Haidar o zwolnieniu ze szpitala. "Pacjentom będę pomagał, ale na upokarzanie sobie nie pozwolę"

Daria Różańska
– Mnie się łezki w oczach kręcą. Nie dlatego, że nie chcę odejść z tego oddziału, ale dlatego, że żal mi pacjentów. Mówiłem mojemu zespołowi: "Kochani, jak będziecie potrzebować jakiejkolwiek rady, to dzwońcie". I tak jak zawsze wpadałem, czy to w środku nocy, czy nad ranem, wyspany albo i nie, to i teraz – "zawsze będę do waszej dyspozycji" – powtarza Riad Haidar, który przez 30 lat był ordynatorem oddziału neonatologii w szpitalu w Białej Podlaskiej.
Doktor Riad Haidar ordynatorem oddziału neonatologii w szpitalu w Białej Podlaskiej był od 30 lat. Niedługo po tym, jak został posłem Koalicji Obywatelskiej, odsunięto go od tych obowiązków. Tak zdecydował dyrektora szpitala AdamChodziński. Fot. Krzysztof Mazur / Agencja Gazeta
Doktor i poseł Koalicji Obywatelskiej Riad Haidar na Facebooku poinformował, że od stycznia nie będzie kierował oddziałem neonatologicznym szpitala w Białej Podlaskiej. Decyzję nowego dyrektora placówki Adama Chodzińskiego, radnego Zjednoczonej Prawicy, nazwał niezrozumiałą i polityczną. Gdyby nie został pan posłem Koalicji Obywatelskiej, to nadal byłby pan ordynatorem oddziału w Białej Podlaskiej?

Riad Haidar: – Sądzę, że tak.

Zwolnił pana nowy dyrektor szpitala, radny Zjednoczonej Prawicy, wcześniej zastępca prezydenta Białej Podlaskiej. Czy była to decyzja polityczna? W moim przekonaniu jest to zemsta. W wyborach na prezydenta Białej Podlaskiej poparłem kandydata, który je zresztą później wygrał. Co istotne, był on przeciwnikiem politycznym osoby, którą z kolei wspierał pan Chodziński. Kolejny sygnał, że moje zwolnienie mogło mieć tło polityczne: po wyborach do sejmiku, które wygrała Zjednoczona Prawica, w mieście plotkowano, że zwolnią byłego już dyrektora szpitala Dariusza Oleńskiego, a i Haidar nie będzie już ordynatorem.


Czyli już wtedy spodziewał się pan, że mogą pana zdegradować?

Tak, już wtedy przeczuwałem, że tak się może stać. Jest jeszcze trzeci aspekt, który może świadczyć o tym, że zwolnienie mnie jest decyzją polityczną.

Aktualny dyrektor szpitala udzielił wywiadu lokalnej gazecie. Wypowiadał się na temat ogromnych sukcesów byłego marszałka, byłego prezydenta, aktualnie posła. I powiedział, że wybory parlamentarne wygra "mój konik", czyli jego były pracodawca. Natomiast do mnie po wyborach parlamentarnych nawet nie zadzwonił. Nawet nie pogratulował.

A było czego gratulować. W wyborach parlamentarnych zagłosowało na pana prawie 22 tys. osób.

Wygrałem nawet z panem Jackiem Sasinem, który startował z tego samego okręgu.

Do 31 grudnia byłem zatrudniony na umowie cywilnoprawnej. Mimo że jestem już na emeryturze, to pracowałem w szpitalu. A to za namową i pod naciskiem społeczeństwa. Wcześniej ludzie mówili: "Nie głosujemy na doktora, bo odejdzie z zawodu".

Obiecywał więc pan mieszkańcom miasta, że nawet jeśli zostanie posłem, to nie przestanie pan być lekarzem?

Tak jest. Kiedy zostałem wybrany, to powiedziałem pacjentom, że nie przestanę być lekarzem. I dlatego przechodząc na emeryturę, przyjąłem propozycję ówczesnej dyrekcji. Przeszedłem na umowę cywilnoprawną, która przestała obowiązywać 31 grudnia 2019.

Nowy dyrektor szpitala zaproponował panu, że przedłuży umowę i pozostanie pan w szpitalu, ale nie w roli ordynatora. Przystanie pan na to?

Powiedział, że mogę zostać, "ale".

Poczuł się pan upokorzony jego propozycją?

Tak. Tym bardziej, że pan dyrektor nie mówił mi o żadnych merytorycznych powodach swojej decyzji, nie miał też zarzutów do mojej pracy na oddziale. Nikt ze środowiska lekarskiego ani ze społeczeństwa nie powiedział złego słowa na temat mojej pracy.

Pan dyrektor nawet nie zaprosił mnie na rozmowę. Do 18 grudnia nie raczył do mnie zadzwonić i powiedzieć, że kończy się moja umowa. Obowiązkiem dobrego gospodarza jest poinformować wcześniej. To ja się z nim skontaktowałem i umówiłem na spotkanie.

Usłyszałem wtedy, że nie będę ordynatorem, ale mogę zostać w szpitalu, pieniądze i godziny pracy dostosują do mnie. To było dla mnie tak poniżające... Mnie żadne pieniądze na świecie do niczego nie nakłonią. Nie jestem przekupny.

Dlatego 19 grudnia napisałem podanie o przedłużenie umowy na tych samych warunkach. W tym dokumencie miałem klauzulę, że ulega on przedłużeniu na kolejne dwa lata bez ogłoszenia żadnego konkursu.

A teraz dyrektor chce ogłosić konkurs na nowego ordynatora neonatologii.

Skoro miał zaufanie do ordynatora, to po co ogłaszać konkurs? Umowa zwalnia z tego obowiązku.

Sam dyrektor szpitala twierdzi, że jego decyzja absolutnie nie ma związku z polityką. A jemu zależy na tym, by ordynator oddziału zawsze był na miejscu. "Dr Haidar jest posłem i przy dużej liczbie nowych obowiązków trudno mu będzie pogodzić wszystkie zajęcia" – mówił Wp.pl Adam Chodziński, dyrektor Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Białej Podlaskiej. Jak pan odbiera jego słowa?

Przecież pan Chodziński jest radnym, szefem klubu i dyrektorem szpitala. To jak on może pogodzić te wszystkie obowiązki? Przecież odpowiada za 1500 pracowników, a także za bezpieczeństwo zdrowotne całego powiatu. Jak on sobie radzi? To po pierwsze. Po drugie, w samorządzie jestem od 18 lat. Przez dwie kadencje byłem radnym miasta, radnym sejmiku województwa lubelskiego. I proszę zobaczyć, jak w ciągu tych 18 lat rozwinął się mój oddział, jaką ma opinię na arenie i krajowej, i zagranicznej.

Prowadzony przez pana oddział ma bardzo dobra opinię.

No właśnie, a gdybym nie był w stanie pogodzić tych wszystkich obowiązków, to chyba byłoby inaczej. Powiem więcej: byłem obecny na tym słynnym już głosowaniu, podczas którego nie było części posłów opozycji. Ale i nie opuściłem pracy.

Wie pani dlaczego? Kiedy wychodzę z pracy, to mam swoich zastępców. Nigdy nie wyłączam telefonu, nawet w święta, w nocy. I pacjenci o tym wiedzą. Dlatego jest taki ogromny szum. Nie wiem, co się będzie działo 2 stycznia.

Ludzie stają za panem murem. Nie tylko w Białej Podlaskiej.

Niech mi pani uwierzy, że dla mnie satysfakcjonujące jest bycie teraz wyłącznie posłem i emerytowanym lekarzem. Ale obiecałem pacjentom, że będę im pomagał. I dopóki mam siły, "do końca świata i jeden dzień dłużej", będę chciał pracować dla dobra społeczności, dla dobra naszych dzieci.

Mój ból nie wynika z utrata stanowiska, tylko ze sposobu traktowania doświadczonego człowieka. To poniżanie. Przez cały czas podnoszę głowę do góry i powtarzam, że to, co mnie nie zabije, to wzmocni. Patrząc na to, co się dzieje, widzę, że mam poparcie w całej Polsce.

Gdyby ludzie mieli do mojej pracy choć jedną uwagę, to powiedzieliby mi o tym. A jeszcze szybciej wykorzystaliby to przeciwnicy polityczni.

Wspomniał pan, że chciałby leczyć "do końca świata i jeden dzień dłużej". Jak pomoc WOŚP wpłynęła na rozwój oddziału?

Gdyby nie orkiestra, gdyby nie hojność naszych obywateli, nie mielibyśmy takiego oddziału noworodków. Jestem dumny, że prowadzę oddział imienia WOŚP.

I zdaje się, że aż 90 proc. sprzętu na pana oddziale zakupiło WOŚP.

Nawet ponad 90 proc. Na tym oddziale oczopląsu można dostać od tych wszystkich serduszek WOŚP. Orkiestra niestety w pewnych kręgach jest zwalczana. Też jestem szefem sztabu WOŚP i mam nadzieję, że w tym roku pobijemy kolejny rekord.

Jurek Owsiak jest symbolem WOŚP. I my jesteśmy częścią składową tego wielkiego serducha WOŚP. I będziemy walczyć! Nie jestem w stanie zrozumieć, jak można takie dobro niszczyć. Jak można siać nienawiść.

Pochodzę z Syrii, kraju, który jest nękany, ludzie nie mają co jeść. I nie mogę patrzeć, jak niektórzy w Polsce chcą zniszczyć dobrobyt, zdobycz historyczną, którą budowali przodkowie.

Do szpitala w Białej Podlaskiej trafił pan 40 lat temu. Syryjczyk w takiej placówce – pewnie nie było lekko?

Byłem wtedy młodym chłopakiem z bujną czupryną. Wszyscy dookoła uśmiechnięci. Nie zapomnę tego do końca życia.

I żadnych złych doświadczeń?

Absolutnie nie. Kłamałbym, gdybym powiedział, że Polacy cokolwiek złego mi zrobili. Zdarzało się, że ktoś do mnie powiedział "a to Arab", "taki, owaki'. Ale potrafiłem nawet tych ludzi do siebie przekonać. Oni później patrzyli na mnie po prostu jak na dobrego człowieka.

Pamięta pan pierwszego uratowanego noworodka?

Pamiętam i pierwszego, i drugiego noworodka. Reanimowałem go ponad 40 minut. Jego rodzice w dowód wdzięczności dali mu na drugie imię Riad.

Pamiętam też Zuzię, która urodziła się cała granatowa. Wziąłem ją pod pachę, wybiegłem do karetki i zrobiłem reanimację. Wieźliśmy ją do większego szpitala.

Rodzice tych dzieci pewnie są panu ogromnie wdzięczni.

Tak, oni później do mnie wracają. I cieszę się, że trafiają do mnie kobiety z swoimi dziećmi, wnukami, niektóre z prawnukami. Trzy pokolenia.

Bardzo się cieszę, że będąc Polakiem z wyboru, udało mi się coś z siebie dać temu pięknemu krajowi. Mnie się łezki w oczach kręcą. Nie dlatego, że nie chcę odejść z tego oddziału, ale dlatego, że żal mi pacjentów.

Mówiłem mojemu zespołowi: "kochani, jak będziecie potrzebować jakiejkolwiek rady, to dzwońcie". I tak jak zawsze wpadałem, czy to w środku nocy, czy nad ranem wyspany albo i nie, to i teraz – "zawsze będę do waszej dyspozycji". I proszę o tym nie zapomnieć.

Ma pan wsparcie zespołu, lokalnej społeczności, kocha pan to, co robi. Nie chciał pan jeszcze powalczyć, ponegocjować?

Powiedziałem, że mogę przyjąć każdą propozycję, nawet bezpłatną. Ale zachowany musi być honor i ambicja, szacunek dla drugiego człowieka, dla jego pracy, trudu, dorobku.

Mam dzieci i żadne z nich nie poszło w ślady żony i moje, ona też jest lekarką. Myśmy wymieniali się na schodach, biegnąc z dyżuru na dyżur. Dzieciaki powiedziały, że one chcą normalnie żyć, widziały, jaki to trud, poświęcenie.

Tyle nieprzespanych nocy... I tak próbować mnie poniżać? Na to absolutnie sobie nie pozwolę. Ale obiecuję, że będę pacjentom pomagał. Oni znają numer mojego telefonu. Ten numer nie zniknie.