Jeśli marzysz o Porsche, to najlepiej dokładnie w tej wersji. To najlepszy wybór

Michał Mańkowski
Jak Porsche to tylko w wersji GTS. Poważnie, jeśli kiedyś jakimś cudem miałbym to szczęście wejść do salonu tej marki i móc pozwolić sobie na jeden model, skierowałbym się prosto do sprzedawcy i zanim zacząłby mnie do czegokolwiek przekonywać, postawiłbym na wersję GTS. Co prawda 911-tki, a nie Panamery, ale akurat w tym teście padło na tą drugą. Czemu wariant GTS? Bo to najlepsze połączenie i kompromis pomiędzy cywilną a sportową wersją, który przypada mi do gustu.
Fot. naTemat
I trzeba też przyznać, że jest sporo magii w tym krwistoczerwonym kolorze. Królewski, dostojny no i przede wszystkim – wiadomo – szybszy. Wszystkie czerwone samochody są przecież szybsze od innych. Można też powiedzieć o nim wiele, ale na pewno nie to, że jest dyskretny. Co to to na pewno nie.
Panamera Sport Turismo to ciekawy wynalazek, któremu nie raz się obrywało. Że dziwoląg, że mało atrakcyjny, że właściwie po co, skoro jest „normalna” Panamera, która też jest duża, praktyczna i pojemna. I właściwie po co komu Panamera „kombi”, bo de facto tym jest wersja Sport Turismo. To ten sam model, który do momentu „tyłka” wygląda identycznie.


Tymczasem wersja się przyjęła i czasami sam łapię się na tym, że na pierwszy rzut oka nie zawsze od razu jestem w stanie z całą pewnością stwierdzić czy to zwykła czy Sport Turismo.
Panamerka, niezależnie od wersji nadwozia, to przede wszystkim komfortowa limuzyna. To pozycja atrakcyjna dla kogoś, kto dla podkreślenia statusu (lub samego faktu posiadania) chce mieć Porsche, ale na równi ze sportowymi osiągami, a może i nawet wyżej, ceni kwestie komfortu jazdy. O 911-tkach czy 718-tkach można powiedzieć wiele dobrego, ale nie to, że są wygodnymi autami na długie podróże.
Podczas 400-kilometrowej trasy z Warszawy do Gdańska miałem okazję jechać z redakcyjną koleżanką, która nigdy wcześniej żadnym Porsche nie jechała. Po pierwszych żartobliwych pytaniach, czy może być w adidasach, czy wpuszczają do środka tylko w szpilkach, stwierdziła, że wygoda, ilość miejsca i opcji jest tak duża, że właściwie przez ten weekend mogłaby pomieszkać w środku i wcale by się na takie rozwiązanie nie obraziła.
Tym autem dosłownie chcesz połykać kolejne kilometry. Nawijać ten asfalt na koła przez długie godziny. Czy to stereotypowymi, dziurawymi polskimi drogami, gdzie zawieszenie tłumi wszystko, a do ciebie dociera głównie odgłos muzyki, czy to na autostradach, gdzie doceniasz poziom wyciszenia kabiny i fakt, że praktycznie nie odczuwasz prędkości, którą płyniecie.

A ta może być duża, bo aż 289 km/h. Siedząc za kółkiem nie masz jednak żadnych wątpliwości, że gdyby nie elektroniczne ograniczenie auto bez zbędnej filozofii i wysiłku pognałoby dużo szybciej.
Połykanie kilometrów bardzo szybko i łatwo może zamienić się w ich pożeranie. To za sprawą tego, co czeka na kierowcę. A czego na niego świadomość, że „gdy tylko chce, to może”. Wrzucenie trybu S lub S+ (za pomocą specjalnego pokrętła na kierownicy) w okamgnieniu podkręca samochód, a komfortowy elegant pod krawatem, jakim do tej pory była Panamera, szybko rozpina swój kołnierz, zdejmuje marynarkę, podwija rękawy i jest gotowy naprawdę na wszystko. Jednocześnie cały czas nie jest to drogowy bandyta ani auto dla kierowcy brutalne.
4,1 sekundy do setki to tylko liczba. Często powtarzam, że w autach tego typu liczby się zapas mocy i fakt, w jakim tempie auto rozpędza się w każdym zakresie prędkości. Tutaj masz pewność, że niezależnie, ile właśnie jedziesz, po dociśnięciu gazu będzie jeszcze szybciej i jeszcze dynamiczniej.
Często zapomina się, że ta świadomość daje niesamowitym komfort w trasie na jednopasmówkach. Nie musisz co chwilę kalkulować, czy zdążysz wyprzedzić lub skończyć manewr. Ten zapas mocy daje cię tą pewność, że dasz radę. Podobnie jak napęd na cztery koła, którego procentowe rozłożenie w danym momencie możesz obserwować na ekranie za kierownicą. Widzisz, ile momentu obrotowego jest przekazywane na którą oś w którym momencie.
Możesz śledzić także poziom przeciążeń G – specjalna „kulka” pokazuje ci, jakie siły, z jakiej strony oddziaływują na ciało pasażerów w danym momencie. Poza serią standardowych wskaźników po prawej stronie masz także podgląd na asystenta widzenia w nocy. To po prostu noktowizor, który wykrwya i podświetla pieszych bądź zwierzęta. Rozwiązanie robi duże wrażenie i na Instagramie jeden z czytelników sam spytał, co to za nietypowy widok.

Wersja GTS różnie się nie tylko ceną. Można ją poznać zwłaszcza dzięki czarnym akcentom np. obramowanie okien, wyloty powietrza po bokach, emblematy z tyłu auta czy końcówki sportowego układu wydechowego. Tylne lampy mają przyciemniane klosze, a chętni mogą przyciemnić także reflektory główne. No i są także co najmniej 20-calowe felgi „Panamera Design”. Za nimi zobaczycie czerwone zaciski i sportowe, pneumatyczne zawieszenie o prześwicie mniejszym o centymetr. Dodatkowo są też małe emblemaciki przy drzwiach.

W środku też jest nieco inaczej. Od sportowych foteli z wyszytym logo GTS na zagłówkach zaczynając, na kierownicy i podsufitce wykończonej w Alcanterze kończąc. Na początku nieco dziwnie trzyma się kierownicę z tego materiału, ale z czasem ten dotyk sprawia przyjemność.
W pakiecie Sport Chrono możesz także pobawić się czasem. To najzwyklejszy stoper, który pozwala ci mierzyć dowolne czasówki lub okrążenia. Całość obsługuje się właściwie jednym kciukiem, a na charakterystycznym zegarze na desce rozdzielczej możesz zobaczyć wtedy szalejące wskazówki sekundnika.

Specjalnym przyciskiem możesz też wysunąć dyskretny spoiler, który tutaj jednak pojawia się nie na klapie bagażnika, a na dachu. Na pierwszy rzut oka możecie go nawet przegapić, a to za jego sprawą dostajemy jeszcze większy docisk i kontrolę nad autem.

Panamera GTS ma także specjalnie zmodyfikowany system zarządzania silnikiem (4 litr, 460KM), dzięki czemu moment obrotowy rośnie jeszcze szybciej, a auto brzmi jeszcze lepiej i wyraźniej niż "cywilne" odpowiedniki. Zwłaszcza w trybie Sport+. 8-biegowa skrzynia biegów także została nieci podrasowana, dzięki czemu ma bardziej sportową charakterystykę, a w odpowiednim trybie jeszcze szybciej zmienia biegi.

Trudno stwierdzić, jak bardzo popularne są GTS-y w polskim oddziale Porsche, ponieważ w poprzednim roku nie wszystkie modele były dostępne w tej wersji. Jak udało się ustalić naszej redakcji, kultową 911-tkę w tym wariancie kupiło 31,05 proc. klientów. W przypadku mniejszej 718-tki, która jest w opcji GTS od połowy roku, było to 12,15 proc.. Na razie trudno powiedzieć, jak będzie z Panamerą, bo do salonów GTS wjechał dopiero w ostatnim kwartale.
Testowana Panamera Sport Turismo to model 4-osobowy. Choć bez większego problemu można by tam wcisnąć piątkę, z tyłu także są tylko dwa miejsca przedzielone panelem. Zapewnia to równie wysoki komfort niezależnie od tego, na którym miejscu siedzisz. Nie będziesz pukał w nic nogami, ani głową.
„Puknie” cię za to w plecy, w momencie gdy zdecydujesz się zrobi tzw. launch control, czyli procedurę startową. To działanie w stylu „wszystkie ręce na pokład” – w trybie sportowym wciskasz hamulec i gaz jednocześnie. Przy odpowiednio wysokich obrotach silnika tryb się aktywuje, wtedy puszczasz hamulec, a samochód leci do przodu niczym Usain Bolt w biegu na 100m, gdzie jego przeciwnikami byłaby grupka gimnazjalistów. Wtedy gdy ty jesteś już daleko z przodu, inne auta byłyby dopiero na etapie ruszania.
I w tym przypadku widać sportowy kunszt Porsche. Tu nie ma półsrodków. Możesz to robić raz za razem i nic. Niektórzy producenci limitowali liczbę procedur startowych, po których musiałeś udać się do serwisu na kontrolę.
Ten kunszt widać także w bardziej sportowych warunkach. Każdy model Porsche, także SUV-y, oferują nie tylko ponadprzeciętne doznania, ale i możliwości. Prędkości i pewność, z jaką Panamera wchodzi w zakręty jest momentami wręcz nieprzyzwoita. Testowaliśmy je kiedyś na torze i jestem pewien, że nie doprowadziłem ich nawet do granic możliwości, bo instruktor przez radio mówiła tylko „more, more, more”. Tam, gdzie mózg zaczyna się buntować, tam Porsche zdaje się mówić „take it easy, sir”.

I nie, nie znaczy to, że Porsche prowokuje do tego, żeby jak idiota pokonywać zakręty na drogach publicznych. Znaczy to, że daje ci to poczucie pewności, że gdyby coś się wydarzyło, możesz pozwolić sobie na więcej, by w miarę możliwości nic się nie stało. Choć przyznam, że ciekawym uczuciem jest pokonywanie „ślimaków” z prędkością, o której w innym aucie byś nie pomyślał. Dociska cię z boku, wskaźnik przeciążeń szaleje na boki, ale ty jak z klejem na tyłku suniesz dalej i wychodzisz na prostą.

Ile kosztuje ta przyjemność? W wersji zwykłej od 440 tysięcy złotych. Przywilej jazdy GTS-sem to kolejne 200 tysięcy. To wciąż o ok. 130 zł taniej niż wersja Turbo, a wrażenia i osiągi już naprawdę wystarczające.