Co oni w tym PSL-u... Psycholog miałby specjalną diagnozę na to, co robią ludowcy

Karolina Lewicka
dziennikarka radia TOK FM, politolog
Ludowcy zachowują się ostatnio tak, jakby naprawdę uwierzyli, że elektorat wykruszył im się w ciągu tych kilku tygodni kampanii do Parlamentu Europejskiego. Psycholog mówi w takich sytuacjach o błędzie poznawczym, czyli postrzeganiu rzeczywistości nie tak, jak ona naprawdę wygląda, tylko tak, jakbyśmy np. tego chcieli.
Na zdjęciu autorka materiału Karolina Lewicka, dziennikarka TOK FM i politolog. Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta
Takim myśleniem życzeniowym jest u ludowców przekonanie, że winnymi tego, że PiS bierze na wsi 3/4 głosów, są Leszek Jażdżewski czy Szymon Niemiec (to on odprawiał „nabożeństwo” na warszawskiej Paradzie Równości) oraz ów słynny skręt w lewo Koalicji Europejskiej. Tymczasem przykra prawda jest taka, że PSL słabnie od lat.

Już w 2015 roku co piąty wyborca zielonej koniczynki sprzed czterech lat poparł PiS. Jak w soczewce można ten proces zaobserwować na przykładzie wyników wyborów samorządowych w województwie świętokrzyskim. Jeszcze w 2014 roku ludowcy byli tu samodzielną potęgą (46 proc.!), region nazywano „księstwem PSL-u”, a marszałka Adama Jarubasa zrobiono nawet - w 2015 roku - kandydatem na prezydenta. Minęły cztery lata i księstwo spektakularnie upadło, bo zeszłej jesieni 38 proc. głosów wziął PiS, zaś PSL stracił ponad 20 pkt. proc., bez żadnego „skrętu w lewo” i na własną rękę.


A czy ktoś jeszcze pamięta, że wcale nie tak dawno, bo zaledwie sześć lat temu, obecny bastion PiS, czyli Podkarpacie, było zielone? A jak ludowcy (rządzący z PO) stracili tam władzę? Ano za sprawą marszałka z PSL-u, Mirosława Karapyty, któremu prokurator postawił kilkanaście zarzutów o korupcję, płatną protekcję i usiłowanie gwałtu (Karapyta został nieprawomocnie skazany w styczniu na cztery lata więzienia). Po aferze podkarpackiej dwóch radnych (w tym jeden ludowiec) przeszło do PiS-u za stanowiska wicemarszałków. I było po regionie. W 2018 roku PiS zebrał tam 52 proc. głosów. PSL szło do tych wyborów samodzielnie, bez lewaków.

Bardzo pouczająca byłaby dla ludowców lektura kompleksowego „Raportu o stanie wsi” z 2018 roku. W rozdziale poświęconym politycznej mapie polskiej wsi, Jerzy Bartkowski pisze o silnym poparciu dla Prawa i Sprawiedliwości, zaznaczając, że „to poparcie nie jest zjawiskiem nowym. Jest kontynuacją i konsekwencją wcześniejszych postaw. PiS stał się najsilniejszą partią na obszarach wiejskich i wśród rolników od wyborów 2001 roku”.

A odkąd PiS rządzi Polską, to mieszkańcy wsi w ogóle nadzwyczaj dobrze oceniają sytuację i własną i gospodarczą, z optymizmem patrzą w przyszłość, są zadowoleni z polityki godnościowej czy historycznej tego obozu. To oni są też największymi beneficjentami 500 plus, bo na wieś trafia ponad 60 proc. środków z tego programu.

Tyle brutalnej prawdy. PSL się zużył jako partia klasowa, dał się wygryźć PiS-owi ze wsi, zaś do miast wciąż nie doszedł. Uprawianie polityki rodzinnej - czyli obsadzanie państwowych posad działaczami oraz ich rodzinami, którzy, chcąc utrzymać robotę, stanowili naprawdę żelazny elektorat - skończyło się, gdy władzę, agencje rolne i spółki wziął PiS dla swoich. I choć PSL nie ma dziś pewności, że w ogóle przekroczy próg wyborczy do Sejmu (już cztery lata temu ledwo się przeczołgał, osiągając 5,13 proc.), to czuje się na tyle mocnym, by wszystkim wokół dyktować warunki.

PSL chciałby iść na jesieni z Platformą i tylko z Platformą. Bo stał się zakładnikiem polityków PiS, którzy niezmordowanie suflowali opinii publicznej, że PSL „stracił swoją tożsamość w sojuszu z lewactwem”. Ludowcy z tą narracją grzecznie się zgodzili i od 27 maja odżegnują się od wszystkich obyczajowych bezeceństw. Dużo też mówią o „chrześcijańskich korzeniach”.

Ostatnio Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział budowę umiarkowanego centrum, jako odpowiedź na radykalizmy z prawa i z lewa. Ta opowieść przypomina trochę to, co opowiadał Robert Biedroń: Polacy mają dość polaryzacji, czekają na ugrupowanie środka. A potem ponad 80 proc. głosów pada na dwa bieguny.

Jednocześnie szef ludowców zawiązuje koalicję sam ze sobą (bo PSL jest na razie jedynym podmiotem Koalicji Polskiej, UED nie liczę, to naprawdę trzy osoby na krzyż), wziął też na pokład kilku skonfliktowanych z Grzegorzem Schetyną konserwatywnych polityków, przekonując, że nazwisko jest czasem cenniejsze niż cała partia. Wkrótce zobaczymy, jaką wartość dodaną będzie sobą przedstawiał np. Marek Biernacki. Na razie, mając miejsce na liście wyborczej, ogłasza koniec swojej dotychczasowej partii (ach, cóż za elegancja!).

Kosiniak negocjuje też - i to jest dopiero zabawne - z Pawłem Kukizem, w którym dostrzeżono chadeka z krwi i kości (sic!). Prawdę powiedział Hegel o „historii, która uczy, że ani ludy ani rządy nic się z historii nie nauczyły”. PSL też nie zarejestrował - choć oba kluby w Sejmie sąsiadują - że lider Kukiz’15 to polityk nadzwyczaj niestabilny emocjonalnie, konfliktowy, nieprzewidywalny i regularnie tracący kontrolę nad swoimi kontami w mediach społecznościowych. No, ale przeprosił za nazwanie PSL-u grupą przestępczą i PSL już się nie gniewa.

Są też tacy w PSL-u (choćby Waldemar Pawlak), którzy chcą startować samodzielnie. Jak rozumiem, były premier liczy, że PiS-owi - mimo obiecujących sondaży - jednak zabraknie mandatów do samodzielnych rządów i PSL będzie wówczas bardzo pożądanym koalicjantem. Jest też inna możliwość: że jest to gra na 4,9 proc., by PSL w ogóle nie wszedł do Sejmu, a swoją nieobecnością wzmocnił PiS. To byłby też definitywny koniec Stronnictwa i początek całkowitej supremacji partii Kaczyńskiego na wsi. Niestety, Pawlak zawsze był małomówny, więc i tym razem nic nam nie powie.

Kiedyś inny prezes ludowców, Janusz Piechociński przekonywał, że PSL to partia z dobrą przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Ale po tym hamletyzowaniu za chwilę ostać się może tylko człon numer jeden, w jakiejś zakurzonej gablotce działającego na Mokotowie Muzeum Historii Ruchu Ludowego.