Najpopularniejszy serial HBO, o którym... nie słyszeliście. "Przybysze" przebili nawet "Grę o tron"
Wyobraź sobie, że budzisz się w przyszłości. Nagle, z dnia na dzień. Jesteś skołowany, bo świat wygląda zupełnie inaczej, niż jeszcze przed chwilą, a do tego nie masz domu, pracy i stałeś się... czasowym uchodźcą. Brzmi intrygująco? Tak właśnie wygląda fabuła norweskiego serialu "Przybysze", w którym do XXI wieku przybywają ludzie sprzed wieków. Serialu, który jest inny niż wszystko, co do tej pory oglądaliśmy.
Mija kilka lat. Norweskie społeczeństwo – bo na tym się skupiamy – wygląda już zupełnie inaczej. Na ulicach obok samochodów jeżdżą zaprzęgane w konie wozy, po korytarzach w blokach przebiegają kozy i kury, stacje radiowe nadają programy rodem z XIX wieku, a na co poniektórych drzewach siedzą półnadzy osobnicy. To już nie społeczeństwo multikulturowe, ale... multitemporalne.
Rozwodnik i wojowniczka
Norweski serial nie skupia się tylko na wątkach science-fiction – to, jak przybysze z przeszłości znaleźli się w XXI wieku, wcale nie jest w tej produkcji najważniejszym pytaniem. Wręcz ma małe znaczenie (chociaż oczywiście pojawią się tropy i częściowe odpowiedzi). "Przybysze" koncentrują się głównie na dwóch rzeczach: kryminalnej intrydze i społecznej asymilacji.
Wątek kryminalny jest w "Przybyszach" zaprezentowany w dość sztampowy i bardzo skandynawski sposób – w końcu Skandynawowie słyną ze świetnych kryminałów. Mamy więc detektywa Larsa Haalanda (Nicolai Cleve Broch), który – jak w 90 procentach kryminalnych tytułów wszelkiej maści – jest złamany życiem. Rozwiódł się z żoną, która związała się z mężczyzną z XIX wieku, średnio dogaduje się z nastoletnią córką, mieszka sam w ciasnawym mieszkaniu i jest uzależniony od używek.
Każdy detektyw musi mieć partnera lub partnerkę. W "Przybyszach" ta rola jest na szczęście niestandardowa – to Alfhildr Enginsdottir (Krista Kosonen), wojowniczka z ery Wikingów, czyli przybyszka z XI wieku. Alfhildr skończyła szkołę policyjną i zostaje zatrudniona na komendzie bynajmniej nie z powodu swoich umiejętności (chociaż tych jej nie brakuje), ale w imię policyjnej kampanii wizerunkowej. W końcu nic tak nie przydaje policji sympatii, jak zatrudnienie kogoś z mniejszości.
Fot. Kadr z serialu "Przybysze" / HBO GO
Dzięki niecodziennego pomysłowi z multitemporalnymi osobami w "Przybyszach" relacja ta nie jest jednak do końca typowa. Dość powiedzieć, że Lars musi zmierzyć się chociażby z takimi trudnościami we wspólnej pracy, jak... wszędobylski mech w jego samochodzie. Podczas miesiączki Alfhildr jest bowiem wciąż wierna "produktom sanitarnym" sprzed wieków, a to z powodu ubóstwa menstruacyjnego. – Czuję jakbym miała w majtkach małego kotka – mówi zachwycona do kolegi, kiedy ten – zmęczony sprzątaniem mchu z siedzenia – kupuje jej podpaski.
Imigranci 2.0
W "Przybyszach" najciekawszy jest jednak wspomniany już aspekt społeczny. Serial HBO Europe przede wszystkim jest bowiem satyrą na współczesne społeczeństwo i celnym komentarzem do naszej rzeczywistości.
Analogii nie trzeba długo szukać. Serialowy świat, podobnie jak nasz, zmaga się z falą imigrantów, chociaż nie przestrzennymi, ale czasowymi. Reakcje na ich przybycie są świetnie nam znane: jedni uderzają w nacjonalizm i piszą na murach "przybysze do domu", inni starają się pomagać, jak mogą.
Przybysze z przeszłości żyją w obozach, niektórzy mają większe szczęście i otrzymują mieszkanie od państwa. Niektórzy, jak Alfhildr, próbują wmieszać się w społeczeństwo, inni nie mają takiego zamiaru: rozstawiają obozowiska w parkach i polują na dziką, czyli miejską zwierzynę. Jeszcze inni parają się najbardziej podłymi pracami, którymi nie chcą zajmować się "prawdziwi Norwegowie".
Fot. Kadr z serialu "Przybysze" / HBO GO
Problemem staje się również... historia. Bo co z polityczną poprawnością? Czy Wikinga można jeszcze nazwać Wikingiem czy może nie wypada? A jak traktować pogańskiego wodza Thorira Hunda, który w słynnej bitwie pod Stiklestad w 1030 roku zamordował norweskiego króla Olafa II, który w Norwegii jest czczony – jako święty – po dzień dzisiejszy?
To wszystko jest i skomplikowane, i trudne, i etycznie ambiwalentne.
Chcemy więcej!
Twórcy "Przybyszów" zdają się mówić: "a wy marudzicie, że wam jest źle". I to prawda. Patrząc na wyzwania, przed którymi stoi norweskie społeczeństwo w tej alternatywnej rzeczywistości, zaczynamy inaczej patrzyć na rzeczywistość wokół nas.
Fot. HBO GO / materiały promocyjne
Słowem: może nie jest wybitnie, ale jest bardzo dobrze. Świetna rozrywka, która wcale nie jest głupia czy odmóżdżająca. A i nawet czegoś nauczy. Pozostaje czekać na kolejny sezon, bo wątków i pomysłów może jeszcze wyciągnąć z tej fabuły od groma.