"Klub, deweloperka...". Michał Milowicz opowiedział nam, co robił, gdy nie było go w telewizji

Kamil Rakosza
Michał Milowicz przede wszystkim dał się zapamiętać jako Bolec i Brylant z kultowych, polskich komedii gangsterskich. Z aktorem i reżyserem spotkaliśmy się w Tczewie, na planie filmu "Futro z misia" i sprawdziliśmy, czy chłopakom w Polsce brakuje trochę luzu. Milowicz opowiedział nam o swoim zniknięciu z telewizji, porównaniach do "Chłopaki nie płaczą" i o tym, dlaczego nie lubi być nazywany celebrytą.
Michał Milowicz powiedział nam, co robił przez lata, kiedy nie było go w telewizji. Fot. Facebook / Michał Milowicz Oficjalnie
Pamiętam, jak nieco ponad dekadę temu był pan codziennym gościem w wielu polskich domach. Robotę zrobiły "Chłopaki nie płaczą" i "Poranek kojota" oraz "Lokatorzy" i "Sąsiedzi". Potem jednak usunął się pan z codzienności Polaków. Dlaczego teraz chce pan wrócić na świecznik?

Ta decyzja drzemała we mnie od lat. Byłem głodny zrobić coś, co, mam nadzieję, dorówna poziomowi komedii gangsterskich z tamtych lat i będzie wreszcie czymś moim. W dziedzinie, w której po prostu czuję się najlepiej.

Przez 11 lat prowadziłem klub i restaurację Maska w Warszawie. Zająłem się także deweloperką. Cały czas czułem jednak, że nie do tego się urodziłem. A przyszedłem na świat po to, żeby grać. Żeby dawać siebie ludziom. I w końcu zacząłem to realizować. Uważam, że trzeba dojrzeć do pewnych rzeczy, nabrać doświadczenia.
Ekipa "Futra z misia" w trakcie omawiania jednej ze scen. Na zdjęciu (od lewej) Michał Milowicz, Mirosław Zbrojewicz, Krzysztof Kwiatkowski, Kacper Anuszewski.Fot. naTemat
W latach, kiedy nie było mnie w telewizji, cały czas występowałem w teatrze. Przez 17 czy 18 ostatnich lat. Z zawodem aktora miałem zatem permanentną relację. Teatr rządzi się jednak innymi prawami, to sztuka dziejąca się "tu i teraz" – na żywo.


Teatr nie ma jednak takiego zasięgu jak film.

To jeszcze zależy jaka to produkcja. Trzeba pamiętać, że jest wiele gatunków kina, także bardzo niszowych, które docierają do wąskiego odbiorcy. My jednak robimy komedię, o której mówi się, że to najtrudniejszy gatunek. Mam nadzieję, że podołam.

Bo to pierwszy pański film w jako reżysera, prawda?

Jako producenta, reżysera i współscenarzysty.
Plan "Futra z misia".Fot. naTemat
I nie boi się pan zderzenia z legendą? W końcu "Chłopaki nie płaczą" czy "Poranek kojota" dorobiły się statusu kultowych. Dialogi z tych filmów weszły do słownika mowy potocznej Polaków. Nie uciekniecie od porównań.

Zdaję sobie z tego sprawę. Nie da się uniknąć porównań i cały czas mieliśmy to w głowie w czasie pracy nad scenariuszem. Myślę, że pracowaliśmy jednak odpowiednio konkretnie i długo, i zadbaliśmy o to, by poziom dialogów nie odstawał od tych, które pamiętamy z tamtych filmów. Bo właśnie o dialogi w tym kinie chodzi.

Udało mi się skompletować znakomity garnitur aktorów. Doskonałych profesjonalistów, a poza planem także moich przyjaciół. Mam nadzieję, że stworzymy wspólnie coś równie niepowtarzalnego, co "Chłopaki nie płaczą".

Kim jest grana przez pana postać?

Wcielam się w rolę policjanta z Tczewa. Jest on uwikłany w pewną historię, która nie wiadomo dokąd doprowadzi. Drugiego policjanta gra Przemysław Sadowski. Nie mogę zdradzić więcej szczegółów, jest to na pewno diametralnie inna postać od Bolca czy Brylanta.
Wrócę jeszcze do tego bycia na świeczniku. W jednym z wywiadów mówił pan, że nie lubi być nazywany "celebrytą".

Ja jestem aktorem. Może przy okazji można powiedzieć, że aktor jest celebrytą. U nas jednak za często wrzuca się to do jednego worka. Tu nie chodzi w żadnym wypadku o moją własną dumę czy brak dystansu do siebie, tylko pewną niesprawiedliwość.

Zdjęcia kończą się w tym tygodniu. Były trudności?

No na pewno nie poszło jak z płatka. Na planie pracuje wielu ludzi, którzy czasem się ze sobą ścierają. Trzeba być bardzo czujnym, ponieważ praca nad każdym filmem jest stresogenna. Jak są wyraźne osobowości, to zawsze dochodzi do jakichś małych scysji i wtedy trzeba postawić się w roli rozjemcy, żeby doprowadzić wszystko do konsensusu.

Zastanawiam się nad bodźcem, który sprowokował panów do realizacji "Futra z misia". To bardziej tęsknota za najntisami czy po prostu potrzeba odtworzenia dobrej, polskiej komedii gangsterskiej?

Dwa w jednym. Z jednej strony do przekazanie sentymentu do tamtych lat, ale też pokazanie naszej współczesnej rzeczywistości i odniesienie się do niej w jakiś sposób. Oczywiście z pominięciem tej politycznej części. No taki akurat jest już szykowany na jesień.

No i wystarczy. Ja podchodzę do swojej pracy zupełnie apolitycznie. Nie obchodzi mnie to, jakiej opcji będą widzowie "Futra z misia". Chcę, żeby absolutnie wszyscy doskonale się bawili. To jest moja rola – rozśmieszyć nim wszystkich, a nie wybierać sobie jakieś konkretne grupy. Mam nadzieję, że trafi do każdego.