"Nadgryzał ludziom żarcie i odkładał z powrotem". Wspólna lodówka w pracy to źródło awantur
Skisłe mleko, smród podgrzewanej makreli albo raz na zawsze stracony obiad z pojemnika – lodówkowe boje w pracy wydają się śmieszne, dopóki nie przyjdzie ci spędzić całej dniówki na głodniaka. Albo spotkać oko w oko z porywaczem ukochanego kubka. A niestety tak wygląda codzienność w wielu polskich biurach.
Taki dobrobyt? Bynajmniej. To po prostu twoi kochani współpracownicy, którzy nie wiedzieli, gdzie stoi otwarte, więc wzięli nowy karton. – Klasyk z tym mlekiem, później stoi 20 takich kartonów – mówią Ania i Michał, artyści pracujący w studiu fotograficznym.
Fot. naTemat
Pal sześć, jeśli w firmie jest sprzątaczka lub ktoś, kto regularnie sprawdza terminy przydatności do spożycia danych produktów. W przeciwnym razie ktoś z tych, którzy nie mają szczęścia w grach losowych, może napić się kawy z nadprogramowymi zielonymi wysepkami pleśni.
– Najgorzej mają właśnie ci, którzy podkradają mleko – podkreśla Agata. – Niedawno jeden z takich frigde-raidersów trafił na karton otwarty od kilku miesięcy.
Podkradanie mleka i jedzenia to chyba najpopularniejsza forma ataku osób zgrabnie nazywanych na zachodzie "fridge-raidersami", co można tłumaczyć jako "lodówkowi łupieżcy". Niektórzy z nich bywają naprawdę bezczelni. No bo jedno zabrać i zjeść, a drugie...
– Pracował u nas gość, który nadgryzał jedzenie zostawione przez ludzi, a następnie odkładał do lodówki to, co zostało. Nie wiem nawet jak to skomentować – mówi Agata.
A może lepiej, żeby ktoś wziął i zjadł?
– Najbardziej w pracowniczych lodówkach nienawidzę marnowania jedzenia. Ludzie nakupują rzeczy, potem gdzieś pojadą na urlop i wszystko się psuje.Dlatego chyba lepiej nie robić zapasów, tylko kupować mniejsze porcje. Ewentualnie przygotowywać sobie w domu. A tak to lodówka w korpo jest czasem bardziej skażona pleśnią i zarazkami niż reaktor w Czarnobylu – mówi Konrad.
Nasz rozmówca proponuje bardzo proste rozwiązanie problemu zostawiania jedzenia. Zdaniem Konrada wystarczy oddać to, czego nie zjemy koledze lub koleżance z pracy. – Mogliby napisać: Ej Maciek, został mi w lodówce serek, zjesz go? Oczywiście, że bym zjadł, zwłaszcza, że za darmo. I jeszcze taki pyszny serek. A tak to trzeba wszystko wyrzucać do kosza. Masakra – komentuje nasz rozmówca.
Fot. naTemat
– Czasem wywalam ze wspólnej lodówki te najdłużej zostawione rzeczy – przyznaje Agata. – Ostatnio znalazłam w niej coś, co leżało w niej pewnie od kilku miesięcy. Kiedy otworzyłam pojemnik, zaczęło walić grzybem w całej kuchni. Ludzie coś kupią i zapominają o tym i gnije to potem w lodówce. A potem mają pretensje, ze ktoś wyrzucił ich pojemnik ze spleśniałym żarciem.
Nadgorliwość gorsza od faszyzmu
Zdarzają się też i tacy, którzy nie mogą wytrzymać kuchennej degrengolady, dlatego na własną rękę próbują zaprowadzić porządek w biurowym lunchroomie. Coś, jak superbohaterowie. W pewnym aspekcie ich działania rzeczywiście przypominają robotę zamaskowanych mścicieli – efekt jest, ale nie sposób zliczyć niewinnych ofiar.
– W czasie gniewnego sprzątania zaśmieconej lodówki wraz z plastikowym pojemnikiem wyrzucono moje świeże, pyszniutkie jedzonko. Przyszykowałam jakąś potrawkę z soczewicy na dwa dni i stwierdziłam, że nie ma sensu zabierać pojemnika z powrotem do domu, a potem znów go przynosić, więc jedzenie zostało w pracy. No i jednego dnia zjadłam, drugiego już nie. Przeszukałam nawet kosze na śmieci, ale ani mojego pojemnika, ani jedzonka nie znalazłam – opowiada Dominika.
Fot. naTemat
Moje! Nie oddam
Kolejnym problemem są ludzie, którym wydaje się, że we wspólnej lodówce mogą stworzyć własną enklawę z autonomiczną legislatywą. Na jednej z popularnych grup dla ludzi pracujących w korpo, pojawiło się zdjęcie wnętrza chłodziarki z szufladą opanowaną przez weganina lub wegankę walczącą.
No i to, co zna każdy
Najpopularniejszym przejawem kuchennego złodziejstwa jest jednak podbieranie cudzych kubków. Wielu pracowników ma swój ulubiony kubek i filiżankę – inne do kawy, inne do herbaty. Traktowane z nieodłącznym sentymentem.
– Kiedy przychodzę do nowej firmy, to robię rekonesans, by nie pić z czyjegoś kubka. Zwłaszcza, że to obrzydliwe. Tymczasem, ludzie bez pytania biorą naczynia - często podpisane. Pół biedy jak potem umyją. Jednak są też tacy chamscy współpracownicy, którzy wezmą czyjś kubek i odstawią na blacie nieumyty. No bo przecież to nie jego. Dlatego też nawet nie przyniosę do pracy mojego kubka z Dragon Balla, bo wiem, że jakby go ktoś stłukł, to nigdy by się przyznał. Nie wiem, skąd się biorą tacy ludzie – wyznaje Konrad.