Wojciech Kałuża delegatem do Brukseli. PiS nie zapomniał, dzięki komu rządzi na Śląsku
"Ludzie pogadają, a za pół roku zapomną" – tak Wojciech Kałuża mówił o swojej wolcie politycznej, gdy po wyborach samorządowych przeszedł z Nowoczesnej do PiS. Dzięki temu partia Jarosława Kaczyńskiego, mimo przegranej w wyborach, przejęła władzę na Śląsku. Minął ponad rok i nikt nie zapomniał – ani w opozycji, ani w PiS. Partia rządząca właśnie się Kałuży odwdzięczyła.
O tym, że w gronie kandydatów znalazł się samorządowiec, który stał się symbolem politycznej zdrady, informował wcześniej poseł KO Dariusz Joński.
– Głosowanie odbyło się nad całą listą zgłoszonych przez samorządy kandydatów, a nie nad poszczególnymi osobami. Gdyby tak się stało, to PiS, który ma przecież większość, utrąciłby np. kandydaturę prezydent Gdańska Aleksandry Dulkiewicz czy Rafała Trzaskowskiego z Warszawy. Nie mieliśmy wyjścia z tej sytuacji – wyjaśnił katowickiej "Wyborczej" anonimowo jeden z posłów PO.
Nazwisko - symbol
Po wyborach samorządowych w 2018 r. to było największe zaskoczenie – PO wraz z dotychczasowymi koalicjantami zdobyła większość. Była to większość nieznaczna - zaledwie jednego głosu. Na moment przed pierwszą sesją sejmiku wszystko odwróciło się o 180 stopni. Wojciech Kałuża stanął obok wiceministra energii Grzegorza Tobiszowskiego i oświadczył, że przechodzi do PiS ponieważ... jego partią jest Śląsk.
Po przejrzeniu oświadczeń majątkowych Kałuży nie brakowało opinii, że samorządowiec zrobił to dla pieniędzy. Z dokumentów wynikało, że oszczędności nie posiada, a na głowie ma potężny kredyt. Kałuża został wybrany głosami PiS na stanowisko wicemarszałka województwa.
– Bardzo rzadko bywa na komisjach. Jeśli już jest, to się nie odzywa, siedzi ze spuszczoną głową – tak aktualne zachowanie Wojciecha Kałuży opisuje Andrzej Molin z sejmiku śląskiego. Jak pisała w naTemat Daria Różańska, od zdrady Kałuży minął ponad rok, ale na Śląsku mu tego nie zapomniano.