"Nie ma szans, żeby pójść do toalety". Tak wygląda praca nauczycieli po reformie Zalewskiej

Aneta Olender
Reforma edukacji skomplikowała życie nie tylko uczniom podwójnego rocznika, ale i nauczycielom. Po pierwszym tygodniu nauki już wiadomo, że łatwo nie będzie. Bynajmniej nie chodzi o wciąż trwający po rekrutacji bałagan. – Przychodzimy na 8, a pierwszy nasz posiłek jest gdzieś po 15. Nie mamy czasu na wypicie kawy czy herbaty – mówi w rozmowie z naTemat jedna z nauczycielek. Problemów jest jednak znacznie więcej.
Nauczyciele również borykają się ze skutkami reformy edukacji. Fot. Sebastian Rzepiel / Agencja Gazeta
To nie jest łatwy początek roku dla podwójnego rocznika, którzy właśnie trafili do szkół średnich. Przynajmniej na razie, w wielu placówkach, najbardziej uciążliwy jest ścisk. Żeby znaleźć odpowiednią salę lekcyjną trzeba przeciskać się przez tłum uczniów, który zresztą mają ten sam cel.

W tym tłumie, choć trudno ich dostrzec, są także nauczyciele. Ich z kolei o ból głowy nie przyprawiają tylko sceny jakby wyjęte z największej wyprzedaży w centrum handlowym. W tym ogólnym zamieszaniu próbują także (a raczej muszą) zapanować nad chaosem, który wywołała reforma edukacji przeprowadza przez resort pod rządami byłej już minister Anny Zalewskiej.


Poniżej lista problemów, które sprawiają, że pedagodzy wracają ze szkoły bardziej zmęczeni niż przed rokiem. Co ciekawe, nie chodzi głównie o niewygody związane np. z brakiem krzeseł dla nauczycieli (tak to nie żart!), ale o troskę o uczniów i ich przyszłość.
Tak wyglądają przerwy w wielu polskich szkołach.Fot. Twitter / Krzysztof Brejza
JEST NAPRAWDĘ CIASNO
O tym, że w szkołach zrobi się naprawdę ciasno ich dyrektorzy ostrzegali dużo wcześniej niż zadzwonił pierwszy w tym roku szkolnym dzwonek. Kiedy jednak rzeczywistość zweryfikowała te obawy, okazało się, że w wielu miejscach jest gorzej niż można było przypuszczać.

Zdjęcia ze szkolnych korytarzy wywołały takie zdziwienie i oburzenie, że ruszyliśmy z akcją #KorytarzChallenge. Chcemy pokazać, jak wyglądają przerwy w placówkach w całej Polsce, dlatego namawiamy do przesyłania nam fotografii.

Zamieszanie potęguje fakt, że nowi uczniowie, którzy nie znają szkoły tak dobrze, jak ich starsi koledzy, starają się w niej odnaleźć i uczą się jeszcze gdzie są jakie sale. – Kiedy musisz przedostać się z parteru na drugie piętro, ponieważ tam masz dyżur, nie jest łatwo przebić się przez ten tłum – mówi Magdalena Lewkowicz, nauczycielka historii w Zespole Szkół nr 2 w Mrągowie.

W jednej z łódzkich szkół, aby uczniowie naprawdę mogli odpocząć podczas przerw, otwiera się pracownie. – Wszystko po to, aby ułatwić życie młodzieży, żeby nie musieli na tych korytarzach wystawać – przyznaje Barbara Matusiak, nauczycielka języka polskiego.

Problemem nie jest jednak tylko sytuacja na korytarzach, sale też nie są z gumy, dlatego także nie wszędzie można mówić o komfortowych warunkach podczas lekcji. W szkole naszej rozmówczyni z Mrągowa jest dwa razy więcej klas niż w latach ubiegłych, a dodatkowo są one bardzo liczne, nawet 35-osobowe.

– Nie wszystkie sale są salami dużymi. Nie ma gdzie krzesełka dostawić. Osobiście się zobowiązałam, żeby oddać to, które stoi przy moim biurku dla osoby, która bardzo chciała chodzić do naszej szkoły, a nie do innej – opowiada Magdalena Lewkowicz.
krótsze przerwy lub praca do późna
– Nie ma szans, żeby zjeść kanapkę, czy pójść do toalety. Przychodzimy na 8, a pierwszy nasz posiłek jest gdzieś po 15. Nie mamy czasu na wypicie kawy czy herbaty. No chyba że ktoś ma okienko... – relacjonuje Lewkowicz.

W szkole, w której pracuje, są tylko dwie 10-minutowe przerwy, pozostałe trwają po 5 minut. Takie rozwiązanie wprowadzono z myślą o uczniach. Wielu z nich dojeżdża z mniejszych miejscowości i bywa tak, że ostatni transport do określonej wsi wyjeżdża o 15:30. Gdyby lekcje trwały dłużej dzieci miałyby utrudniony powrót do domu.

– Prowadząc lekcję nie mam nawet czasu napić się wody. Jeżeli jest się nauczycielem z powołania to i przerwę najczęściej poświęca się uczniom. Jest się w sali albo pełni się dyżury w szkole. Nasza szkoła pracuje na dwa budynki, więc nie ma nauczyciela, który nie byłby na dyżurze. Tak naprawdę nauczyciele się nie widują, ale każdy z nas wie, że najważniejsze jest bezpieczeństwo ucznia – opowiada nauczycielka z Mrągowa.

W niektórych szkołach więcej zajęć zaplanowano na tzw. godzinie zerowej, to rozwiązanie również wprowadzono po to, aby uczniowie nie wychodzili ze szkoły późnym popołudniem czy wieczorem.

– Jednak klasy maturalne potrzebują zajęć dodatkowych, więc wychodzą 16, czy 17. Wcześniej kończyłam pracę 14, lub maksymalnie 15, a teraz jest to 16 lub jeszcze później – mówi nauczycielka z Łodzi.

Nie wszędzie jednak udało się tak ułożyć plan lekcji. Są takie szkoły, gdzie ostatni dzwonek, dzwoni nawet po godzinie 19. A ponieważ nie ma dwóch zmian nauczycieli, ci muszą nierzadko spędzać czas w szkole od rana do nocy, włączając w to "okienka".
reżim jak w prl-u
Na kolejną dolegliwość zwraca uwagę Barbara Matusiak. To, co dziś dzieje się w szkole przypomina jej PRL. Nauczycielką jest od 30 lat, ale na myśli ma"reżim", który ona pamięta jeszcze z czasów, kiedy sama była uczennicą.

– Myśmy się przyzwyczaili od tego 1989 roku, zwłaszcza poloniści, że mamy dużą swobodę. Minimum programowe, które musimy zrealizować, a reszta zależy od nas i od wyborów naszych uczennic i uczniów. Jednak w tej chwili jest taki reżim, który pamiętam jeszcze z czasów, kiedy chodziłam do szkoły, z tą różnicą, że dziś dodany jest do tego wszystkiego taki mocno katolicki sos. Przypomina mi się PRL – przyznaje.

Nauczycielka podkreśla, że jest bardzo restrykcyjnie. Trzeba gonić z materiałem, aby zrealizować cały materiał.
różnice między uczniami
– W tej chwili pracujemy z młodzieżą po podstawówce i po gimnazjum, więc trzeba się przestawić. Dyrektorzy szkół podstawowych mówili mi, że właściwie wbicie programu gimnazjum w te dwa lata, siódmej i ósmej klasy, spowodowało, że dzieci nie miały szansy, aby dobrze utrwalić materiał. Dzieci po podstawówce są trochę młodsze i trochę inne. Trzeba poświęcić im więcej czasu. To wyraźnie widać, takie słyszę głosy – mówi dyrektorka jednego z olsztyńskich liceów.

Magdalena Lewkowicz po pierwszym tygodniu zajęć już wie, że młodzież po ósmej klasie będzie wymagała większej troski. Nie chodzi jednak tylko o troskę wychowawczą, chodzi także o zrozumienie treści.

– Zrozumienie treści, które ma przekazywać szkoła wyższego stopnia. Zauważyłam, że dzieci nie rozumieją znaczenia podstawowych słów, a my mamy ich uczyć... Nie możemy iść dalej jeżeli nie rozumieją podstawowych rzeczy. Natomiast z klasami gimnazjalnymi nie ma takiego problemu – mówi Lewkowicz.
różne podstawy programowe
Podwójny rocznik oznacza także dwie inne podstawy programowe. – Musimy być bardzo czujni i uważnie sprawdzać do której klasy idziemy, bo są różne programy, różne podręczniki. Jest pierwsza A po gimnazjum i jest pierwsza A po podstawówce. Jedna pierwsza A to jest pierwsza A, a druga pierwsza A, to jest A z piąteczką, ponieważ jesteśmy w technikum – próbuje wyjaśnić zawiłość sytuacji, w jakiej znaleźli się nauczyciele, nasza kolejna rozmówczyni.

Zarówno ona jak i inni podkreślają, że musi minąć trochę czasu, aby przyzwyczaili się do takiego trybu pracy. Żeby nie pomylić się w przygotowaniu tematu rozpisują z kim, i jaki materiał aktualnie realizują.

– Do tej pory jeżeli szło się na lekcję historii, to było wiadomo, że w tym tygodniu jest taki temat, a teraz się idzie i trzeba pamiętać, że w pierwszych klasach jest taki albo taki. Po gimnazjum zaczynamy od historii współczesnej XX wieku, a po podstawówce zaczynamy do starożytności. Różnica kilku wieków – dodaje nauczycielka z jednej z mazurskich miejscowości.
Nikt nic nie wie
Chociaż uczniowie dopiero zaczęli naukę w szkołach średnich, to ich nauczyciele już martwią się, co będzie się działo, kiedy tę szkołę będą opuszczać. Matury podwójnego rocznika spędzają im sen z powiek. Dziś wiadomo jedynie, że zmiany są planowane, a to trochę za mało.

– Nie wiemy jak będzie wyglądała matura z języka polskiego. To, że się zmieni wiemy. Ktoś nam coś sygnalizuje, w jakim być może kierunku, ale konkretów dotyczących formuły egzaminu pisemnego i egzaminu ustnego nie ma. Nikt nie jest jeszcze szkolony – dzieli się z nami obawami nauczycielka polskiego z Łodzi, Barbara Matusiak.

Rozmówczyni naTemat przyznaje, że "jakaś" informacja ma pojawić się w przyszłym roku kalendarzowym. Jej zdaniem nie jest to dobre rozwiązanie, ponieważ jeśli chce się porządnie przygotować młodzież do egzaminów, to powinno się sprawdzać wiedzę i ćwiczyć od samego początku według konkretnych wytycznych.

– Trochę robimy to po omacku. Nie jesteśmy pewni jakie prace zadawać, bo być może na maturze już nie będzie rozprawki. Mówi się coś o dyktandzie na maturze, o eseju krytycznym, ale jak on ma wyglądać? – zastanawia się Matusiak.