Dlaczego premier kłamie? Bo kłamstwo to fundament systemu, który stworzył PiS

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Zawiało od wschodu, choć do tej pory w naszej strefie dominowały jednak wiatry z kierunków zachodnich. Zmianę widać szczególnie w wizerunkowej kreacji – à la Władimir Putin – polskiego premiera.
Na zdjęciu autorka materiału Karolina Lewicka, dziennikarka TOK FM i politolog. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Rosjanin jednym strzałem położy tygrysa (lub niedźwiedzia), z Morza Azowskiego wyłowi antyczne amfory, bezkresne obszary swego kraju przymierzy samotnie Ładą, a jak trzeba to zasiądzie za sterami i myśliwca, i okrętu podwodnego. Zuch. Ale Morawiecki także zuch - za PRL-u walczył z SB, za III RP negocjował członkostwo w UE, a tak w ogóle to młócił cepem, trawę żął, krowy doił.

Słuchanie premiera stało się ostatnimi czasy nieznośne, jednak wcale nie z powyższych powodów. Niechaj konfabuluje na swój temat dalej, na zdrowie. Problem w tym, że polski premier nieustannie kłamie o świecie, jeśli przyjmiemy tutaj arystotelesowską definicję prawdy, czyli zgodności twierdzenia z rzeczywistością: Morawieckiemu jedno z drugim ewidentnie się nie składa.


Premier kłamał, że za poprzednich rządów nie budowano dróg i mostów. Że 80 proc. mediów jest w rękach politycznych przeciwników. Że jego bank nie udzielał kredytów we frankach. Że podwyżki płac są najwyższe od 25 lat. Że mamy w Polsce 25 tysięcy czeczeńskich uchodźców. Że dwie trzecie nowych miejsc w przemyśle w całej UE powstało w Polsce. Że wpływy z uszczelnienia systemu podatkowego to 40 mld zł. Do tego dochodzą półprawdy i ćwierćprawdy. Tego jest tak wiele, że aż chciałoby się zakrzyknąć za Aleksandrem Gribojedowem: Łżyj, lecz znajże miarę!

Oczywiście, przecież nie jesteśmy – ja czy Państwo – pierwsi naiwni. Wiemy, że kłamstwo i polityka tworzą – od niepamiętnych czasów – zgrany duet. Wprawdzie jeszcze w greckim pojmowaniu polityczności było sporo komponentu etycznego (Arystoteles definiował politykę jako sztukę rządzenia państwem, której celem jest dobro wspólne), ale już renesans przyniósł nam Machiavellego, dla którego w polityce chodzi przede wszystkim o skuteczność, a nie o czynienie dobra.

Wówczas działa się per fas et nefas. Także dwudziestowieczna filozofka Hannah Arendt w dwóch słynnych esejach: "Prawda i polityka" oraz "Kłamstwo w polityce", uświadamia nam, że prawdzie i polityce nie jest ze sobą po drodze. A zatem tak jak prawdomówność raczej nie będzie naczelną cechą polityka, tak kłamanie jest jedną z jego podstawowych metod w walce o władzę. Po prostu.

Coś się jednak w ostatnich latach zmieniło. Oczywiście, wcześniej politycy też nie byli niewolnikami prawdy, chętnie korzystali z niedomówień lub przemilczeń, koloryzowali lub przeinaczali, często manipulowali i tak, czasami też kłamali. Ale nie tak, jak niesławny węgierski premier Ferenc Gyurcsány, "rano, nocą i wieczorem".

Cezurą jest bezsprzecznie rok 2010, kiedy to PiS ponownie ufundował swoją partię - powiedzmy to wprost - na kłamstwie smoleńskim. To była wieloletnia operacja na żywym organizmie polskiego społeczeństwa ze spektakularnymi efektami: w 2013 roku w zamach wierzył niemal co czwarty Polak!

Kłamano przez lata, że Lech Kaczyński został zamordowany, by podzielić naród i zmobilizować swoich wyborców. By podważać zaufanie do państwa i osłabiać mandat wówczas rządzących. Z niskich pobudek antagonizowano społeczeństwo, głosząc z podniesioną głową kolejne brednie o wybuchach w prezydenckiej salonce, dobijaniu rannych i sztucznej mgle.

Efekty widać zachęciły polityków PiS do wykreowania ponad trzy lata temu opowieści o "Polsce w ruinie", także całkowicie kłamliwej, co powinien dostrzec każdy, kto nie żyje pod kamieniem. Ale hasło jakoś poszło w teren. I wreszcie rządy partii Kaczyńskiego, czyli czas udowadniania, że białe jest czarne, a czarne jest białe: dewastujące ustawy o Trybunale Konstytucyjnym miały go "naprawiać", upolitycznienie wymiaru sprawiedliwości go "uzdrowić", a bezsensowne zmiany w edukacji ją "zreformować".

Premierostwo Morawieckiego to był tylko kolejny akord. Ale aż chciałoby się zapytać, gdzie szef rządu posiał swój wstyd? Morawiecki mówi nieprawdę i zadowolony idzie dalej, przeprasza tylko wtedy, gdy mu to nakaże sąd, ale wówczas już nieswoimi głosem.

Wygląda na to, że także kategoria wstydu przestała w polskiej polityce funkcjonować. Politycy (przynajmniej niektórzy) stali się wręcz bezwstydni w głoszeniu nieprawdy, często zresztą dziecinnie łatwej do sfalsyfikowania. Co by dodatkowo oznaczało, że mają nas, wyborców, za idiotów, którym można wcisnąć każdy kit.

I tu jeszcze jedna uwaga o konsekwencjach tegoż: "nieumiarkowane oddawanie się wciskaniu kitu (...) bez oglądania się na cokolwiek poza tym, co nam akurat wygodnie powiedzieć, prowadzi do tego, że już się nie poświęca uwagi temu, jak przedstawia się faktyczny stan rzeczy" (Harry G. Frankfurt, On Bullshit). I wtedy już żyjemy w Matrixie, świecie do cna fałszywym i zakłamanym.

Ostrzeżeniem dla rządzących może być... sam Joseph Goebbels, przewidujący, że "któregoś dnia kłamstwa zawalą się pod swoim ciężarem, a prawda powstanie". Otóż to, Panie i Panowie z PiS-u. Warto wreszcie zdać sobie z tego sprawę.