Na Twitterze piszą, że "oczadział". Dziennikarz wyjaśnia, dlaczego nie podoba mu się ruch SN

Anna Dryjańska
– Zachęcam do tego, by porzucić polityczną histerię i ocenić sytuację bez emocji – mówi naTemat Andrzej Stankiewicz, nagradzany dziennikarz Onetu. Po jego występie w TVN24, gdzie krytycznie ocenił uchwałę Sądu Najwyższego ws. zmian PiS w wymiarze sprawiedliwości, internauci zarzucają mu "symetryzm".
Dziennikarz Andrzej Stankiewicz wywołał burzę na Twitterze swoją oceną uchwały Sądu Najwyższego ws. zmian PiS w sądownictwie. fot. Jakub Ociepa / Agencja Gazeta
Anna Dryjańska: Po pana ostatnim występie w "Loży prasowej”, w którym skrytykował pan uchwałę Sądu Najwyższego, na Twitterze się zagotowało. Internauci piszą, że oczadział pan ideologią PiS, doradzają urlop, oceniają, że jest pan symetrystą

Andrzej Stankiewicz: Każdy ma prawo do oceny mojej pracy. A to, że ktoś nazywa mnie symetrystą? Trudno. Zdania nie zmienię, chyba że zmienią się okoliczności, albo ktoś mnie przekona.

"Tym razem redaktor Stankiewicz w TVN24 przekonuje, że PiS wprawdzie jest zły, ale druga strona, też źle się bawi. W tym przypadku tą drugą stroną jest Sąd Najwyższy" – to kolejny komentarz na pana temat.


Tyle że to nie ja jestem tu tematem. I nie mamy do czynienia z zabawą, ale z wojną. Zachęcam do tego, by porzucić polityczną histerię i ocenić sytuację bez emocji. Uchwała Sądu Najwyższego nie redukuje chaosu, tylko go wzmaga. Trzeba być realistą – PiS jej nie uzna. Ci, którzy uważają, że ona cokolwiek zmieni, są w błędzie. I co z tego wynika? SN powinien sobie darować, bo z góry wiadomo, że partia rządząca będzie miała jego orzeczenia w nosie? Po co nam w takim razie Konstytucja, skoro dowolne ugrupowanie, które wygra wybory, może przyjść i powiedzieć, że i tak zrobi to, co jest z nią niezgodne? Po co nam Sąd Najwyższy, skoro jest prezes partii?

Uważam, że to źle, iż PiS nie uzna uchwały SN, zwłaszcza że tacy jego nominaci jak sędziowie Mitera i Bitner chcą się jej podporządkować, a kolejni wyłączają się ze składów orzekających.

Równolegle istnieją dwie wersje rzeczywistości – przynajmniej w jej aspekcie prawnym. A uchwała Sądu Najwyższego zamiast je łączyć, nadal je rozdziela, bo kwestionuje status młodych sędziów nominowanych przez niewłaściwą KRS. Okazuje się teraz, że nie mogą sądzić nawet takich spraw jak jazda rowerem po pijanemu, bo awansowała ich trefna KRS.

To stosowanie odpowiedzialności zbiorowej wobec ludzi, którzy dostali się w tryby machiny politycznej. Są zakładnikami. Nie godzę się na to.

Ze stosowaniem odpowiedzialności zbiorowej mieliśmy też do czynienia w 2018 roku – wtedy PiS chcąc się pozbyć z Sądu Najwyższego prezes Małgorzaty Gersdorf, sztucznie obniżył wiek emerytalny, co rykoszetem trafiło innych sędziów SN. Przypominałem wówczas, że zgodnie z Konstytucją kadencja prezes Sądu Najwyższego trwa 6 lat. Wtedy też byłem krytykowany. Teraz podobny ruch zrobił Sąd Najwyższy.

Ale Sąd Najwyższy jest od trzymania się prawa, a nie dbania o to, by komuś nie zrobiło się przykro, zwłaszcza jeśli SN sprząta cudzy bałagan. To partia Jarosława Kaczyńskiego wypowiedziała wojnę prawnikom. To przez PiS początkujący sędziowie znaleźli się w takiej sytuacji.

Owszem, do chaosu w wymiarze sprawiedliwości doprowadził PiS, ale teraz swoją cegiełkę dokłada Sąd Najwyższy. I takie stwierdzenie to nie jest ani symetryzm, ani pisizm, tylko efekt analizy uchwały SN, zgodnie z którą wszyscy sędziowie, którzy trafili do sądów decyzją nowej KRS, są podejrzani.

Człowiek, który styka się z sądami – zarówno jako obywatel, jak i pracownik tej instytucji – ma prawo oczekiwać stabilności. Sąd Najwyższy właśnie powiedział tym drugim, że nie wiadomo czy są sędziami w danym sądzie, bo awansowała ich niewłaściwa KRS.

Nie niewłaściwa, tylko zależna politycznie od PiS. Ale SN uznał, że mimo, iż ci sędziowie zostali wadliwie mianowani, to ich dotychczasowe decyzje są ważne. Chodziło właśnie o to, by uniknąć powiększania chaosu. Gdyby sędziowie SN byli pryncypialni, to mogliby jednym ruchem wyrzucić każde orzeczenie nominatów pseudoKRS do kosza.

Wtedy krytykowałbym uchwałę SN jeszcze bardziej. Proszę jednak zauważyć, że wobec młodych sędziów stosowane są podwójne standardy. Uchwała SN ma zastosowanie do sędziów sądów cywilnych. Nie podlegają jej już natomiast awansowani przez nową KRS początkujący sędziowie sądów administracyjnych, bo decyzja do ich statusie należy do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Dochodzi do paradoksalnej sytuacji, gdy rówieśnicy po tych samych studiach mają zupełnie inny status zależnie od tego, jaką działkę prawa wybrali. A wszystko przez wojnę polityczną. Tyle że fakt, że pisowska KRS jest – mówiąc w uproszczeniu – nielegalna, był znany i to nie tylko prawnikom już od momentu, gdy PiS zniszczył prawdziwą Krajową Radę Sądownictwa. To nie spadło na młodych sędziów jak grom z jasnego nieba.

Mieli opierać swoją karierę na nagłówkach prasowych? Zdecydować, że nie będą jednak sędziami, bo przeczytali tekst w gazecie lub na portalu? Przecież tak się nie da żyć.

Nie da się też żyć bez zasad. Co w takim razie miał zrobić Sąd Najwyższy?

Nie jestem prawnikiem i nie jest moją rolą podpowiadanie, co należy zrobić. Oceniam sytuację z pozycji zdrowego rozsądku. Znacznie lepiej byłoby, gdyby Sąd Najwyższy ogłosił, że co prawda sędziowie nominowani przez nową KRS zostali nominowani wadliwie, ale ze względu na stabilność społeczną uznajemy, że skoro już trafili do sądów powszechnych, to mogą w nich orzekać…

Czyli SN miałby swoją uchwałą przyklepać to, co PiS zrobił na siłę?

Nie, bo jednocześnie SN mógłby zdecydować, że wszystkie nominacje nowej KRS od czasu ogłoszenia tej uchwały są nieważne. W ten sposób sytuacja byłaby jasna i uczciwa wobec wszystkich. Dopiero od momentu ogłoszenia uchwały SN oficjalnie wiadomo, że nowa KRS jest upolityczniona.

Czy ma pan jeszcze inne zarzuty wobec uchwały Sądu Najwyższego?

Tak. Nie odpowiada na bardzo ważne pytanie: co dalej? W powietrze wyleciała nowo utworzona Izba Dyscyplinarna obsadzona ludźmi ministra Ziobry. Kto ma teraz sądzić prawników, którzy naruszają prawo? Nie wiadomo.

Groźniejsza jest jednak inna rzecz. Za 4 miesiące mamy wybory prezydenckie, tymczasem nowo utworzona Izba Kontroli Nadzwyczajnej, która miała orzekać o ważności głosowania, de facto nie ma członków, bo SN uznał, że dotychczasowi sędziowie, głównie powiązani z prezydentem Dudą, zasiadają w niej niezgodnie z prawem. Kto stwierdzi, czy mamy nowego prezydenta? Po uchwale Sądu Najwyższego nie wiemy. Dlatego ją krytykuję.