Rzucił korporację i robi to, na co księża nie mają czasu. Oto jedyny Polak piszący mowy pogrzebowe
Zbigniew Andrzejewski zrezygnował z wysokich stołków w korporacjach, aby zostać jedynym człowiekiem w Polsce tworzącym mowy pogrzebowe na zamówienie. Porozmawiajmy o tym, czy swoją działalnością wchodzi w paradę księżom, jakie rewolucyjne zmiany czekają rodzimą branżę funeralną i czy o zmarłych mówi się albo dobrze, albo wcale.
Nie. Szerokim łukiem omijam podobne banały, nie chadzam na łatwiznę. Przecież każdy, kto chciałby stworzyć mowę, o jakiej wspomina pan, może skorzystać z gotowców, których w internecie jest całe mnóstwo, a później dołożyć tylko imię zmarłego i gotowe.
Również na mojej stronie zamieściłem wiele porad dla osób chcących napisać coś samodzielnie – od tutoriali, po rozmaite sentencje, wiersze i epitafia. Jednak gdy otrzymuję zlecenie stworzenia mowy pogrzebowej, do sprawy podchodzę w sposób indywidualny. Całość ma być skrojona na miarę.
Jak wygląda to w praktyce?
Absolutną podstawą jest rozmowa z osobami, które na temat osoby zmarłej wiedzą najwięcej. Siadamy przy herbacie i poświęcamy na to zazwyczaj około godziny.
W tym fachu najważniejsza jest umiejętność zadawania odpowiednich pytań i uważnego słuchania. Całość nagrywam, a następnie odsłuchuję na spokojnie. Czasami raz, czasem parokrotnie.
Na tej bazie powstaje tekst, który u zleceniodawcy ma wywołać reakcję w stylu: "opisał pan zmarłego dokładnie tak, jak widziałem go ja; tyle, że sam nie potrafiłbym ubrać całości w tak piękne słowa".
Pisaniem mów pogrzebowych zajmuje się pan od lutego br., skąd pomysł na taką działalność?
Parę miesięcy temu zmarła moja mama, a ja zacząłem zastanawiać się nad tym, jak wyglądają pogrzeby katolickie. Przecież towarzyszące im nabożeństwa praktycznie nie różnią się od standardowych mszy, odbywających się w każdą niedzielę.
Ot, na początku ksiądz napomknie "Dzisiaj żegnamy Stefana albo Zofię", a później wszystko toczy się według zwykłych procedur liturgicznych.
Nie mogłem się z tym pogodzić. Chciałem, żeby podczas tej ceremonii moja mama była podmiotem, a nie przedmiotem, aby jej osobie poświęcono odpowiednio dużo czasu. Tak więc napisałem mowę, którą odczytałem podczas mszy.
Później usłyszałem całe mnóstwo bardzo miłych słów, ludzie byli naprawdę wzruszeni. A w mojej głowie zaczęła kiełkować myśl, o wypełnieniu pewnej luki w branży funeralnej.
Zacząłem zastanawiać się, dlaczego na pogrzebach świeckich zmarły jest wspominanym wcześniej podmiotem, natomiast na tych najpopularniejszych w Polsce, czyli tradycyjnych, katolickich, do owej kwestii podchodzi się po macoszemu. Postanowiłem to zmienić.
Fot. archiwum własne
Mówiąc z biznesowego punktu widzenia – wszystko rozkręca się powoli, do tej pory miałem kilkadziesiąt zamówień. Na razie niewiele osób słyszało o mojej ofercie, a jestem jedyną osobą w Polsce, która zajmuje się komercyjnym pisaniem mów pogrzebowych.
Lecz gwarantuję: tkwi w tym olbrzymi potencjał rynkowy i za 5 albo 10 lat na praktycznie każdym polskim pogrzebie będzie poświęcało się przynajmniej kilka minut na odpowiednie uczczenie pamięci zmarłego.
Rodzima branża funeralna jest skostniała; rynek jest rozproszony i mocno konserwatywny. Zakłady pogrzebowe boją się oferować jakiekolwiek nowinki, aby nie narazić się na ostracyzm środowiskowy.
Proszę zwrócić uwagę chociażby na fakt, że boją się reklamować szeroko swe usługi, robią to wyłącznie na tabliczkach umieszczanych gdzieś przy cmentarzach albo parafiach, no i mocno działają w przeglądarce Google.
Jednak w pewnym momencie ktoś zmieni reguły gry, jakaś duża firma z Niemiec lub Francji wejdzie na nasz rynek z kompleksową ofertą i zareklamuje się naprawdę szeroko, aby pozyskać klientów i zdobyć duży udział rynkowy.
Jakiś czas temu szokujące było reklamowanie podpasek, a dziś? Nikomu już nie przeszkadza nawet emitowanie w porze "obiadowej" spotów z jakimiś lubrykantami... Granice tabu się przesuwają, w każdej sferze, również tej dotyczącej śmierci.
Pamiętajmy, że mówimy tutaj o naprawdę wielkich pieniądzach: w Polsce co roku umiera pół miliona ludzi, do tego mamy jedne z najwyższych zasiłków pogrzebowych w Europie i jesteśmy narodem skłonnym do wydawania naprawdę dużych kwot na to, aby odpowiednio pożegnać naszych bliskich.
To wielki tort do podziału, a przecież mowy pogrzebowe mogą stać się dla zakładów pogrzebowych świetną metodą na pozyskanie klienteli. Spust jest już napięty, wszystko musi prędzej czy później wypalić. Gdy odważy się na to jedna duża firma, ruszy lawina.
Fot. 123rf
Jeszcze mieszkając w rodzinnym Zamościu, w roku 1992, zacząłem pracę w Gazecie Wyborczej. Zasadniczo miałem zajmować się sprzedażą reklam, ale "przy okazji" zacząłem pisać o tym, co kocham, czyli sporcie.
Mam na koncie m. in. wywiad, za który niemal dostałem nagrodę miesiąca: rozmowę z Andrzejem Supronem, zatytułowaną "Rębacz dołowy z prawem odstrzału".
Po spędzeniu dwóch lat w Gazecie, zacząłem długą karierę korporacyjną. Najpierw związałem się z branżą tzw. dóbr szybkozbywalnych; pracując u amerykańskiego giganta, wprowadzałem na polski rynek pewne bardzo znane słodycze oraz karmy dla psów i kotów.
Później, na całe 12 lat, wszedłem do świata finansów. Byłem dyrektorem w amerykańskim banku, odpowiadającym za płatności kartami i obsługę płatności bezgotówkowych.
Całe to doświadczenie wykorzystuję w obecnej działalności. Pamiętajmy, że pewne zasady biznesowe są uniwersalne, gra rynkowa dotyczy wszystkich, również tych, którzy działają w branży funeralnej.
Poprzestanie pan wyłącznie na pisaniu mów pogrzebowych?
Nie. Chcę dawać ludziom znacznie więcej. Zainwestowałem w profesjonalny sprzęt multimedialny – od dużego ekranu, na którym mogę wyświetlać zdjęcia pokazujące najważniejsze momenty z życia danej osoby, aż po odpowiednie nagłośnienie.
Wykorzystałem te urządzenia parę dni temu, prowadząc swoją pierwszą świecką ceremonię pogrzebową. W jej trakcie można było m. in. usłyszeć zespół Queen, czyli ulubionego wykonawcę osoby, którą żegnaliśmy.
Nie uwierzy pan, jak wielkie emocje wywołało włączenie "Bohemian Rhapsody", albo to, gdy na samym końcu, podczas składania urny, zabrzmiał utwór "The Show Must Go On". O takie właśnie rzeczy chodzi mi, gdy mówię o ceremonii naprawdę spersonalizowanej.
Proszę powiedzieć: czy nie kusiła pana kiedykolwiek kariera kaznodziei, który dzięki płomiennym kazaniom porywa tłumy, zarabiając na tym gigantyczne pieniądze?
Cóż, w życiu zaliczyłem ogromną ilość szkoleń, podczas których uczono, że najtrudniej sprzedawać towary niematerialne, jak chociażby ubezpieczenia. Jednak jeszcze większą sztuką jest "sprzedawanie" wiary.
Tak więc duchowny, który przemawia do tłumów, a te przesyłają na jego konto mnóstwo pieniędzy, jest "topem topów", to ktoś, kto wszedł na absolutny szczyt umiejętności handlowych.
Ale odpowiadając na pańskie pytanie: nie, nigdy nie planowałem takiej działalności. Owszem, mam odpowiednie predyspozycje i umiejętności, lecz nigdy nie byłem wystarczająco cyniczny, aby iść w tym kierunku.
Dobrze, porozmawiajmy o cenach pańskich usług...
Standardowa, zajmująca dwie strony maszynopisu, przemowa kosztuje u mnie 300 zł. Opcje dodatkowe? Do dogadania. Cenę podnosi nie tylko większa ilość tekstu, lecz np. napisanie mowy w pierwszej osobie, bo w ten sposób znacznie trudniej przekazać emocje.
Zdarzyło się również zamówienie w trybie ekspresowym: pewien pan zadzwonił dwadzieścia dwie minuty po północy, prosząc o napisanie mowy na pogrzeb, który zaczynał się o dziesiątej rano tego samego dnia. Ja zarwałem noc, on zapłacił podwójnie, ale udało się.
A jak wygląda statystyczny klient?
To przedstawiciel klasy średniej albo wyżej. Choć może bardziej precyzyjne będzie słowo "przedstawicielka", bo około 80 procent zleceń pochodzi od kobiet.
Powyższy fakt wiąże się zresztą z charakterem zamawianych tekstów – oferuję dwie opcje: albo mowę ciepłą, serdeczną, "wspomnieniową", albo bardziej oficjalną, z bardzo wyszukanym słownictwem i przedstawianiem osiągnięć danej osoby.
Tej drugiej nie wybiera niemal nikt, zapewne chodzi o to, że panie są bardziej empatyczne, emocjonalne; wolą coś, co płynie prosto z serca, niż jedynie podniosłe wyliczanie sukcesów zmarłego.
Księża traktują pana jako konkurencję?
Wręcz przeciwnie. Owszem, znam pewnego księdza z warszawskiej Woli, który przed pogrzebem prosi rodzinę o jakieś fakty dotyczące zmarłego, aby napisać odpowiednią mowę pogrzebową, lecz proszę uwierzyć: takie podejście jest wyjątkową rzadkością.
Zazwyczaj duchowny najzwyczajniej w świecie nie ma czasu i chęci, aby "bawić się" w podobne rzeczy. Tak więc gdy dostaje świetny, spersonalizowany tekst, jest szczęśliwy.
Gdy odczyta go podczas nabożeństwa – a w 95 procentach przypadków robi to właśnie ksiądz, nie członek rodziny – wywoła wielkie wrażenie na ludziach, z których zdecydowana większość nie będzie przecież wiedziała, że to nie on jest autorem mowy.
Fot. archiwum własne
Odpowiem, przytaczając pewną sytuację: zadzwoniła do mnie pewna dziewczyna, zamawiając mowę na pogrzeb jej wujka, który – jak okazało się podczas rozmowy – był tzw. człowiekiem trudnym.
Wie pan: alkohol, liczne romanse, kilka żon, wobec których stosował przemoc fizyczną, jakieś nieślubne dzieci, których nie uznał i te sprawy.
Zleceniodawczyni zaznaczyła, że nie mam pisać laurki, w której całkowicie wybiela się zmarłego. W takich przypadkach należy znaleźć odpowiedni kompromis: choć nie można nazwać pewnych rzeczy po imieniu, to powinno się dyplomatycznie i taktownie zaznaczyć, że ów człowiek nie był aniołem.
Tak więc wyeksponowałem zalety nieboszczyka, jednie gdzieś między słowami przemycając to, że do ideału było mu daleko. Dohumanizowałem go.