Zobaczyłam, na kogo głosowały kobiety i jestem wściekła. Same siebie zawiodłyśmy

Ola Gersz
Zagłosowałyśmy na mizoginistyczną Konfederację. Zagłosowałyśmy na ograniczający nasze prawa PiS. My, kobiety. Jak to się mogło stać? Dlaczego to sobie zrobiłyśmy? Masochizm, obojętność, nienawiść do znienawidzonego (i nierozumianego) feminizmu? Obojętnie, jak brzmi odpowiedź, jestem przerażona i zawiedziona wyborczą postawą kobiet. Bo ta wcale nie była solidarna.
Konfederacja Janusza Korwi-Mikkego to słownikowy wręcz przykład mizoginii. Mimo to my, kobiety, na nią głosowałyśmy Fot. Łukasz Cynalewski / Agencja Gazeta // Jędrzej Nowicki / Agencja Gazeta
Na początek trzy cytaty. Pierwszy: "To oczywiste, że kobiety muszą zarabiać mniej niż mężczyźni, bo są słabsze, są mniejsze i mniej inteligentne (...)".

Drugi: "Kobieta kobieca, taka, jaką chcemy mieć w domu czy w łóżku, na rządy nie powinna mieć żadnego wpływu (...) Jeśli więc kobiety chcą być bezpieczne, to muszą zrozumieć, że rządzić powinni mężczyźni i to tacy prawdziwi (...)".

Trzeci: "Kobieta idzie na studia albo do pracy po to, by znaleźć tam męża (albo przynajmniej kochanka). (...) Jeśli nikt jej nie podrywa, nie zaczepia, nie molestuje – to czuje się gorsza, niedoceniona jako kobieta! Kobiety w pogoni za mężem zakładają więc coraz krótsze spódniczki i noszą coraz większe dekolty".


Wystarczy? Rozbolała Was już głowa i zebrało się na wymioty? To powiem Wam coś, że będzie Wam, drogie kobiety, jeszcze gorzej. To wszystko słowa Janusza Korwin-Mikkego, jednego z liderów Konfederacji, która w niedzielnych wyborach weszła do Sejmu z 6,79 procentami (według danych po przeliczeniu głosów z ponad 99 procent obwodowych komisji wyborczych). Konfederacji, która jest partią nienawidzącą kobiet.

I to my również ją wybrałyśmy. Tak, kobiety zagłosowały na Konfederację. Co nie mieści mi się w głowie.

Łóżko i gary
Nawet jeśli któraś z nas nie wyłapała mizoginistycznych wypowiedzi Korwin-Mikkego, to przecież był jeszcze program wyborczy. Którego nawet nie trzeba było czytać! Można było spojrzeć na praktyczną ściągę Federacji na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, która zestawiła postulaty dotyczące kobiet wszystkich partii i hulała po internecie.

A ta nie pozostawiała żadnych wątpliwości – Konfederacji na kobietach nie zależy. Bo tej partii... w ogóle w tym zestawieniu nie było. Trudno przecież, żeby było inaczej, skoro jedyne postulaty dotyczące stricte Polek, które można było wyłuskać z mętnej retoryki partii Korwin-Mikkego, Roberta Winnickiego i Grzegorza Brauna, to "ochrona życia ludzkiego od poczęcia" oraz "sprzeciw wobec działań środowisk LGBT". Miło. Jednak mimo że kobiety zostały przez Konfederację olane, a jej politycy nigdy nie ukrywali, że te nadają się jedynie do łóżka i garów – co przecież jasno wynika ze słów Janusza Korwin-Mikkego – to na tę nacjonalistyczno-narodową partię zagłosowało 4,1 procent Polek, czyli aż 33,4 procent wszystkich jej wyborców.

I to mnie przeraża najbardziej. To, że inne kobiety nie pomyślały o sobie, o swoich córkach, matkach, siostrach, przyjaciółkach. To że zagłosowały na ludzi, którzy ich nie szanują, chcą ograniczyć ich prawa oraz wolność i mają poglądy na temat roli podejścia w społeczeństwie rodem z XIX wieku. Na wąsatych samców alfa, którzy uważają, że kobiety mają "serduszka mięciutkie" (cytat Korwin-Mikkego) i tylko czekają na to, aż ktoś pozwoli im w końcu rzucić pracę czy studia i wrócić do domów. Bo przecież o tym właśnie marzymy, to zły los nas zmusił do opuszczenia boku ojca, męża, dzieci.

Prawda?

"Macicę może Pani sobie wyciąć"
Ale Konfederacja nie jest największym zagrożeniem dla kobiet, bo mandatów ma – na szczęście – "tylko" 13. Największym zagrożeniem jest PiS, który wygrał w cuglach, będzie miał większość parlamentarną i na który zagłosowało 43 proc. Polek – 48,4 procent wszystkich wyborców partii Jarosława Kaczyńskiego.

Czy muszę tutaj cokolwiek dodawać? Pamiętamy, co działo się przez te cztery lata. Pamiętamy groźby zaostrzenia przepisów aborcyjnych, Czarny Protest i parasolki, pamiętamy zaprzestanie refundowania in vitro, utrudnianie dostępu do antykoncepcji i nowelizację ustawy o przeciwdziałaniu przemocy domowej, która została wycofana w ostatniej chwili na fali krytyki. Pamiętamy atak na LGBT i walkę wypowiedzianą edukacji seksualnej. Pamiętamy w końcu przemocowych polityków PiS, jak byłego radnego PiS Rafała P., który katował swoją żonę Karolinę Piasecką. A także seksistowskie komentarze polityków. Przykłady? "O ciągnięciu Pani pewnie wie lepiej ode mnie" (Ryszard Czarnecki), "Macicę może Pani sobie wyciąć i wrzucić do kibla. W sumie to jakiś pomysł, bo chyba się Pani nie przyda" (Rafał Szymański) czy "Siadaj, wstrętna babo" (posłowie i posłanki PiS do posłanki PO Agnieszki Pomaskiej.

Pamiętamy, a mimo to zagłosowałyśmy na PiS. Mimo że, jak streściły to "Dziewuchy Dziewuchom", "deklarowane przywiązanie do 'tradycyjnej' rodziny i wartości katolickich zapowiada w przyszłej kadencji kolejne próby wprowadzenia zakazu przerywania ciąży, walkę z 'gender" i konsekwentną dyskryminację mniejszości seksualnych". Nie mówiąc już o ograniczaniu praw reprodukcyjnych kobiet w każdej postaci.

Brak mi słów.

"Może zmądrzejecie"
Jestem wściekła. Zresztą nie tylko ja. Wystarczy wejść na stronę na Facebooku "Dziewuchy dziewuchom", żeby znaleźć dziesiątki komentarzy kobiet i mężczyzn, którzy również nie wierzą, co się właściwie w niedzielę wydarzyło. "Boję się być kobietą w tym kraju", "Jestem kobietą, mam córkę, jestem przerażona...", "Ja się dziwię, jak kobieta, zwłaszcza młoda, może na Konfederację głosować" – pisały.

Nie brakuje też ostrej krytyki. "(...) Zastanawiam się skąd w Polsce tyle głupich kobiet. Namokłam się i namarzłam na tych protestach – mnie ze względu na wiek, to już nie dotyczy – ze zwykłej ludzkiej solidarności. A teraz sobie myślę: skoro taka wola, to ródźcie sobie w bólach te martwe zdeformowane płody, może zmądrzejecie" – oburzała się internautka.

"Jak dostaną teraz w d..., to się obudzą. Ja jestem ich losem bardziej przerażona, niż one! One jeszcze naiwne, nie wiedzą, co je czeka: brak dostępu do antykoncepcji, pigułki dzień po... I setki innych zakazów" – napisała inna.
Fot. Plakat z serialu "Opowieść podręcznej" / Hulu
Popełniłyśmy błąd. Schrzaniłyśmy. Ale dlaczego właściwie to zrobiłyśmy? Myślałyśmy, że wyborcze obietnice PiS i Konfederacji to tylko czcze słowa? Że jakoś to będzie? A może wcale nie myślałyśmy? Może po prostu postawiłyśmy bezmyślnie krzyżyk przy polityku z antykobiecej partii? A może nas to nic nie obchodzi i liczyły się dla nas inne postulaty?

A może aż tak bardzo lubimy serial "Opowieść podręcznej", że za wszelką cenę dążymy do przedstawionej w nim dystopijnej rzeczywistości, w której kobiety są wyłącznie a) chodzącymi inkubatorami, b) matkami, c) gospodyniami. I nie, wcale nie przesadzam. Ta wizja robi się każdego dnia coraz bardziej realna. W stworzonym przez Margaret Atwood świecie Amerykanki również mówiły, że nic im nie grozi i wzruszały ramionami. Do czasu.

Królewny w łańcuchach
Jest jeszcze inne tłumaczenie. Takie, które najbardziej mnie boli. Wiele kobiet zagłosowało na konserwatywnych polityków, bo przecież "nie są feministkami". Feminizm jest be, jest antykobiecy. Nieważne że walczy o równość płci. Tylko feministki walczą o prawa kobiet, ale my ich nie chcemy, chcemy być traktowane jak królewny!

"Głosuję na Korwina od 18 roku życia. Za podejście do podatków (chęć ich obniżenia, dziś są ogromne), za dobrowolny ZUS, za podejście do kobiet. A Korwin kobiety uwielbia i traktuje je jak księżniczki, wbrew pozorom. W skrócie za WOLNOŚĆ" – napisała na jednej z Facebookowych grup wyborczyni Konfederacji.

Ale czy kobietom, które oddały głos i na Konfederację, i na PiS nie przyszło do głowy, że, owszem, będą królewnami, będą dostawać kwiaty i zgodnie ze staropolskim zwyczajem będą całowane w rękę, ale nie będą miały nic do powiedzenia o swoim życiu? Będą musiały milczeć, cierpieć w ciszy – przemoc, której doświadczają, mało kogo w pełni zainteresuje, a całkowity zakaz aborcji wciąż tli się na horyzoncie – i po prostu ładnie wyglądać. A nie wiem, czy bycie królewną zakutą w złote kajdany jest aż takie kuszące. Nie dla mnie.

A za symbol nieciekawie przedstawiającej się kobiecej przyszłości niech posłuży obrazek z niedzielnego wieczoru wyborczego. Sztab PiS, przemówienie Jarosława Kaczyńskiego. Nagle podchodzi do niego młoda, uśmiechnięta kobieta. Prezes zdaje się jej nie zauważać, wciąż grzmi z mównicy, ona potulnie stoi. Cicha, posłuszna. W końcu Kaczyński kończy i nie patrząc na kobietę, bierze kwiaty, tłum wiwatuje na jego cześć. Potem prezes całuje ją w ręku, ona dumna odchodzi.

Tym jesteśmy dla polityków PiS i Konfederacji. Ładnymi przedmiotami bez głosu, które nadają się tylko do czczenia wielkich politycznych bohaterów-mężczyzn. Ja wysiadam.

Ale cóż, nie możemy się poddać. Nie tylko dla nas, ale też dla naszych córek, siostrzenic, wnuczek. Nie składamy więc parasolek. Walczymy. Nie możemy przecież dopuścić do tego, żeby – jak wieści jeden z plakatów do "Opowieści podręcznej" – była "cholernym koszmarem". Nie możemy zawieść po raz drugi.