecny prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz, w przeszłości ministrant, który służył u świętej Brygidy, też dorzucił na ten cel trzy tysiące złotych.
Tak, jako jeden z pierwszych. Adamowicz przez lata był ministrantem w kościele świętej Brygidy. Prałat pomógł mu też, kiedy zaczynał karierę jako polityk. Myślę, że prezydent Gdańska wiele zawdzięcza duchownemu. Może tak jak wszyscy Adamowicz niczego nie wie, ale znał dobrze to miejsce. Już od niego zależy, co będzie chciał powiedzieć. To jego wybór.
Dziś prezydent Adamowicz opowiada się za tym, by pomnik księdza Jankowskiego usunąć i apeluje do arcybiskupa Głódzia o powołanie komisji, która ma wyjaśnić sprawę.
Nie rozumiem tylko, jak on chce tę sprawę wyjaśnić. Czy ta komisja ma jakikolwiek prawo przepytywać ofiary molestowania? To nie jest takie proste, tym się powinien zajmować sąd. Są akta sprawy z 2004 roku, ale czy prokuratura je udostępni? Mnie nie chciała, twierdząc, że są tam dane wrażliwe. Zdobyłam je w inny sposób.
Nie wiem, jak oni sobie wyobrażają pracę takiej komisji: czy będą zbierać świadectwa od polityków, a może wystosują apel, by zgłaszały się do nich osoby, które były molestowane?
Pewnie niełatwo byłoby się otworzyć osobie molestowanej przed komisją, która składa się z urzędników.
Ludzie są oburzeni, pojawiają się opowieści kolejnych ofiar księdza Jankowskiego, a urzędnicy mówią, że powołają komisję. To typowe mydlenie oczu.
Myślę, że prezydent Adamowicz robi dokładnie to, co arcybiskup Głódź, czyli idzie na przeczekanie. Nie było głosowania podczas Rady Miasta w sprawie pomnika Jankowskiego, przesunięto to na styczeń. Oni po prostu liczą, że ta sprawa przycichnie.
Kilka dni musieliśmy czekać na reakcję Kościoła w sprawie zachowania prałata Jankowskiego. Ostatecznie Archidiecezja Gdańska wydała oświadczenie, w którym mało konkretnie zadeklarowano, że "wyrażają gotowość podjęcia rzeczowego i zgodnego z prawdą zbadania wszystkich aspektów tej sprawy". Jednocześnie dodano, że przez ostatnie 10 lat żadna ofiara księdza Jankowskiego w tej sprawie się do nich nie zgłosiła. Jak pani odebrała ten komunikat?
W tym oświadczeniu padają okrągłe słowa, które zupełnie nic nie znaczą. A ten fragment, w którym piszą, że od 10 lat nikt się nie zgłosił... Czy oni naprawdę myślą, że ludzie nie potrafią liczyć? Przecież Jankowski zmarł osiem lat temu.
Kościół ma akta sprawy z 2004 roku. A tam są m.in. listy Gocłowskiego i Jankowskiego. W jednym z nich Gocłowski jawnie pisał, że martwi się, bo na plebanii w kościele świętej Brygidy pojawiają się chłopcy. Są tam też dokumenty z roku 1980, kiedy Jankowskiemu zabroniono kontaktów z klerykami. Dlaczego?
Prałat Jankowski nie żyje, ale wyjaśnienie tej sprawy powinno być ważne dla Kościoła, dla wizerunku tej instytucji.
Przedstawiciele Kościoła robią to, co zwykle, czyli milczą. Sądzę, że z Kościołem w Polsce może stać się to co z irlandzkim. Straci wiarygodność i ludzie się od niego odwrócą.
W grudniu 2004 roku prokurator Kamińska z Elbląga umorzyła śledztwo ws. Jankowskiego. , Sześć lat później ksiądz umiera i daje swojemu przyjacielowi przyzwolenie na to, by po jego śmierci wydał książkę. W 2013 roku ukazuje się publikacja opisująca, co się działo za drzwiami parafii św. Brygidy. I Kościół do czasu opublikowania pani tekstu, czyli przez kolejne pięć lat, zupełnie nic z tą wiedzą nie robi.
Książka Petara Raina ukazała się w niewielkim nakładzie. Kościół jest machiną, która działa bardzo powoli.
Ponadto w Kościele najważniejsze jest właśnie "dobro Kościoła", a nie skrzywdzone dzieci. Więc w ogóle mnie nie dziwi brak reakcji i opieszałość ze strony duchownych. Dlatego uważam, że każdy skrzywdzony przez księży, jeśli tylko ma siłę, powinien opowiedzieć swoją historię. A my dziennikarze, ludzie świeccy, musimy reagować. Bez tego nic się nie wydarzy.
Wrócę na moment do pracy nad samym tekstem. Co było impulsem do napisania reportażu?
Impulsem było spotkanie z Basią i Markiem. Ona wtedy opowiedziała mi, jak skrzywdził ją Jankowski. Bez tego na pewno bym nie wystartowała, chociaż jak każda osoba mieszkająca w Gdańsku, słyszałam, co robił prałat Jankowski. Ale w ogóle nie przyszło mi do głowy, żeby szperać w jego życiorysie tak dokładnie, jak zrobiłam pisząc ten tekst.
Rozumiem, że wcześniej nie znała pani Barbary i Marka?
Poznałam ich w zabawny sposób. Basia i Marek trafili do mojego przyjaciela. Marzyli o beatyfikacji księdza Kaczkowskiego, który był przyjacielem i Piotra, i moim.
Piotrek powiedział, żebym się z nimi spotkała, bo mają coś ciekawego do opowiedzenia. Obiecałam im pomóc w napisaniu dokumentu do kurii w sprawie księdza Kaczkowskiego. I zapytałam Basię, o co chodzi z tą historią. Jak zaczęła opowiadać, to włosy stanęły mi dęba. Spotkałam się z nimi kilka razy.
Po publikacji tekstu "Sekret świętej Brygidy" lawina ruszyła, zgłaszają się do pani kolejne ofiary księdza Jankowskiego?
Do TVN-u zgłosiła się kobieta, która jako sześciolatka była molestowana przez księdza Jankowskiego, na Facebooku swoją historie opisał mężczyzna, którego Jankowski obłapywał. Do fundacji "Nie lękajcie się" zgłosiło się trzech mężczyzn przy których prałat się onanizował. Mieli wówczas po 13, 14 lat.
Co ważne, Jankowski dość powszechnie był uważany za homoseksualistę i po publikacji mojego tekstu pojawiały się głosy, że nie jest możliwe, by molestował dziewczynki. Żaden psycholog czy seksuolog nie ma wątpliwości, że taka osoba może być biseksualna. Dziewczynek się unika, bo jest ryzyko ciąży. Później okazało się – na szczęście dla tych wszystkich niedowiarków – że TVN znalazł kolejną molestowaną dziewczynkę.
Główna bohaterka pani tekstu – Basia – nie chce wystąpić na drogę sądową przeciwko Kościołowi?
Ona ma w tej chwili dobre życie, jest w szczęśliwym związku, nie potrzebuje pieniędzy, nie szuka zemsty. Miała potrzebę opowiedzenia swojej historii. Namówił ją jej partner Marek. Zależało im, na tym, by rozebrać pomnik Jankowskiego.
Sądziła pani, że tekst o obrzydliwym zachowaniu Jankowskiego, przez niektóre środowiska zostanie odebrany tylko jako element nagonki na Kościół?
Spodziewałam się, że pojawią się wątpliwości, że wiarygodność osób molestowanych będzie poważana. Jestem nawet pozytywnie zaskoczona, że wiele osób zareagowało pozytywnie. Chciałabym im podziękować.
Obawiałam się, że nie będzie żadnego odzewu, że Kościół tę sprawę zamiecie pod dywan. To że Kościół nie reaguje, oznacza, że ofiary prałata nie są dla niego ważne. Chodzi o oddanie ofiarom Jankowskiego elementarnego szacunku, a duchowni traktują, to jak uciążliwość i mają nadzieję, że szybko minie. Oczywiście – dla dobra Kościoła.
Grupa radnych związana z Adamowiczem zadziałała. Arcybiskup Leszek Sławoj Głódź chce, aby ta sprawa jak najszybciej ucichła, a los ofiar prałata św. Brygidy jest jakąś odległą opowieścią i najlepiej, gdyby okazała się ona nieprawdziwa.
A jakby się okazało, że ktoś skrzywdził ich dziecko? Czasami dopiero, jak zobaczymy coś z bliska, to w niektórych budzi się empatia. Grupa Adamowicza zdecydowała o przesunięciu na styczeń głosowania nad losami pomnika – dowiedziałam się, że niektórzy urzędnicy są zdziwieni tekstem, zastanawiają się, czy popełniłam w nim jakieś błędy, czy napisałam prawdę...
Myślała pani, że zachowają się inaczej?
Tak, myślałam, że Adamowicz zachowa się inaczej. Przecież nie trzeba komisji, żeby pozbyć się z centrum Gdańska pomnika. Niech go nie niszczą, tylko przeniosą do ogrodów arcybiskupa Głódzia.
Według mnie, hańbą dla miasta jest, że wśród wielu ważnych pomników będzie dziarsko stał monument pedofila. Wycieczki będą podziwiać stoczniowe krzyże, słuchać opowieści o Heweliuszu, Schopenhauerze, będą oglądać budynek Poczty Gdańskiej, a potem przewodnik rzuci: "A tu mamy pomnik księdza Jankowskiego, który jak wszyscy wiemy, był pedofilem". Jak to wygląda? Przecież to okropne.