"Ta suka już nie żyje". Książek Iana Fleminga o Jamesie Bondzie dziś się nie da czytać
Zanim był Sean Connery, Pierce Brosnan czy Daniel Craig, był Ian Fleming. To on stworzył postać Jamesa Bonda i to on zawarł w tej literackiej postaci najgorsze możliwe cechy: mizoginizm, rasizm, sadyzm, snobizm czy homofobię. Agent 007 odziedziczył je zresztą po "ojcu" – brytyjski pisarz był dokładnie taki sam. A może nawet jeszcze gorszy? Bo prawda jest taka, że książki o Jamesie Bondzie czyta się dziś naprawdę ciężko.
Pussy, słynna kryminalistka, jest lesbijką, co agenta 007 – wzorcowego macho – nie zbija z pantałyku. "Słyszałem, że lubisz tylko kobiety" – mówi ze znaczącym uśmieszkiem, po czym sugeruje, że jej homoseksualizm to tylko efekt gwałtu i tego, że "nie poznała nigdy wcześniej żadnego mężczyzny". Oczywiście teraz Pussy poznaje samca alfa Bonda i to on może ją "wyleczyć z jej przypadłości".
Gwałt w jaskini
Książki autorstwa tego angielskiego bogacza, dziennikarza i byłego agenta wywiadu brytyjskiej marynarki wojennej dzisiaj szokują. Są i mizoginistyczne, i rasistowskie (Fleming nie byłby więc raczej zachwycony, że w 25. filmie numer licencji 007 przejmuje po Jamesie Bondzie czarnoskóra kobieta, w którą wcieli się Lashana Lynch), i homofobiczne, i sadystyczne.
Inne przykłady? "Z powodu jej dystansu zdobycie jej [Vesper Lynd] miałoby słodki posmak gwałtu" ("Casino Royal"), "Ta suka już nie żyje" ("Casino Royal"), "Znowu się potknął, próbując oszacować dokładną pozycję czarnucha za jego plecami" ("Żyj i pozwól umrzeć") czy "Mój ojciec był typem mężczyzny, któremu kobiety nie mogły się oprzeć. Wszystkie kobiety chcą, aby ktoś zwalił je z nóg. Marzą, aby mężczyzna przerzucił je przez ramię, zaniósł do jaskini i zgwałcił" ("Pozdrowienia z Rosji") [wszystkie tłumaczenia są autorki – red.].
Bond Fleminga nie miał więc zahamowań w braniu kobiet siłą, a molestowanie seksualne i gwałt nie były dla niego niczym obcym, co widać zresztą w poniższym, dość przerażającym dziś zestawieniu scen z filmów o agencie 007:
"Sfrustrowany dorosły
Książki o Bondzie szokują nie tylko dzisiaj. W latach 50. (w 1953 r. powstała pierwsza powieść o agencie 007, "Casino Royale") czytelnicy również byli zaskoczeni. Ale nie rasizmem czy mizoginizmem, które na tamte czasy były powszechne.
Czym więc? "Gorszącym" natężeniem seksu i przemocy – które z kolei wcale współczesnych czytelników nie oburzają. Ale ponad pół wieku temu opisy podbojów seksualnych i walk z dziesiątkiem wrogów były dla niektórych nie do zaakceptowania.
W 1958 roku redaktor gazety "The New Statesmen" napisał nawet w recenzji "Doktora No", że Bond uosabia "sadyzm szkolnego tyrana, mechaniczne, dwuwymiarowe żądze seksualne sfrustrowanego dorosłego człowieka oraz grubiańskie, snobistyczne zachcianki osoby z przedmieść".
Fleming szedł więc na całość i nie miał hamulców, mimo że dobrze zdawał sobie sprawę, że konserwatywnych Anglików jego powieści mogą zbulwersować. Po co to robił?
Bo sam był trochę jak Bond i być może chciał być nim jeszcze bardziej.
Luksus i przygody
Urodzony w 1908 roku Ian Fleming był wnukiem szkockiego finansisty Robert Fleminga, założyciela banku handlowego Robert Fleming & Co. Wraz ze swoimi rodzicami – konserwatywnym parlamentarzystą Valentinem Flemingiem, który zginął później w I wojnie światowej i Evelyn Flaming – żył więc w luksusie i bogactwie w zamożnej dzielnicy Londynu, Mayfair.
Fleming uczył się w prestiżowej szkole dla mężczyzn Eton i uwielbiał prowadzić życie bogacza: palić cygara, pić drogie whisky i jeździć szybkimi samochodami. Uwielbiał też kobiety. W 1926 roku dostał się do Królewskiej Akademii Wojskowej Sandhurst, jednak opuścił ją po roku z powodu... choroby wenerycznej. Mianowicie zaraził się od prostytutki rzeżączką.
Fot. Wikimedia Commons
Paradoksalnie uratowała go II wojna światowa. Anglik został agentem wywiadu brytyjskiej marynarki wojennej, w której planował tajne operacje i misje. Przyszły pisarz to uwielbiał. "Nie mogłem mieć bardziej interesującej wojny" – powiedział potem w jednym z z wywiadów.
I w końcu to zrobił. W 1953 roku powstało "Casino Royal" i Flaming stał się pełnoetatowym – i do tego bestsellerowym – pisarzem.
Co sprawiło, że jego bujne prywatne życie było jeszcze bardziej na celowniku.
Ian i kobiety
James Bond w każdej książce i każdym filmie ma u swojego boku piękną kobietę lub nawet kilka atrakcyjnych kobiet. To, co można powiedzieć z całą pewnością o agencie 007, to to, że nie był monogamistą.
Sam Fleming zarzekał się, że miłość do kobiet nie jest cechą, która łączy go z Bondem. Zapytany jakiś czas po swoim powieściowym debiucie w radiowym programie "Desert Island Discs" o to, czy wiele jest z niego w agencie 007, odpowiedział: "Mam nadzieję, że nie. Z pewnością nie mam jego odwagi i nieposkromionych apetytów".
Jednak, albo siebie nie znał, albo zwyczajnie kręcił. Bo te apetyty miał równie duże, a jego liczne romanse wcale nie były tajemnicą w kręgach ówczesnej elity. – Żaden mój inny znajomy nie myślał o seksie tak dużo jak Ian – powiedziała jedna z jego kochanek Lady Mary Pakenham i dodała: – Zawsze pokazywał mi różne obsceniczne ilustracje.
Głośny był jego romans z modelką Muriel Wright, którą spotkał w austriackim resorcie w 1935 r. Kobieta zakochała się we Flemingu bez pamięci, jednak Anglik nie zamierzał być jej wierny i jednocześnie spotykał się z innymi kobietami. Kiedy dowiedział się o tym jej brat, pospieszył do domu Fleminga z biczem w ręku, ten jednak – dzięki swoim wywiadowczym znajomościom – wiedział o tym już wcześniej i, jak pisał w biografii pisarza autor Andrew Lycett, wyjechał z Muriel na romantyczny weekend do Brighton.
Historia z Wright nie skończyła się dobrze. W 1944 roku, kiedy Fleming miał już romans ze swoja późniejszą żoną Ann Charteris, Muriel zginęła podczas bombardowania. Lycett opowiedział, że kiedy Fleming przyjechał do domu Charteris po tym, jak musiał zidentyfikować ciało Wright, "bez słowa nalał sobie dużą szklankę whisky i długo milczał, ponieważ trawiły go żałoba oraz wina z powodu tego, jak nonszalancko ją traktował". – Problem z Ianem jest taki, że ktoś musi zginąć, żeby coś w końcu poczuł – powiedział potem jego przyjaciel z Eton Dunstan Curtis.
Oboje nagminnie się jednak zdradzali. A że byli o siebie bardzo zazdrośni, ich związek był gwałtowny i obfitujący w rękoczyny. Później Fleming powiedział, że to właśnie wtedy – jeszcze przed ślubem – wymyślił postać Bonda. "Byłem przerażony tym olbrzymim krokiem w moim życiu, ponieważ bardzo długo byłem kawalerem. Chciałem uwolnić się od tej agonii, więc usiadłem i napisałem książkę" – mówił potem.
"Bond ma mało zalet"
To, że Fleming – który zmarł na serce w wieku 56 lat w 1962 roku – był seksistą czy rasistą nas oburza, ale wówczas było praktycznie domeną ówczesnego społeczeństwa. To, że autor książek o Bondzie porównał więc raz kobiety "do zwierząt, do psów", stosował przemoc, wolał towarzystwo mężczyzn, których nazywał "jednymi prawdziwymi ludźmi", a kobiety traktował wyłącznie jako obiekty seksualne, niewielu raczej oburzało.
Było to normalne zachowanie wielu mężczyzn z elity (chociaż ilość kochanek Fleminga mogła niektórych zadziwić), jednak niektórzy upatrywali w tym hedonistycznym życiu pisarza wpływ jego apodyktycznej i dominującej matki Evelyn. Podobno pisarz nie mógł jej wybaczyć, że kiedy był bardzo młody, kazała mu ona zerwać z jego ówczesną dziewczyną Monique.
Zastanawia jednak to, że Fleming sam często krytykował Bonda, który przecież tak bardzo przypominał jego samego. W jednym z wywiadów pisarz stwierdził, że James Bond nie jest ani dobry, ani zły, ma swoje wady oraz "bardzo mało wyraźnych zalet z wyjątkiem patriotyzmu i odwagi, które prawdopodobnie zresztą wcale nie są zaletami". Czyli Fleming wiedział, że Bond jest, mówiąc potocznie, kawałem skurczybyka.
Był nim też Fleming. Jego czasy jednak odeszły i na seksizm, homofobię czy rasizm nie ma już miejsca w książkach czy filmach. To pierwsze jeszcze się w przygodach agenta 007 ostało. Czy 25. film w końcu naprostuje literackie dziecko niepokornego Iana Fleminga? Przekonamy się wiosną 2020 roku.