"Nie powiem, że jak zwierzęta, bo ubliżę zwierzętom". Skrzynecka w naTemat o pladze nadmorskich miejscowości

Aneta Olender
– Tam jest amok, tam jest ślina lecąca z ust, jest sikanie do grajdołu – mówi w rozmowie z naTemat Katarzyna Skrzynecka, która swoim wpisem na Instagramie wywoła dyskusję dotyczącą wypoczynku nad polskim morzem. Aktorka podkreśla, że nie godzi się na taką agresję, ale nie chce też zrezygnować ze spędzania czasu nad Bałtykiem. Nam mówi też, jaki efekt przyniosło to, że głośno powiedziała o problemie, który dotyczy nie tylko Mielna.
Katarzyna Skrzynecka wakacje nad morzem w Mielnie spędza co roku, od kilku lat. Fot. Instagram / Katarzyna Skrzynecka
Często wypoczywa pani z rodziną w Mielnie?

Odwiedzamy Mielno co roku od kilkunastu lat, ponieważ pracujemy tam z moim mężem latem. Mąż prowadzi warsztaty dietetyki i sportu w okresie wakacyjnym. Mam wrażenie, że to miasto ewoluuje. Z takiej stricte dyskotekowej miejscowości zmienia się w miejscowość przyjazną rodzinom.

Buduje się tam wiele obiektów przyjaznych rodzinom. Eleganckich, ładnych pensjonatów i hoteli. Na plaży, jak i na ulicach Mielna, można skorzystać z wielu atrakcji i są one skierowane właśnie do normalnych wakacjowiczów, a nie tylko tych, którzy przyjeżdżają poimprezować.


Mam wrażenie, że miasto stara się zmienić swój profil na bardziej spokojny i rodzinny i w wielu aspektach to się udaje.

Jednak w tym roku wypoczynek na plaży nie w pełni należał do udanych?

To, co chcę podkreślić, to to, że tu absolutnie nie chodzi o Mielno jako miasto. Z identycznymi sytuacjami spotykałam się w Rewalu, w Sopocie, w Jastrzębiej Górze i w bardzo wielu innych nadmorskich miejscowościach.

Na Instagramie opisałam sytuację, która całkowitym przypadkiem zdarzyła się akurat podczas naszego pobytu w Mielnie. Poza tym bardzo świadomie we wpisie nie zawarłam nazwy miejscowości. Tu chodzi ogólnie o upadek kultury i zachowania ludzi w czasie wakacji na plaży.

Ludzi, którzy na plażę wnoszą niemalże torbami mocny alkohol, piją go hektolitrami, bo tu nie chodzi o puszkę, czy dwie puszki piwa. Są pijani na umór, a nie ma służb, które dbają o to, aby wyprowadzić z plaży takich klientów.

To, że sprzedawane na plażach jest piwo, i są osoby, które chcą się chłodzić, a znają umiar, to ok. Zawsze tak bywało i to nie jest problem. Ale jeżeli przychodzą całe hałastry już pijanych, rozwydrzonych ekip i wnoszą ze sobą whisky, wódkę i piją to z gwinta, to to już jest problem. I z takim problemem państwo się spotkali.

To była grupa panów pod 30, kilku było nieco młodszych. Trzymali w jednej ręce wódkę, a w drugiej whisky i pili te alkohole na zmianę, z gwinta. Byli już w takim stanie upojenia, niepoczytalności i agresji, że nie było sensu, żeby ktokolwiek do nich podchodził i próbował im zwrócić uwagę. To by tylko bardziej ich rozjuszyło.

Ktoś, kto chciałby interweniować, mógł narazić się tylko na oplucie, obrzyganie, pobicie. Także próba jakiejkolwiek dyskusji nie miała sensu. Z masą, która nie reaguje mentalnie, nie ma co dyskutować.

Co można zrobić?

Można jedynie wezwać policję i rzeczywiście część ludzi wzywała jakieś służby. Natomiast to, co jest przykre, to to, że zdarza się to w wielu miejscach na wybrzeżu.

Tu chyba jednak nie chodzi tylko o oburzenie, ale o to, że ci, którzy wypoczywają obok tak agresywnego towarzystwa, mogą po prostu nie czuć się bezpiecznie?

W ekstremalnych sytuacjach oni są na tyle pijani, że stają się agresywni wobec pozostałych plażujących ludzi. Agresja to nie musi być wyłącznie fizyczny atak na kogoś i np. pobicie go. Dla mnie atakiem jest również obsceniczne, ordynarne zachowanie, od którego uszy więdną i na które narażone są dzieci.

Nie jestem osobą pruderyjną ciotką, która nie wypowie słowa "dupa", bo strasznie się zgorszy. Też używam czasami grubszych słów w żartach.

Natomiast inaczej jest jeżeli ta pijana ekipa nie mówi żadnych innych słów oprócz wulgarnych sformułowań. W miejscu, w którym wypoczywaliśmy, siedziało kilkanaście rodzin z dziećmi i wśród tych rodzin było małżeństwo, ona Polka, on najprawdopodobniej z Indii, bo miał hinduską urodę. Ta hałastra najpierw się wydzierała: "k***wa ch***ju chodź tu! Ja pier***le, k***wa, ja je***ie". Po czym zmieniła zestaw na: "zaje***ć murzyna, chodźcie przyje***my murzynowi". Nie bardzo ktokolwiek może na to zareagować.

Oczywiście przypuszczam, że jeżeli ktoś by ruszył i próbował fizycznie tego wulgarnego mężczyznę uspokajać, to znalazłoby się kilka osób, w tym również mój mąż, które tego człowieka by wsparły.

Trudno się dziwić, że ludzie boją się reagować.

Nikt z własnej woli nie podejdzie do takiej grupy, bo tam już jest amok w oczach. To są ludzie, którzy nie są w stanie zareagować na jakąkolwiek rozmowę. Tam jest amok, tam jest ślina lecąca z ust, sikanie do grajdołu. A obok tego wszystkiego bawią się dzieci.

Oni już nawet nie rozmawiają miedzy sobą, jest ryczenie w dal na całą plażę, żeby jak najwięcej ludzi ich usłyszało. Lanie sobie z gwinta alkoholu do paszczy i krzyczenie: "je***ć wszystkie baby", "je***ć ku***y".

To trwa cały czas i efekt jest taki, że z plaży nie są wyprowadzane te agresywne ekipy, które nie pozwalają ludziom spokojnie spędzić wakacji. Wychodzą normalni ludzie, którzy nie chcą, aby ich dzieci słuchały tego wydzierania się i tych wszystkich epitetów.

Spodziewała się pani, że ten wpis odbije się tak szerokim echem?

To, że zajęłam stanowisko w tej sprawie, odniosło jakiś efekt. Dzień później w miejscowości, w której myśmy byli nad morzem, widziałam, że pojawiło się kilka patroli straży miejskiej i policji. Interweniowali i takie agresywne ekipy wyprowadzali. Odniosło to skutek, więc uważam, że było warto zabrać głos.

Lepiej chyba zabrać głos niż rezygnować z wakacji nad morzem?

Nie mam nic przeciwko temu, żeby ludzie się bawili, żeby imprezowali. Po imprezach niejednokrotnie leżało sobie na plaży mocno śmierdzące, dogorywające towarzystwo. Okej, niech leżą i dogorywają, ale jeżeli ich zachowanie zaczyna być ordynarne i agresywne w stosunku do innych ludzi, to już jest inna kwestia.

To przykre, że z plaży muszą wychodzić ci, którzy zachowują się normalnie i grzecznie, a nie ci, którzy psują ten wypoczynek i zachowują się, nie powiem, że jak zwierzęta, bo ubliżę zwierzętom. Zwierzęta się tak nie zachowują.

Bardzo dużo internautów zareagowało na wpis?

Pod tym wpisem na Instagramie pojawiły się naprawdę setki wpisów. Ludzie pisali, że z takimi samymi sytuacji spotkali się w innych miejscowościach nad morzem. A przecież wielu z nas lubi polskie morze. Wyjściem nie jest ucieczka. Niektórzy pisali: "Dlatego nie będę przyjeżdżać nad polskie morze, będę sobie jeździć do Grecji".

Jeżdżę Grecji, bo kocham Grecję, ale oprócz tego wolny czas lubię spędzać w Polsce. Nie chciałabym być postawiona w sytuacji, w której miałabym z tego zrezygnować. To nie o to chodzi. Inni z kolei pisali: "Dlatego od wielu lat nie spędzam już wakacji na polskich plażach, wolę odłożyć pieniądze i pojechać na spokojny urlop do Hiszpanii, Grecji, czy do Włoch".

Oczywiście jeżeli kogoś stać na to i może pozwolić sobie na skorzystanie z oferty biura podróży, to jak najbardziej tak, tylko dlaczego mielibyśmy przestać w ogóle czerpać przyjemność ze spędzania czasu nad polskim morzem?

Bardzo dużo osób pisało, z czym się zgadzam, że jest nad polskim morzem wiele miejscowości mniej znanych, gdzie zupełnie spokojnie można wypoczywać z dziećmi i spędzić miło czas na plaży.

Nie ma chyba jednak, przynajmniej narazie, rozwiązania takiego problemu?

Zarówno my, jak i pewnie inne rodziny, które tam spędzały wakacje, interweniowały i zgłaszały to na policję. To warto robić.

Podkreślam jednak, żeby mnie ktoś źle nie zrozumiał, nie mam nic przeciwko temu, że w Mielnie, czy w Łebie, czy w Dźwirzynie, czy w innych popularnych miejscowościach nadmorskich ludzie chcą też imprezować.

Można imprezować, ale nie do poziomu utraty poczytalności. Można się napić wódki przy ognisku wieczorem, śpiewać i pójść na dyskotekę i się wyszaleć. Jak najbardziej. Chodzi tylko o to, że jeśli później jest czas, kiedy ludzie chcą spokojnie wypocząć w ciągu dnia, to nie powinni być narażeni na skrajne zachowania.

Ktoś skrytykował wpis?

Spotkałam się z takimi dwoma, może trzema komentarzami: "Jak pani może się w taki sposób wyrażać o ludziach? I tak brzydkimi określeniami nazywać ludzi, którzy niegrzecznie się zachowywali na plaży?". To odnosiło się do tego, że napisałam: stado rozwydrzonych matołów.

Odpisałam tym internautom: "Szanowni państwo, zapewniam państwa, że gdyby państwo siedzieli 3 metry od nich i byli narażeni na to, na co byliśmy narażeni my. Gdyby patrzyli państwo na to agresywne zachowanie, sikanie, załatwianie się na piasku i słuchanie wulgaryzmów: "dawać k***wę" – i to było np. do mnie czy do pani, która siedziała obok – to określiliby państwo tę grupę znacznie gorszymi wyrazami niż ja".