"Big Brother" udowadnia że my, młode pokolenie, jesteśmy zepsuci. Pokazał to problem... z jedzeniem
Uprzedzam krytykę: młodzi ludzie oczywiście nie są zepsuci całkowicie. Mają dużo zalet, mają świetne pomysły, nie spisujmy ich na straty. Jednak są rozpieszczeni i bezradni, co pokazuje nowy "Big Brother" i kwestia żywienia w domu Wielkiego Brata. I piszę to jako osoba młoda, która zauważyła problem własnego pokolenia.
"Big Brother" ujawnił jednak przy okazji spory problem – młode pokolenie jest absolutnie bezradne i nieprzystosowane do życia. Brzmi to jak nieśmiertelne "za moich czasu było lepiej", ale oglądając program TVN, naprawdę wydaje się, że większość uczestników wzięła w nim udział, bo oczekiwała luksusów i tego, że wszystko będzie im podstawiane pod nos. Elegancka willa, ładni ludzie (głównie influencerzy i osoby z aktorskimi aspiracjami), więc splendor musi być.
Jednak – co wiedzą ci, którzy oglądali stare edycje – w domu Wielkiego Brata wcale tak łatwo nie jest. Brakuje rzeczy, bez których młodzi ludzie nie wyobrażają sobie życia (od smartfonów począwszy – bez nich i dostępu do internetu mieszkańcy naprawdę z trudem wytrzymują), czasem muszą sami coś zbudować, jak chociażby meble ogrodowe.
I tu zaczynają się schody.
Dżem, wędlina, mleko kokosowe
Media żyją zasłabnięciem jednego z uczestników – Igora. Prawdopodobnie z głodu ("Musiałem zjeść, bo mdlałem z głodu") – zawodowy bokser, kawał chłopa musi dobrze zjeść. Zresztą nie tylko on, co w swojej tyradzie do Wielkiego Brata (Wielkiej Siostry) zauważył Maciek.
– My naprawdę tu nie mamy w jedzeniu wartości odżywczych. Jak my [Maciej i Igor] jesteśmy normalnie na jakiejś diecie 3-3,5 tysiąca kalorii, jemy dużo, jemy zdrowo raczej, tak tutaj to będzie wychodzić. Przy kolejnych tygodniach będą wychodzić infekcje, katary, osłabiony organizm, mniej siły. Zamiast nas tutaj karmić, leczyć, żebyśmy mieli power, do rozpier...ania programu – mówił.
Jedzenie jest bowiem w "Big Brotherze" częścią rozgrywki. Zabawa polega na tym, że zapasy są ograniczone – mieszkańcy mają określoną sumę pieniędzy, za które muszą zrobić zakupy na cały tydzień, a zapasy są uzupełniane co sobotę. Niedawno uczestnicy dostali się do spiżarni, ale tam znaleźli tylko świeżą bazylię i pokarm dla rybek.
Ku swojej wielki złości.
Jedzenie pod nos
TVN głodzi mieszkańców domu Wielkiego Brata? W obliczu ostatniego zasłabnięcia Igora stacja powinna pewnie przemyśleć żywnościowy problem w domu Wielkiego Brata, jednak przede wszystkim chodzi o racjonowanie. Czyli coś z czym młode pokolenia mają problem – obecnie większość z nas jest bowiem w tak komfortowej sytuacji, że nie musi żywności racjonować.
Jesteśmy też tak rozpieszczeni, że nawet nie musimy gotować – śniadanie przyniesie nam do pracy mityczny dostawca z firmy cateringowej, obiad (jeśli nie kupiliśmy go rano) zjemy w barze, kolację zamówimy sobie przez aplikację. A wielu z nas, kiedy pojedzie na weekend do domu, dostanie słoiki z obiadami na tydzień od mamy. Na każdym kroku mamy Żabkę, mniejszych i większych supermarketów jest jak mrówków – nie mamy problemu z jedzeniem.
To problem pierwszego świata, ale problem poważny. Większość młodych w czasach żywnościowego kryzysu po prostu by sobie nie poradziła. Czy ktoś z nas wie, jak się w ogóle uprawia warzywa? Albo piecze chleb? Może więc "Big Brother" wcale więc taki głupi nie jest, a mieszkańcy skosztują życia, które w realu nie jest im dostępne.
"Najgorsze baby"
Jedzenie pokazało też inny problem – stereotypy płciowe wciąż mają się dobrze. Pokazał to fragment jednego z odcinków, w których trzech uczestników, Maciej, Igor i Radek skarżą się na kobiety. Bo te... nie gotują, tylko jedzą.
Tyradę na mieszkanki domu wygłosili w Pokoju Zwierzeń. Niczym trzy samce alfa (umięśnieni, rośli, jeden w hipsterskiej czapce i bluzie z napisem „Originals”, drugi rozkraczony w bokserkach, trzeci w t-shircie z Orłem Białym) stwierdzili, że żyją "prawdopodobnie z planktonem, z amebami, osobami, które mają dwie lewe [ręce] i nie potrafią dokładnie posprzątać po sobie".
– Powiem Ci, Bratku, pół żartem, pół serio, ale wybrałeś nam serio najgorsze baby, jakie mogłeś wybrać. Jedna od drugiej lepsza. Jak się nie pomaluje trzy, cztery godziny, to się kąpie dwie, jak nie łazi z łapami tak [tutaj Maciej pokazał, jak niby chodzą "dziunie"], to żre i wpie…a” cały czas za trzech. Każda jest popsuta. Wybrałeś każdą z defektem – mówił Maciej. Po interwencji kolegów doprecyzował jedynie, że dwie defektów nie mają: Klaudia i Karolina. – Resztą możesz wyrzucić – dodał.
– Kaśka żre za dwóch, Marlena chodzi i podjada i udaje wielką panią, „zrób, pozamiataj, a najlepiej ugotuj i wstaw wodę”. Magda ma trochę dwie lewe i ma problem z tym, co jest na świecie. Ona jest słodka, ale nie wie, co jest w kuchni. Justyna tylko zwraca uwagę, żeby sobie wegańskie jedzenie przygotować, na resztę nie patrzy. Ewentualnie jak przygotowuje, to bardzo filozofuje. I czwarta dziewczyna, Łukasz, też chyba już się przestawił na weganizm – ciągnął Maciek, przy okazji ponownie atakując Łukasza za jego orientację seksualną.
Rzeczywiście w pokazanych fragmentach to Maciej, Igor i Radek gotują. Inni przychodzą na gotowe albo "pasożytują". – Dzisiaj każdy sam robi sobie kolację? – pyta Kasia Maćka. – Głodomory przyszły, zobacz – ten zwraca się do kolegów, co wywołuje śmiech Kasi, która po chwili pyta Igora smażącego kiełbasę: – Ty tylko dla siebie robisz? – Dla siebie i Radka – odpowiada Igor. – A można więcej czy nie? – pyta dziewczyna. Kiełbasę w końcu je i "aż zbiera okruszki", jak zauważają mężczyźni.
– Doszliśmy do wniosku, że przyzwyczailiśmy już mieszkańców domu do dobrobytu, ogarniania wszystkiego, gotowania. Jeśli czegoś nie zrobimy – my chłopaki, jesteśmy takim wąskim gronem – to za dwa dni wyjdzie na to, że nie będziemy mieć co włożyć do gara. Większość osób, które nie gotowały, nie będą nawet umiały rozmrozić mięsa, żeby jakikolwiek posiłek z tego przyrządzić – mówił dalej Wielkiemu Bratu Maciek.
Polegniemy?
Tak, Maciek, Igor i Radek ogarniają – sprzątają i gotują. Reszta mieszkańców niekoniecznie, co przypomina tych kolegów i koleżanki z akademika, którzy wykradają nam jedzenie z lodówki i nie zjedzą nic, dopóki tego jedzenia im nikt nie zrobi. Mieszkanie w kilka (a co dopiero kilkanaście) osób to wyzwanie, a jedzenie trzeba często zamykać "na kłódkę".
Co jednak nie zmienia faktu, że to lenistwo – które jest od płci niezależne – jest chorobą młodego pokolenia. Ale to nawet nie nasza wina. Nie musieliśmy o nic walczyć, mamy wszystko na gotowe, a życie jest znacznie wygodniejsze dzięki elektronice. Wina nie nasza, ale naprawdę jesteśmy bardzo rozpieszczeni i w tym rozpieszczeniu się pławimy, co "Big Brother" dobitnie nam pokazuje.
Trzymajmy tylko kciuki, żeby czasy się nie zmieniły. Bo wtedy leżymy.