Uczeń jak mistrz. Oto poseł, który zastąpił Piotrowicza i kroczy jego ścieżką

Tomasz Ławnicki
Gdy okazało się, że Stanisław Piotrowicz zdobył za mało głosów i nie uzyskał mandatu, posłowie z sejmowej komisji sprawiedliwości mieli prawo odetchnąć. Wiadomo było, że w nowej kadencji PiS będzie musiał poszukać nowego przewodniczącego i wydawało się, że gorzej już być nie może. A jednak...
Poseł Marek Ast zastąpił Stanisława Piotrowicza na stanowisku przewodniczącego sejmowej komisji sprawiedliwości. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Kierowca walca
To było drugie posiedzenie sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka w tej kadencji. Pierwsze - to była formalność. Poprowadził je wicemarszałek Ryszard Terlecki, wybrano na nim prezydium komisji i tyle. Drugie posiedzenie poprowadził już nowo wybrany przewodniczący Marek Ast i - co tu dużo opowiadać - dał popis.

Posłowie opozycji z sejmowej komisji sprawiedliwości mówią o pisowskim walcu, jaki w środę przejechał, by Krystyna Pawłowicz i Stanisław Piotrowicz mogli uzyskać pozytywną rekomendację jako kandydaci na sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Za kierownicą tego walca siedział właśnie poseł Ast.

Jak wskazuje posłanka Koalicji Obywatelskiej Kamila Gasiuk-Pihowicz, w Stanach Zjednoczonych przesłuchania kandydatów na równie wysokie stanowiska w wymiarze sprawiedliwości trwają czasem i po parę dni – aby kongresmeni mieli czas zapoznać się z ich życiorysem, kwalifikacjami, poglądami.


Bez dyskusji
Przewodniczący Marek Ast poprowadził wszystko tak, że całość załatwił w dwie godziny. I to bez dopuszczenia do prezentacji opinii prawnych, ograniczając czas zadawania pytania do jednej minuty, wyłączając posłom opozycji mikrofony, a gdy kandydatka PiS na sędziego TK wyraźnie zaczęła się kompromitować, zamykając jakąkolwiek dyskusję.
Najbardziej kuriozalny był powód poddania pod głosowanie wniosku o zakończenie dyskusji. Gdy do krzyczącej na posłów Krystyny Pawłowicz wiceprzewodnicząca Gasiuk-Pihowicz zwróciła się: "Spokojnie, bez krzyków...", Marek Ast wyłączył jej mikrofon. Pawłowicz nie dokończyła odpowiadania na pytania, Piotrowicz nawet nie zaczął, zaś oboje otrzymali pozytywne rekomendacje.

Poseł z zakonu
Niektórzy mogli być zaskoczeni zachowaniem przewodniczącego Asta, uchodzącego raczej za osobę spokojniejszą niż poprzedni szef komisji sprawiedliwości. Wystarczy jednak prześledzić jego polityczną karierę, aby dojść do wniosku, że Marek Ast jest jednym z najwierniejszych żołnierzy Jarosława Kaczyńskiego i dla partii gotów jest zrobić wiele. Marek Ast ma 61 lat. W Sejmie znalazł się już po raz piąty – pierwszy raz w poselskich ławach zasiadł w 2006 r., gdy wygasł mandat Kazimierza Marcinkiewicza, którego PiS wyznaczył na komisarza Warszawy. W wyborach w 2005 r. zabrakło mu głosów, aby zostać posłem, ale udało mu się wskoczyć na Wiejską w trakcie kadencji i odtąd już za każdym razem uzyskuje mandat.

Wcześniej przez parę miesięcy, za pierwszego PiS-u, był wojewodą lubuskim, a jeszcze wcześniej przez kilkanaście lat był burmistrzem liczącej nieco ponad tysiąc mieszkańców Szlichtyngowej. Z Prawem i Sprawiedliwością Ast jest związany od początku istnienia tej partii, wcześniej działał w Porozumieniu Centrum, co oznacza, że należy do tzw. zakonu. Od wielu lat jest liderem PiS w Lubuskiem.

Słynna kompromitacja
Różnorakie sejmowe wydarzenia pokazały, że Marek Ast raczej nie zastanawia się "dlaczego", tylko wykonuje to, co nakaże partia. Tak było choćby tuż przed samym środowym posiedzeniem komisji, gdy potwierdzał, że PiS wycofał kandydaturę Roberta Jastrzębskiego do TK. Z rozbrajającą szczerością przyznawał, że nie wie dlaczego, bo to dobry kandydat, ale widać takie są ustalenia w partii i już.
Przewodniczący Marek Ast i wiceprzewodnicząca Anna Milczanowska podczas posiedzenia komisji sprawiedliwości.Fot. Twitter.com / Sejm RP
O ile wśród mieszkańców Zielonej Góry poseł Ast jest raczej politykiem rozpoznawalnym od dawna, o tyle w świadomości Polaków z innych części kraju zaistniał przede wszystkim wtedy, gdy przyszło mu świecić oczami, broniąc tego, co jest nie do obrony.

Na samym początku ery "dobrej zmiany", gdy PiS zaczął akcję przejmowania wymiaru sprawiedliwości, Trybunał Konstytucyjny zajął się zmianami, jakie Sejm uchwalił w sprawie TK. W imieniu parlamentu w Trybunale, aby broni uchwalonej nowelizacji, pojawił się właśnie Marek Ast. I koncertowo się skompromitował. Do historii przeszła wymiana zdań między sędzią sędzią Piotrem Tuleją a przedstawicielem Sejmu.

Marek Ast jąkał się, bezradnie milkł, długo zbierał myśli. A gdy już coś powiedział, to okazywało się, że to zupełnie bez sensu. Sędzia Tuleja bezlitośnie wykazał brak elementarnej wiedzy posła Asta.
Marek Ast pytany przez sędziego TK o długość kadencji prezesa Trybunału mówił, że wynosi ona 9 lat. Zdumiony sędzia poprosił o podanie przepisu, w którym to zapisano. Po chwili nerwowego szperania w papierach poseł Ast zwrócił się: "jeśli Wysoki Trybunał mógłby mi przypomnieć...". – Nie ma takiego przepisu, panie pośle – uciął sędzia.

"Nam już nic nie zaszkodzi"
Kompromitacja nie zablokowała jednak kariery posła Asta. Gorliwie pracował w komisji sprawiedliwości jako zwykły poseł, ucząc się od mistrza Stanisława Piotrowicza. Ot, czasem zdarzało mu się na posiedzeniach oglądać na tablecie mecz, ale cóż się dziwić – po co się angażować, skoro wystarczy w odpowiednim momencie unieść rękę w głosowaniu. Bo przecież i tak wynik był do przewidzenia.
W mediach nie bywał nazbyt często, a gdy się już pojawiał, to nieraz wybuchał niemały skandal. W czerwcu, gdy zatrzymano Marka Falentę, a ten miał grozić ujawnieniem materiałów uderzających w PiS, Ast z rozbrajającą szczerością przyznał: "Nam już nic nie zaszkodzi".

Idąc ścieżką Piotrowicza
Tuż po wyborach został zapytany przez dziennikarza zielonogórskiej "Gazety Wyborczej" o stan demokracji pod rządami PiS. Druga część wypowiedzi posła Marka Asta zabrzmiała niezmiernie wymownie.
Marek Ast
Prawo i Sprawiedliwość

Proszę się nie martwić o demokrację, w Polsce ma się bardzo dobrze. Z demokracją u nas wszystko w porządku. Polaków przede wszystkim interesuje, czy będziemy mieli wzrost gospodarczy, czy będą utrzymane programy socjalne. Więc zwycięstwo PiS oznacza dokładnie to, co zapowiadaliśmy. Że będzie trójka Kaczyńskiego i piątka Morawieckiego. Nie wycofamy się.

Przykład Stanisława Piotrowicza uczy, że za bezgraniczną wierność partii – partia odpłaca. Choćby w wyborach powinęła się noga. Podążając ścieżką posła Piotrowicza – kto wie, czy poseł Ast kiedyś nie trafi do tego samego Trybunału, w którym parę lat temu został bezlitośnie skompromitowany.