Nauczycielka nie będzie klasyfikować uczniów: "Na sumieniu mogę mieć wiele, ale na pewno nie matury"

Daria Różańska
– Nie występujemy przeciwko uczniom, wiemy, że rząd w celach propagandowych zrobi wszystko, żeby ta matura się odbyła. My nie krzywdzimy dzieci – mówi nam Magdalena Fijarczyk, polonistka z VII LO we Wrocławiu, które należy do Międzyszkolnego Komitetu Strajkowego. Ten zdecydował się nie klasyfikować maturzystów.
Magdalena Fijarczyk jest polonistką z VII LO we Wrocławiu, które należy do Międzyszkolnego Komitetu Strajkowego i podjęła decyzję o tym, że nie będzie klasyfikować maturzystów. Fot. Archiwum prywatne
"Największy hejt jest niestety wśród nauczycieli. To strasznie przykre" – ubolewa polonistka ze szkoły na prowincji. Pracowników oświaty podzieliła m.in. decyzja Ogólnopolskiego Międzyszkolnego Komitetu Strajkowego (OMKS). Skupieni wokół niego nauczyciele po burzliwej dyskusji zdecydowali, że nie przerywają protestu, ale będą klasyfikować maturzystów.

Kiedy we wtorek przed Ministerstwem Edukacji Narodowej trwała demonstracja poparcia dla nauczycieli, członkowie OMKS-u spierali się o to, czy dopuścić uczniów do matur. Ostatecznie 15 przedstawicieli Międzyszkolnych Komitetów Strajkowych z całej Polski opowiedziało się za klasyfikacją, trzech było przeciw. W tym gronie znaleźli się m.in. nauczyciele z Wrocławia, którzy wprost deklarują: "strajkujemy, nie klasyfikujemy".

"Pokazaliśmy, że to my, nauczyciele, bierzemy odpowiedzialność za uczniów, czyli robimy to, co powinien zrobić rząd. Choć to rząd jest odpowiedzialny za organizację edukacji i roztoczenie opieki nad dziećmi i młodzieżą" – stwierdzili przedstawiciele OMKS.


Jest pani oburzona decyzją OMKS-u, który wprawdzie nie przerywa strajku, ale zdecydował o klasyfikacji maturzystów? A to był jeden z głównych argumentów nauczycieli w dyskusji z rządem.



Magdalena Fijarczyk, polonistka z VII LO we Wrocławiu, które należy do Międzyszkolnego Komitetu Strajkowego: – Całkowicie zgadzam się z opinią OMKS-u, by kontynuować strajk, a także z ich postulatem, żeby zwracać uwagę na to, że od ponad dwóch tygodni tysiące dzieci nie chodzą do szkół.

Ale?

Natomiast – moim zdaniem – decyzja o tym, żeby klasyfikować uczniów była ryzykowna i jak się później okazało błędna.

Dlaczego błędna?


Ta decyzja bardzo poróżniła środowisko nauczycielskie, wprowadziła zamieszanie. Dziennikarze natychmiast ogłosili, że "nauczyciele klasyfikują uczniów".

A nie jest to prawdą: OMKS poinformował o takiej rekomendacji, a medialnie wybrzmiało to jako ostateczna decyzja. Spora część nauczycieli w Polsce odebrała ten komunikat jak policzek.

Można to odczuć. "OMKS pokazało, że jest zdradzieckim tworem"; "OMKS to nauczycielski Proksa"; "Uwaga, zdrada"– tak w sieci decyzję OMKS o klasyfikacji uczniów komentują niektórzy nauczyciele. Chyba bardzo się podzieliliście?

Myślę, że mimo wszystko nie podzieliliśmy się. Ale rozumiem oburzenie niektórych nauczycieli. Sama zresztą byłam oburzona, ponieważ komunikat OMKS-u był przedwczesny, wprowadził zamieszanie i wcale nie skonsolidował środowiska.

Poza tym, wymusił ostre reakcje na ludziach, którzy rozumieli, że w sporze z pracodawcą, jakim jest rząd, dobrowolne rezygnowanie z de facto jedynego środka nacisku, jest po prostu strategicznym błędem.

Rząd nawet nie skomentował tej decyzji OMKS-u, jakby był pewien, że sami wyjątkowo celnie strzeliliśmy sobie w kolano. To wzburzenie zaowocowało także tym, że pewna część nauczycieli, w tym z MKS-ów, zebrała się i wydała własne oświadczenie prezentujące ich stanowiska.

Te stanowiska stoją niejako w opozycji do decyzji OMKS-ów?

Tak. Zareagowaliśmy tak, by zmobilizować środowisko do kontynuowania strajku, bo nie ukrywajmy, że komunikat OMKS-u paraliżuje trwający protest.

Mimo że OMKS jasno napisał, iż kontynuuje strajk, to jednak wiele osób uznało, że skoro klasyfikują uczniów, to oznacza, że ten protest już się kończy. Mówi się, że nauczyciele sami wyrzucili z dłoni jedyną kartę przetargową, jaką mieli.


Tak, choć myśmy do końca w tę kartę przetargową nie wierzyli.

Bo rząd i tak zmieni prawo oświatowe? A maturzyści będą mogli przystąpić do egzaminów, nawet jeżeli nauczyciele nie przeprowadzą rad pedagogicznych.

Tak, my o tym wiemy. Premier już zresztą to ogłosił. Ale to nie jest ważne. Wstrzymywanie klasyfikacji było ruchem o znaczeniu symbolicznym i pokazującym, że jednoczymy się ze wszystkimi strajkującymi szkołami.

Jeśli chodzi o klasyfikację, to my wiedzieliśmy, że ona zostanie położona, ale nie chcemy, żeby została położona przez nas.

Rząd – jak wiadomo – potrafi stworzyć każde prawo. My też chcemy sprowokować społeczeństwo do tego, by zobaczyło, jakie prawo jest tworzone. Może kolejna grupa zawodowa, która zwraca na to uwagę, doprowadzi do jakiegoś przełomu.

A same egzaminy maturalne nie są bronią w rękach nauczycieli? Przecież trzeba je jeszcze sprawdzić, znaleźć egzaminatorów?

Nie, matura taką bronią nie będzie. A to dlatego, że zostanie przeprowadzona tak samo jak egzaminy gimnazjalne. Z dokładnie taką samą strategią dowożenia osób pilnujących uczniów. W tym temacie nie mamy złudzeń. Klasyfikacja uczniów była więc dla nas symbolem, który ostatecznie OMKS sprzedał.

Jednym z argumentów nauczycieli skupionych wokół OMKS-u było stwierdzenie, że podejmując decyzję o klasyfikacji pokazują, że biorą odpowiedzialność za edukację, uczniów. A także zdają egzamin dojrzałości, który rząd oblał. Czy to oznacza, że pani jako nauczycielka, która nie chce klasyfikować maturzystów, nie dba o swoich uczniów?


To tak brzmi. I z tego powodu też jest nam strasznie przykro. Bo w rewersie tak ten komunikat OMKS-u zabrzmiał. Nie występujemy przeciwko uczniom, wiemy, że rząd w celach propagandowych zrobi wszystko, żeby ta matura się odbyła. My nie krzywdzimy dzieci, nie jest tak, że mamy nadzieję, że oni nie zdadzą matury.

Rząd zrobi wszystko, żeby złamać demokrację, znosząc uprawienia rady pedagogicznej do klasyfikacji uczniów. Rząd zrobi wszystko, żeby nas upokorzyć. I nie chcemy przykładać do tego ręki.

Uważamy wręcz, że pokazujemy postawę sprzeciwu wobec antydemokratycznej polityki rządu. W pewnym sensie tego też uczymy nasze dzieci. I wielu z nich – w tym z trzecich klas – uważa, że jesteśmy konsekwentni.

Nie obawia się pani, że jednak maturzyści nie zostaną dopuszczeni do egzaminów i będzie ich pani miała na sumieniu?

Na sumieniu mogę mieć wiele rzeczy, ale na pewno nie maturę. My ten spór toczymy z rządem, a nie z dziećmi czy ich rodzicami.

Nie mamy innych możliwości przekonania kogoś o słuszności naszych racji... Chcemy, żeby nasi uczniowie wiedzieli, że nie działamy przeciwko nim. Jeśli wszyscy by to zrozumieli, to być może ta sytuacja wyglądałaby inaczej.

Nauczyciele z OMKS-u powtarzają, że władza zmieni prawo oświatowe po to, by uczniowie nawet bez klasyfikacji mogli przystąpić do matury. I dodają, że nie chcą przykładać ręki do tego, żeby rząd uciekał się do takich autokratycznych rozwiązań. Jakby to pani skomentowała?

Oni mieli wybór pomiędzy pokazaniem dzieciom, że im na nich zależy a pokazaniem kolegom, że im zależy na wspólnie wypracowanych postulatach. To tragiczny wybór.

I oni wybrali ścieżkę zgodną z ideą społeczeństwa, czyli: strajkujcie, ale tak, żeby było jak najmniej szkód. Rozumiem, że niektórzy mogą czuć potrzebę takiego protestu. Natomiast w ten sposób – dość jednoznacznie – dali innym do zrozumienia, że jedność w strajku jest pozorna, przynajmniej z ich strony.

Uważacie, że nauczyciele z OMKS-u to łamistrajki?

Nie chcemy ich tak nazywać. Chcemy, żeby zrozumieli, że nasze racje wynikają ze słusznego protestu pracowniczego i że nie wystąpilibyśmy przeciwko nim. Oni nie muszą się bronić przed nami, tylko zrozumieć, że protest ma swoje prawo i nie da się wszystkich zadowolić.

Jak teraz będzie przebiegał strajk, kiedy nauczyciele mocno się podzielili?

Ciężko powiedzieć. Myślę, że nie do końca jest tak, że myśmy dali się podzielić. My ciągle razem strajkujemy. Mamy nadzieję, że niezależnie, czy ktoś podejmie decyzje o klasyfikacji, to decyzja o proteście zostanie utrzymana. I pod tym względem – niezależnie od poglądów – chcemy pozostać jednością.

Nauczycieli łączy dziś postulat płacowy?

Także, chcemy wierzyć, że postulat płacowy jest trwały. Poza tym, że wszyscy ciągle apelujemy o to, żeby polska szkoła się zmieniła. Zależy nam, by zwrócić uwagę na to, że rząd rozgrywa całe społeczeństwo koniecznością matur. A tysiące dzieci nadal nie chodzą do szkół. I władza nic z tym nie robi.

Maile, które dostaję od uczniów: od maturzystów są to zwykle wyrazy poparcia, natomiast od młodszych dzieci są to pytania o to, kiedy będą zajęcia, czy wyraz tęsknoty za mną i lekcjami polskiego. Od tych maili pęka mi serce. Ja też z chęcią po prostu zrobiłabym zajęcia. Ale to nie jest priorytet rzadu. Premier nie chce z nami rozmawiać.

Nauczyciele skupieni wokół OMKS-u napisali, że nie są specami od PR-u politycznego i obawiają się, że nie byliby w stanie wygrać informacyjnego piekła, które mógłby rozpętać rząd, gdyby nie przystąpili do klasyfikacji. Jak wy chcecie sobie z tym poradzić? Już zaczynają was krytykować za to, że nie chcecie klasyfikować uczniów.

To uważamy za błąd OMKS-u. My jesteśmy teraz osądzani za wcześniej podjętą decyzję, której się po prostu trzymamy.

Ale jesteście w mniejszości. 15 komitetów było za klasyfikacją, a tylko trzy przeciwko.

Jest nas znacznie więcej. Przeciwko wystąpiły MKS-y z: Bydgoszczy, Wrocławia, Łodzi, Elbląga, Przemyśla, Swarzędza. Tak było przynajmniej do wczoraj.

To dlaczego odnotowano, że tylko trzy MKS-y były przeciwko? Rozumiem, że wszystkie nie dotarły na to spotkanie?

Na pewno nauczyciele z Bydgoszczy i Wrocławia byli przeciwko.

Nie obawiacie się, że teraz cały krytyka, internetowy hejt spadnie na was, nauczycieli, którzy zdecydowali się nie klasyfikować uczniów?

Nie obawiamy się, dlatego, że jest to sytuacja, której doświadczamy od początku tego strajku.

Macie państwo jeszcze nadzieję na to, że uda się coś ugrać, czy to już tylko walka o honor?

Nawet jeśli jest to walka o honor, to mamy nadzieję, że go zachowamy. Sytuacja jest płynna, zmienia się z dnia na dzień. My chcemy, żeby przeprowadzono z nami dyskusję, choćbyśmy mieli strajkować przez cały kolejny miesiąc.

Kiedy rząd zacznie z wami rozmawiać?

Myślę, że kiedy skończą się egzaminy i powód do tego, żeby przestać działać w sytuacjach kryzysowych. A zaczną się sytuacje dnia codziennego i ktoś zwróci uwagę na to, że dzieci znowu nie chodzą do szkoły. Jeśli rodzice szybciej podnosiliby ten postulat, to ta sytuacja mogłaby się skończyć szybszymi rozwiązaniami.

Wielu nauczycieli powtarza, że przez ten strajk stracili serce do tego zawodu, zobaczyli, że nie są szanowani ani przez rząd, ani przez rodziców. Dziś myślą o tym, by zmienić zawód. Rozważa pani taką ewentualność?

Nie, fala poparcia, z którą się spotkałam, jest znacznie większa niż fala hejtu. Lubię swój zawód, uważam, że wykonuję go dobrze. Obawiałabym się czegoś innego.

Czego?

Obawiałabym się, że zmęczeni i zniechęceni nauczyciele po tym strajku mogą zacząć pracować tak, jak nam za to płacą. Czyli nie więcej niż 40 godzin w tygodniu. A to wtedy będzie szkoła bardzo zubożona w wartość edukacyjną.

Chwilę po naszej rozmowie Mateusz Morawiecki ujawnił projekt nowelizacji prawa oświatowego. Premier zapewnił m.in., że w szkołach, w których rady pedagogiczne nie podejmą się klasyfikacji uczniów, będą mogli to zrobić dyrektorzy albo przedstawiciele samorządu terytorialnego.