15 lat to przepaść. Przejechałem się starymi i nowymi samochodami, by zobaczyć, jak systemy ratują nam tyłki

Paweł Kalisz
Jak bardzo zmieniły się samochody na przestrzeni ostatnich 15 lat? Teoretycznie niewiele, bo choć kształty karoserii oczywiście ewoluowały, to na pierwszy rzut oka wciąż mają cztery kółka i kierownicę w środku. A jednak diabeł tkwi w szczegółach. Największą różnicę robią schowane przed okiem moduły poprawiające bezpieczeństwo jazdy.
Ćwiczenia na torze Skody pod Poznaniem pozwoliły odkryć, gdzie jest granica bezpieczeństwa w nowoczesnych samochodach. Fot. Skoda Polska
Idziesz do salonu, oglądasz samochód i słuchasz, jak sprzedawca zachwala wszystkie systemy bezpieczeństwa upchnięte w aucie, które właśnie oglądasz. ABS, ASR, CIA, FBI – od tych wszystkich trzyliterowych skrótów już po chwili można dostać mętliku w głowie i trudno się zorientować, które dotyczą bezpieczeństwa pasażerów, a które bezpieczeństwa narodowego. Pojawia się myśl, że kiedyś życie było prostsze. Tak, to prawda, ale i bardziej niebezpieczne.
Fot. Skoda Polska
Skoda Polska przygotowała prezentację, w której chodziło tylko o jedno – pokazanie, jak bardzo inaczej jeździ się samochodem sprzed 15 lat, a tymi, które dziś opuszczają fabryki w Mlada Boleslav. Bo choć Octavia wciąż nazywa się Octavia, a Superb i Fabia też nie zmieniły swoich nazw, to są to właściwie zupełnie inne samochody. A przede wszystkim – zupełnie inaczej prowadzą się w ekstremalnych warunkach.


Bo kiedyś samochód miał ABS, ESP i w zasadzie wystarczy. Jeden układ pomagał zatrzymać auto na śliskim bez wpadania w poślizg, drugi pomagał utrzymać tor jazdy na śliskim zakręcie. Nikt nie potrafi obliczyć, ile razy któryś z nich uratował czyjeś życie. Podobnie jak dziś, gdy systemów bezpieczeństwa w nowoczesnych autach jest cały alfabet. Bez wątpienia jednak nowe auta są dużo bezpieczniejsze niż stare. Przekonałem się o tym na torze treningowym Skody pod Poznaniem.
Fot. Skoda Polska
Pierwsze zadania polegało na szybkim pokonaniu łuku, na którym jakiś złośliwiec cały czas wylewał wodę. Samochodem, do którego wsiadłem, była Fabia sprzed 15 lat. Wjeżdżam na krąg poślizgowy, pierwsze kółko pokonuję z małą prędkością około 35 km/h i nic się nie dzieje, auto jedzie jak po sznurku. "Dobra nasza" – myślę sobie, gdy trener każe zwiększyć prędkość na kolejnym okrążeniu do 40 km/h.

I zaczynają się cuda. Tył usilnie próbuje wyprzedzić przód, a całość auta robi co może, by wyjechać poza linię. Jakoś udało się to skontrować, utrzymać auto w kierunku jazdy i zatrzymać. W następnym okrążeniu przy prędkości 42 km/h "wpadłem do rowu". Kilka kolejnych prób i właściwie to samo, niezależnie od techniki pokonywania "oblodzonego" zakrętu próba kończyła się wyjechaniem poza linię.
Fot. Skoda Polska
A potem dali mi nową Skodę Fabię i nagle okazało się, że ten sam zakręt można pokonać bez zmrużenia oka z prędkością 45 km/h. Autem szarpało, i owszem, ale wówczas wkraczały do gry wszystkie systemy stabilizujące, które naprawdę pomagają kierowcy w ekstremalnych sytuacjach.

Kolejną próbą był "szarpak". Dla niewtajemniczonych: jest to takie wredne urządzenie, które w chwili, gdy auto przednimi kołami wjeżdża na płytę poślizgową, szarpie w bok tylnymi kołami. Chodzi o to, żeby samochód zaczął na śliskim tańczyć walca, a zadaniem kierowcy jest utrzymać tor jazdy.
Fot. Skoda Polska
W Skodzie Superb z 2006 roku ciężko było to zrobić. Kierownica stawiała opór jakby nie było w aucie wspomagania układu kierowniczego, za to samochód kręcił bączki na śliskiej płycie nad wyraz ochoczo. Gdy już niemal całkiem zwątpiłem w swoje umiejętności usiadłem do nowej Skody i życie stało się piękne.

Utrzymanie toru jazdy? Proszę bardzo, żaden problem. Zahamowanie przed końcem płyty poślizgowej? Ależ oczywiście, z przyjemnością. Samochód był potulny niczym baranek i zdawał się wykonywać wolę kierowcy zanim ten zaczął jeszcze kręcić kierownicą czy naciskać pedał hamulca.
Fot. Skoda Polska
Trzecią próbą było omijanie przeszkód na śliskiej nawierzchni. Zakręt w lewo, zakręt w prawo, przejazd przez bramkę, zatrzymanie. W tym ćwiczeniu brały udział stara Octavia sprzed 15 lat i nowy Kodiaq. Ale tu nastąpiła pewna niespodzianka. Okazuje się, że Octavia wcale nie miała powodu do wstydu.

Powiem więcej, omijanie przeszkód często lepiej wychodziło starym autem niż nowym. Złożyły się pewnie na to dwa czynniki. Po pierwsze Octavia jest sporo lżejsza od Kodiaqa. Po drugie auto miało słaby silnik i ciężko było osiągnąć przy wjeździe na płytę takie prędkości, z jakimi wjeżdżano Kodiaqiem. Czeskim SUV-em "przejechałem pieszego" dwa razy, gdy jechałem Octavią wszystkie słupki "przeżyły".
Fot. Skoda Polska
Niezależnie jednak od wyniku ostatniego ćwiczenia jazdy porównawcze pokazały, że w ciągu ostatnich lat inżynierowie zrobili naprawdę wiele dla poprawy bezpieczeństwa na drodze. Uwierzyłem, że wszystkie układy są nie tylko fajne, ale wręcz konieczne, jeśli chcemy jeździć dynamicznie w każdych warunkach.

Jednocześnie z wizyty na torze wyciągnąłem ważną lekcję. Otóż, ile byśmy nie mieli tych literek w specyfikacji naszego auta, praw fizyki nie da się oszukać. Można je trochę nagiąć, ale gdzieś jest granica błędu, której przekroczyć się nie da. Nawet najnowocześniejsze auto wpadnie w poślizg, jeśli spróbujemy oszukać prawa natury.
Fot. Skoda Polska
Dlatego nie ma co przesadzać. Choćby nie wiem, ile różnych systemów będzie na pokładzie, póki co nic nie zastąpi zwykłego rozsądku. "Dostosowanie prędkości do warunków jazdy" to może i wyświechtany slogan, ale wciąż jeszcze ma duże znaczenie.