Godek wzywa do użycia siły wobec LGBT. "99 lat temu też słyszeliśmy, że to niechrześcijańskie"

Rafał Badowski
W sierpniu przypada okrągła rocznica Bitwy Warszawskiej zwanej też Cudem nad Wisłą. Zdecydowała ona o zatrzymaniu bolszewików i uratowała niepodległość Polski. Działaczce pro-life i polityczce Konfederacji Kai Godek skojarzyła się – niestety – z Marszem Równości i społecznością LGBT.
Kaja Godek wezwała do użycia siły w stosunku do społeczności LGBT. Fot. Dawid Zuchowicz / Agencja Gazeta
Pół biedy, że Kaja Godek w tweecie połączyła LGBT właśnie z nawałą ze Wschodu – nazwała LGBT "neobolszewią". Jej zdaniem owi "nowi bolszewicy" znów atakują i najwyraźniej potrzebne jest użycie siły w stosunku do nich. Napisała bowiem "słyszymy, że mamy nie używać siły, bo to niechrześcijańskie". Wyprowadziła prostą analogię:

"To może w 1920 też zachowaliśmy się nie po chrześcijańsku? A tamci Bohaterowie to nietolerancyjni troglodyci??" – zapytała retorycznie. Reakcje – co łatwo przewidzieć – były pełne oburzenia. Ironizowano, że wąsaty Siemion Budionnyj to LGBT pełną gębą, pytano, czy Godek namawia do użycia siły wobec ludzi, których wyklucza ze względu na własne przekonania.


Były też zwroty, których powtarzać nie wypada. Wszystko spowodowało jednak, że Godek próbowała złagodzić swoje stanowisko. Z jakim skutkiem? Lepiej nie mówić. Dała bowiem do zrozumienia, że Marsze Równości czy postulaty to atak, na który trzeba odpowiedzieć bronią, tylko skuteczniej. "Tak, żeby dobro wygrało" – podsumowała.
W ostatnim czasie Godek, radykalna twarz ruchu pro-life, udzieliła więcej wypowiedzi nienawistnych wobec mniejszości seksualnych. W Polsat News stwierdziła, że "geje chcą adoptować dzieci, by je molestować i gwałcić". Za te słowa ma stanąć przed sądem z prywatnego oskarżenia.

Po kolejnych homofobicznych wypowiedziach jej konto na Twitterze zostało zablokowane. Nie przeszkodziło to jednak założyć jej nowego i krzewić podobnych mądrości.