"Nadgryzał ludziom żarcie i odkładał z powrotem". Wspólna lodówka w pracy to źródło awantur

Kamil Rakosza
Skisłe mleko, smród podgrzewanej makreli albo raz na zawsze stracony obiad z pojemnika – lodówkowe boje w pracy wydają się śmieszne, dopóki nie przyjdzie ci spędzić całej dniówki na głodniaka. Albo spotkać oko w oko z porywaczem ukochanego kubka. A niestety tak wygląda codzienność w wielu polskich biurach.
"Fridge-raidersi" to problem wielu biur. Fot. naTemat
Ustawione w rzędzie kartony mleka czekają na półce, żeby ulać z nich kapkę do filiżanki ze świeżo zaparzoną kawą. Jeśli powyciągać je spośród pojemników z obiadami i resztą zaopatrzenia biurowej lodówki, naliczyłoby się około dziesięciu.

Taki dobrobyt? Bynajmniej. To po prostu twoi kochani współpracownicy, którzy nie wiedzieli, gdzie stoi otwarte, więc wzięli nowy karton. – Klasyk z tym mlekiem, później stoi 20 takich kartonów – mówią Ania i Michał, artyści pracujący w studiu fotograficznym.
Fot. naTemat
Siódme. Nie kradnij
Pal sześć, jeśli w firmie jest sprzątaczka lub ktoś, kto regularnie sprawdza terminy przydatności do spożycia danych produktów. W przeciwnym razie ktoś z tych, którzy nie mają szczęścia w grach losowych, może napić się kawy z nadprogramowymi zielonymi wysepkami pleśni.


– Najgorzej mają właśnie ci, którzy podkradają mleko – podkreśla Agata. – Niedawno jeden z takich frigde-raidersów trafił na karton otwarty od kilku miesięcy.

Podkradanie mleka i jedzenia to chyba najpopularniejsza forma ataku osób zgrabnie nazywanych na zachodzie "fridge-raidersami", co można tłumaczyć jako "lodówkowi łupieżcy". Niektórzy z nich bywają naprawdę bezczelni. No bo jedno zabrać i zjeść, a drugie...

– Pracował u nas gość, który nadgryzał jedzenie zostawione przez ludzi, a następnie odkładał do lodówki to, co zostało. Nie wiem nawet jak to skomentować – mówi Agata.

A może lepiej, żeby ktoś wziął i zjadł?
– Najbardziej w pracowniczych lodówkach nienawidzę marnowania jedzenia. Ludzie nakupują rzeczy, potem gdzieś pojadą na urlop i wszystko się psuje.Dlatego chyba lepiej nie robić zapasów, tylko kupować mniejsze porcje. Ewentualnie przygotowywać sobie w domu. A tak to lodówka w korpo jest czasem bardziej skażona pleśnią i zarazkami niż reaktor w Czarnobylu – mówi Konrad.

Nasz rozmówca proponuje bardzo proste rozwiązanie problemu zostawiania jedzenia. Zdaniem Konrada wystarczy oddać to, czego nie zjemy koledze lub koleżance z pracy. – Mogliby napisać: Ej Maciek, został mi w lodówce serek, zjesz go? Oczywiście, że bym zjadł, zwłaszcza, że za darmo. I jeszcze taki pyszny serek. A tak to trzeba wszystko wyrzucać do kosza. Masakra – komentuje nasz rozmówca.
Fot. naTemat
Jedzenie zostawione w lodówce "na dłużej" niesie ze sobą jeszcze jedno ryzyko – migrującą pleśń, która z jednego zepsutego produktu przenosi się na drugi. I tak, po pewnym czasie, chłodziarka zostaje przejęta przez cywilizację o niższym poziomie rozwoju, lecz nieokreślonej sile rażenia.

– Czasem wywalam ze wspólnej lodówki te najdłużej zostawione rzeczy – przyznaje Agata. – Ostatnio znalazłam w niej coś, co leżało w niej pewnie od kilku miesięcy. Kiedy otworzyłam pojemnik, zaczęło walić grzybem w całej kuchni. Ludzie coś kupią i zapominają o tym i gnije to potem w lodówce. A potem mają pretensje, ze ktoś wyrzucił ich pojemnik ze spleśniałym żarciem.

Nadgorliwość gorsza od faszyzmu
Zdarzają się też i tacy, którzy nie mogą wytrzymać kuchennej degrengolady, dlatego na własną rękę próbują zaprowadzić porządek w biurowym lunchroomie. Coś, jak superbohaterowie. W pewnym aspekcie ich działania rzeczywiście przypominają robotę zamaskowanych mścicieli – efekt jest, ale nie sposób zliczyć niewinnych ofiar.

– W czasie gniewnego sprzątania zaśmieconej lodówki wraz z plastikowym pojemnikiem wyrzucono moje świeże, pyszniutkie jedzonko. Przyszykowałam jakąś potrawkę z soczewicy na dwa dni i stwierdziłam, że nie ma sensu zabierać pojemnika z powrotem do domu, a potem znów go przynosić, więc jedzenie zostało w pracy. No i jednego dnia zjadłam, drugiego już nie. Przeszukałam nawet kosze na śmieci, ale ani mojego pojemnika, ani jedzonka nie znalazłam – opowiada Dominika.
Fot. naTemat
Czasem faktycznie nie sposób wytrzymać odoru dobiegającego z lodówki czy tego, który unosi się nad jedzeniem. Tu klasyk jest jeden – podgrzewana albo stara ryba. Kto do tej pory nie spotkał na swojej drodze współpracownika, który jest fanatykiem wędkarstwa, ten naprawdę nie zna życia.

Moje! Nie oddam
Kolejnym problemem są ludzie, którym wydaje się, że we wspólnej lodówce mogą stworzyć własną enklawę z autonomiczną legislatywą. Na jednej z popularnych grup dla ludzi pracujących w korpo, pojawiło się zdjęcie wnętrza chłodziarki z szufladą opanowaną przez weganina lub wegankę walczącą. "Błagam! Nie wkładać do tej lodówki mięsa. Nigdy! Mięso to ciała niewinnych zwierząt, które są brutalnie mordowane. Nie chce mieć jego zapachu w swojej wegańskiej szufladzie. Szanujcie to!" – czytamy w informacji utrzymanej w dramatycznym tonie.

No i to, co zna każdy
Najpopularniejszym przejawem kuchennego złodziejstwa jest jednak podbieranie cudzych kubków. Wielu pracowników ma swój ulubiony kubek i filiżankę – inne do kawy, inne do herbaty. Traktowane z nieodłącznym sentymentem.

– Kiedy przychodzę do nowej firmy, to robię rekonesans, by nie pić z czyjegoś kubka. Zwłaszcza, że to obrzydliwe. Tymczasem, ludzie bez pytania biorą naczynia - często podpisane. Pół biedy jak potem umyją. Jednak są też tacy chamscy współpracownicy, którzy wezmą czyjś kubek i odstawią na blacie nieumyty. No bo przecież to nie jego. Dlatego też nawet nie przyniosę do pracy mojego kubka z Dragon Balla, bo wiem, że jakby go ktoś stłukł, to nigdy by się przyznał. Nie wiem, skąd się biorą tacy ludzie – wyznaje Konrad.