"Jedną z dziewczynek zmusił do współżycia z własnym psem". Internetowy gwałt jest możliwy

Daria Różańska
– Wbrew potocznemu określeniu sprawcy seksualnych przestępstw wobec dzieci coraz rzadziej są pedofilami. Natomiast duża, jeśli nie większa część to ludzie, którzy działają dla pieniędzy... Zyski z samej pornografii dziecięcej udostępnianej w sieci są szacowane w miliardach dolarów rocznie – mówi nam doktor Małgorzata Skórzewska-Amberg z Akademii Leona Koźmińskiego, która od blisko dekady zajmuje się tematyką prawnokarnej ochrony dziecka przed seksualnym wykorzystaniem.
Zdjęcie poglądowe. Prawo autorskie: lopolo / 123RF Zdjęcie Seryjne
Zgłaszają się do pani ofiary internetowego gwałtu?

Małgorzata Skórzewska-Amberg: – Do mnie nie. Nie zajmuję się ani terapią ofiar, ani ściganiem przestępstw. Zajmuję się natomiast badaniem prawa, jego spójności i kompletności, problemami z legislacją.

Czym jest internetowy gwałt?

Gwałt jest terminem wskazującym na użycie przemocy (w różnych celach), zatem jeśli sprawca posługuje się przemocą (np. przymusem, także psychicznym, szantażem, manipulacją) w internecie, czy szerzej – w cyberprzestrzeni, wówczas można uznać, że dopuszcza się gwałtu.

Natomiast seksualne wykorzystanie ofiary wbrew jej woli, dokonane z użyciem przemocy, groźby bezprawnej lub podstępu, określane jest w prawie karnym jako zgwałcenie. Zatem, jeśli sprawca zgwałcenia działa z użyciem przemocy to dopuszcza się także gwałtu, jeśli jednak posługuje się np. podstępem, wówczas zgwałcenie wykracza poza kategorię gwałtu.


Jeżeli są spełnione te przesłanki, czyli sprawca posługując się przemocą, podstępem lub groźbą doprowadził ofiarę do udziału w czynnościach seksualnych wbrew jej woli, to nie ma najmniejszego znaczenia, czy zdarzenie to miało miejsce w świecie rzeczywistym czy też w cyberprzestrzeni.

Czy w Polsce odnotowano jakiś przypadek zgwałcenia przez internet?

Trudno powiedzieć. Ciągle jeszcze tego typu sprawy na światło dzienne wychodzą w zasadzie przez przypadek. Do niedawna uważano, że zgwałcenie przez internet jest w ogóle niemożliwe.

Ale jest to możliwe.

Tak, dowodzi tego zresztą wyrok szwedzkiego sądu. Pierwszy taki na świecie i dodatkowo wydany jeszcze na podstawie przepisu definiującego zgwałcenie w sposób zbliżony do tego, jak ujmuje to polskie prawo karne (a więc w brzmieniu sprzed zeszłorocznej nowelizacji, która kompletnie przedefiniowała pojęcie zgwałcenia w szwedzkim prawie karnym).

Oprawcę skazano aż na 10 lat.

Tak. Dostał maksymalną karę, jaką przewiduje szwedzki Kodeks karny za tego rodzaju przestępstwa. Kilka tygodni temu, także w Szwecji, zapadł kolejny wyrok m.in. za zgwałcenie w internecie. Ta pierwsza sprawa doskonale zresztą ilustruje, że duża część przestępstw seksualnych przeciwko dzieciom w cyberprzestrzeni zwykle wychodzi na światło dzienne przez przypadek.

Czyli to nie same ofiary zgłosiły tę sprawę?

Nie, nikt się nawet nie domyślał, że 27 dziewczynek z USA, Kanady i UK padło ofiarą wykorzystania seksualnego, którego sprawcą był Szwed, siedzący przed swoim komputerem w domu niedaleko Uppsali.

Sprawę wykryto przy okazji innego dochodzenia, które szwedzka policja prowadziła po otrzymaniu zgłoszenia od kilku kobiet, które skarżyły się na mężczyznę, który przez telefon kierował groźby pod ich adresem.

Po ustaleniu właściciela telefonu przeprowadzono przeszukanie domu podejrzanego, w wyniku którego zabezpieczono m.in. komputer, telefony komórkowe oraz ukryty w siedzisku krzesła zewnętrzny dysk. A ujawnienie jego zawartości spowodowało natychmiastowe wszczęcie postępowania przeciwko temu samemu sprawcy, ale już w innej sprawie.

Sprawca szantażem zmuszał swoje ofiary do tego, żeby się przed nim obnażały. Co jeszcze kazał im robić?

Na przykład jedną z dziewczynek zmusił do współżycia z własnym psem, inną nakłonił do długotrwałej i jednoczesnej masturbacji waginalnej i analnej przy użyciu szczotek do włosów. Kolejne były zmuszane do dokonywania czynności seksualnych na innych dzieciach.

Czym oprawca szantażował te dzieci?

Sprawca groził dzieciom wyrządzeniem im (lub ich bliskim) krzywdy oraz upublicznieniem ich zdjęć i danych profilowych w sieci – na stronach pornograficznych (w tym dotyczących aktów seksualnych z użyciem przemocy) wraz z silną sugestią skierowaną do użytkowników takich stron odnalezienia przedstawionych na zdjęciach dzieci, zgwałcenia ich i zabicia lub zabicia osób im bliskich – gdyby pokrzywdzone nie wypełniły jego żądań.

Zarówno zeznania pokrzywdzonych, jak i opinia biegłych potwierdziły, że dzieci naprawdę się bały, wierzyły w groźby sprawcy i działały pod wpływem przymusu. Na nagraniach słychać, jak oprawca udziela im instrukcji, mówi, co mają robić. Te dzieci płaczą, proszą go, żeby przestał, pozwolił im przerwać wykonywane czynności…..

Zaznaczyć należy, że tylko niektóre z przestępstw dokonanych przez tego sprawcę zostały zakwalifikowane jako zgwałcenie.

Dlaczego?

Ponieważ inne sprawy uznano m.in. za wymuszenie seksualne i wykorzystanie seksualne – w tym dokonane ze szczególnym okrucieństwem. A to dlatego, że według ówczesnego szwedzkiego Kodeksu karnego zgwałcenie wiązało się ze współżyciem płciowym względnie innymi czynnościami, które mogą być uznane za tożsame takiemu współżyciu.

W przypadku naszego kodeksu karnego w zasadzie każdy z tych przypadków zostałby zakwalifikowany jako zgwałcenie.

Na świecie zapadły trzy wyroki za zgwałcenie w cyberprzestrzeni, w Polsce żaden. Czy w naszym Kodeksie pada pojęcie internetowego gwałtu?

Na szczęście nasz Kodeks nie definiuje czegoś, co się nazywa internetowym zgwałceniem.

Na szczęście?

Tak, na szczęście. To jest stary problem, czy powinno się tworzyć odrębne prawo dotyczące cyberprzestrzeni, czy raczej prawo, które jest na tyle pojemne, że opisuje różnego rodzaju zachowania niezależnie od tego, w jakim środowisku do nich dochodzi.

Jeśli chodzi o przestępstwo zgwałcenia, to z punktu widzenia polskiego Kodeksu nie jest istotne, gdzie wykorzystanie seksualne ma miejsce, istotne jest natomiast w jaki sposób się dokonuje.

Zatem jeśli mamy do czynienia z działaniem wbrew woli ofiary i z użyciem przemocy, podstępu, lub groźby w celu doprowadzenia tej osoby do udziału w czynnościach seksualnych (dotyczy to zarówno obcowania płciowego, jak i wszelkich innych czynności o charakterze seksualnym, nawet jeśli nie są one związane z penetracją ciała), to według polskiego prawa karnego będzie to zgwałcenie niezależnie od tego czy sprawca fizycznie brał w nim udział, czy "tylko" wirtualnie. To dość szerokie – i w mojej opinii – dobre ujęcie tematu.

Prawo mamy więc w tej kwestii dobre. A jak jest ze świadomością społeczną?

Świadomość społeczna dotycząca przestępstw w cyberprzestrzeni jest nadal dość niska. Niewielka jest też świadomość prawna. O ile już oswoiliśmy przestępstwa takie jak np.: jak kradzież danych, oszustwo za pomocą internetu..., o tyle z cyberprzemocą, w tym o charakterze seksualnym, wciąż mamy problem. Gdyby dziś zapytać przeciętnego człowieka, czy możliwe jest zgwałcenie przez internet...

To zabiłby nas śmiechem.

No właśnie. Natomiast szczególny problem z przestępstwami seksualnymi wobec dzieci polega na tym, że coraz rzadziej będą one dokonywane w klasyczny sposób, wymagający spotkania sprawcy z dzieckiem w rzeczywistym świecie…..

To co teraz będzie robił sprawca?

Chodzi mi o to, że już teraz sprawca może siedząc w swoim domu przed komputerem seksualnie wykorzystać dziecko, które znajdować się może setki kilometrów od niego. Spotkanie w rzeczywistym świecie nie jest już potrzebne. internet wystarczy.

Warto też zwrócić uwagę, że wbrew potocznemu określeniu sprawcy seksualnych przestępstw wobec dzieci coraz rzadziej są pedofilami. Pedofil to osoba dotknięta medycznie definiowanym zaburzeniem, polegającym (w skrócie) na występowaniu powtarzających się, intensywnych pragnień seksualnych dotyczących wyłącznie lub przynajmniej w sposób dominujący z dziećmi (i to dziećmi przed okresem pokwitania), i działania pod wpływem tych pragnień.

Natomiast duża, jeśli nie większa część sprawców wykorzystania seksualnego dzieci to nie są ludzie dotknięci zaburzeniami preferencji seksualnych (parafiliami), ale ludzie, którzy działają dla pieniędzy...

Ile można na tym zarobić?

Dużo, bardzo dużo. Już mniej więcej 20 lat temu szacowano, że zyski z szeroko pojętej internetowej przestępczości przekraczają łączne zyski z handlu narkotykami oraz legalnego i nielegalnego handlu bronią. Sieć teleinformatyczna to są ogromne pieniądze. A zyski z samej pornografii dziecięcej udostępnianej w sieci są szacowane w miliardach dolarów rocznie.

W jaki sposób działa taki sprawca?

Bardzo różnie. Czasami to same nastolatki obnażają się przed kamerą i biorą za to pieniądze, zwykle dość drobne sumy. Często wychodzą z założenia, że skoro nie widać ich twarzy, to nikt ich przecież nie rozpozna.

Zdarza się, że dzieci czy nastolatki w pełni świadomie wysyłają swoje nagie, czy półnagie zdjęcia sympatiom. A później były już chłopak może pokazywać takie zdjęcia czy filmiki, żeby zemścić się lub upokorzyć byłą już sympatię.

Czasem nagrania pozyskiwanie są od nieświadomych dzieci. Wiele nastolatków nie rozstaje się ze swoim smartfonem nawet podczas kąpieli, a kamera takiego smartfona może zostać uruchomiana zdalnie….

Jeszcze innym problemem jest tzw. wirtualna pornografia dziecięca (pornografia pozorowana), czyli albo zupełnie sztucznie wytworzone materiały, albo materiały przetworzone. Np. twarz wzięta z udostępnionego przez rodziców w Internecie zdjęcia słodkiego dzieciaczka zostaje doklejona do "podrasowanego" nagiego ciała innej osoby…..

Rodzice często szkodzą swoim dzieciom.

Często przyczyniają się do rozpowszechniania ich zdjęć w sieci. Niestety zaczynamy żyć w świecie, w którym wszystko może być wykorzystane przeciwko nam.

Często dziewczynki nie zdają sobie sprawy z tego, że zamieszczając w internecie zdjęcia w dość dwuznacznych pozach mogą pakować się w kłopoty. Obiektywnie to w sumie niewinne zdjęcia, choć często ocierające się o pewną wulgarność, mogą być wykorzystane w sposób zupełnie inny niż zamierzony.

Niektórzy rodzice zamieszczając zdjęcia swoich dzieci w sieci, umiejscawiają je w określonym kontekście – miejsca i czasu, nieświadomie dając sprawcom informacje, które mogą zostać przez nich wykorzystane do późniejszego skutecznego wabienia dziecka.

Co więcej, coraz częściej sprawcy nie ukrywają swoich seksualnych zamiarów wobec dziecka i bazując na niskim poczuciu własnej wartości ze strony dziecka, bądź jego wyalienowaniu itp. przekonują dziecko, że im na nim zależy, że nawiązują z nim kontakt z sympatii, która później przekształca się w "miłość".

Te dzieci zostają przekonane do tego, że sprawca je kocha, dba o nie, a wiec z miłości do sprawcy zgadzają się na udział w czynnościach seksualnych.

Emocjonalne uzależnienie.

To się niestety coraz częściej zdarza, szczególnie że rodzice nie mają czasu dla dzieci. A oprawca je chwali, docenia, dlatego one za nim idą.

Co możemy zrobić, żeby chronić te dzieci?

Pamiętajmy, że w internecie nie wiemy ani, gdzie sprawca się znajduje, ani gdzie jest ofiara. Jeśli nie ma zgłoszeń, to nawet nie wiemy, że coś złego się dzieje – choć oczywiście czasem przez przypadek można na coś się natknąć W związku z czym bardzo trudno jest go znaleźć, jeżeli nie ma zgłoszeń. Nie wiemy, czy ktoś przypadkiem z terytorium Polski nie popełnił przestępstwa w Afryce.

Pierwszym i najbardziej skutecznym sposobem ochrony dzieci jest rodzina – taka, w której dzieci mają zaufanie do rodziców, a rodzice są w stanie zauważyć, że coś niepokojącego z dzieckiem się dzieje, i odpowiednio wcześnie zareagować.

Badania pokazują, że bardzo niewiele dzieci samych z siebie zdradza, że natknęły się w sieci na niepokojące treści. Częściej powiedzą kolegom. Więc potrzebna jest powszechna edukacja obejmująca i dzieci, i dorosłych. Bardzo istotne jest bowiem, aby każdy z nas reagował.

Przecież każdy z nas może trafić na treści, które wydają się być nie w porządku. Ludzie powinni wiedzieć, że są miejsca, w których można to zgłosić, niezależnie od zgłaszania do organów ścigania.

Gdzie?

W Polsce np. na stronie dyzurnet.pl. Podobne strony są w większości państw na świecie, w tym wszystkich należących do UE. To są tzw. hotlines, które służą do zgłaszania różnych niepokojących treści w Internecie.

Każdym zgłoszeniem zajmują się specjaliści, którzy w razie potrzeby podejmują dalsze działania. Najważniejsze, żeby to zgłosić. Nie trzeba nawet tego robić w Polsce, można np. za pomocą globalnej strony inhope.org.

Pamiętajmy, że żeby aparat ścigania mógł zaczął działać, to musi się dowiedzieć, że coś się stało. Bardzo istotny jest czas, który upłynął od momentu zdarzenia. Im jest krótszy, tym szukanie dowodów jest łatwiejsze i tańsze.

Wspomniała pani, że za jakiś czas będzie jeszcze gorzej, czy polskie prawo można dostosować w taki sposób, żeby chronić ofiary?

Można zrobić bardzo dużo rzeczy. Rozdział dotyczący przestępstw seksualnych polskiego prawa karnego był wielokrotnie nowelizowany, ale nadal jest niespójny. Są luki, które mogą być wykorzystywane. Takie rzeczy wymagają dość pilnej uwagi.

Na przykład?

Na przykład jeden z przepisów zawiera uregulowanie penalizujące uczestnictwo w prezentacji treści pornograficznych z udziałem małoletniego. Ale żeby sprawcę móc ukarać, trzeba wykazać, że brał udział w takim pokazie w celu swojego seksualnego zaspokojenia. A to może być trudne do udowodnienia...