"Ludzie są wkurzeni, ale wszyscy przychodzą do pracy". Medyk o walce z pandemią koronawirusa

Daria Różańska-Danisz
– Postanowiłem napisać ten post na Facebooku, bo zdenerwowałem się za te podziękowania rządu. Na naszych wewnętrznych forach aż wrze. Ludzie są wkurzeni, ale wszyscy chodzą do pracy, nikt nie bierze L4, niektórzy są na kwarantannie, po której wracają do pracy – opowiada nam Karol Bączkowski, medyk z Gdańska z 12-letnim stażem pracy.
Jak wygląda praca medyków w czasie pandemii koronawirusa? Opowiada nam o tym ratownik medyczny z Gdańska Karol Bączkowski. Fot. Facebook / Karol Bączkowski
Zjadł pan wczoraj ciepły obiad, czy znowu nie było czasu?

Zjadłem. Pracownicy hotelu Mercure Stare Miasto przygotowali dla nas posiłki. To bardzo miłe. Nigdy w taki sposób nie jadłem obiadu, a w pogotowiu pracuję od 12 lat.

Nie śmiem o nic prosić, ale zrobił się taki szum, Polacy pomagają, jak tylko mogą. To daje nam ogromną energię do pracy. Napisałem na Facebooku, że nie mam pretensji do ludzi.
Tylko do rządu, do chorego systemu?


No gdyby teraz ochrona zdrowia zaczęła protestować, to ucierpieliby niewinni Polacy. Mamy serce i w życiu się na to nie zgodzimy.

Napisał pan: "system ma nas w dupie".

Złość budzi we mnie fakt, że na nikim od 30 lat nie robi wrażenia, jak traktuje się ratowników medycznych i w ogóle pracowników służby zdrowia. Dużo pracujemy, mało zarabiamy.

To samo dotyczy lekarzy, pielęgniarek, dyspozytorów medycznych. To nie tylko ja, ale tysiące ludzi w każdym mieście, którzy pracują ponad siły.

Jest złość, że sam muszę sobie płacić za szkolenia i kursy. A zajmuję się tym od 12 lat, zrobiłem trzy kierunki studiów i uważam się za rozsądnego człowieka, nie pozwolę nikomu zrobić krzywdy.

Złoszczę się także na to, że nie mogę pójść na płatny urlop. Proponuje nam się etaty na poziomie najniższej krajowej. Nie zgadzam się z takim traktowaniem, o czym mówię już od dawna.

Jednak paradoksalnie myślę, że to nas w tym całym kryzysie uratuje.

Co ma pan na myśli?

W żadnym kraju ratownicy medyczni, pielęgniarki, lekarze tak dużo nie pracują. A my może nie mamy tyle sprzętu co inne kraje, ale potrafimy tyrać.

Śmiem twierdzić, że w Polsce będzie dużo mniejsza tragedia niż w innych krajach. Ten tydzień jest newralgiczny. Przykłady innych państw pokazują, że od stu pacjentów zakażonych po tygodniu liczba wzrasta do tysiąca. Myślę, że u nas będzie mniej niż tysiąc osób zakażonych koronawirusem.

Teraz premier, minister zdrowia dziękują Wam za pracę.

Postanowiłem napisać ten post na Facebooku, bo zdenerwowałem się za te podziękowania rządu. Na naszych wewnętrznych forach aż wrze. Ludzie są wkurzeni, ale wszyscy chodzą do pracy, nikt nie bierze L4, niektórzy są na kwarantannie, po której wracają do pracy. Ale trzeba też powiedzieć, że robotę robią też ekspedientki, kierowcy, pracownicy placówek pocztowych, dziennikarze. Ten post na Facebooku pojawił się dlatego, że znajomi pytali mnie: jak sobie poradzić, czy maski pomagają, czy faktycznie siedzieć w domu, pytali też, jak mogą pomóc.

I ruszyło się: ktoś dał posiłek, ktoś uszył maskę. Alpinista, z którymi kiedyś pracowałem, zadzwonił i mówi: "Słuchaj, mamy kombinezony, których nie potrzebujemy". 15 sztuk. Bardzo to miłe i zawsze się przyda.

Szpitale alarmują, że brakuje maseczek, rękawiczek, kombinezonów. Jest źle?

Generalnie ten problem pojawił się, ponieważ Polacy masowo ruszyli po maseczki. Dobrze, że premier zablokował możliwość kupowania masek i środków dezynfekujących na Allegro i OLX. Ceny były abstrakcyjne.

To ruszenie po maseczki spowodowało, że teraz mamy braki. Szpitale nie mogły na bieżąco zaopatrywać się w sprzęt.
Dbamy o sprzęt, używamy, ile trzeba, by zabezpieczyć pacjenta i siebie. Mnie też nie zabrakło ani maseczki, ani kombinezonu. Nie ma tego jakoś bardzo dużo, ale stan jaki mamy na tę chwilę, jest wystarczający.

Ale to tak naprawdę początek pandemii.

To prawda. Nie wiem, jak będzie później. Dobrze, że jedna z państwowych firm zaczęła produkcję płynu do dezynfekcji, świetnie, że ludzie sami z siebie szyją maseczki i nam je dostarczają.

Jak to się dalej potoczy – tego nie wie nikt. Sprzętu nigdy nie za wiele. Nie oszukujmy się, że im więcej respiratorów, masek, kombinezonów, tym lepiej.

Nam nie brakuje płynów i środków do dezynfekcji, wszystko mamy. Myjemy często ręce, zresztą jak zwykle, zakładamy rękawiczki i pracujemy dalej. Preparaty dezynfekcyjne są agresywne, tak dla drobnoustrojów jak i skóry rąk. Skóra pęka, trzeba kremować i dbać o siebie.

Nie obawia się pan, że wróci do domu zakażony wirusem i narazi rodzinę?

Mam taki niepokój. Zresztą mogę ich zarazić nie tylko koronawirusem, ale i innymi drobnoustrojami: gruźlicą, zapaleniem płuc czy oskrzeli, rotawirusami, pneumokokami, wirusem ospy. Dużo tego jest.

Zawsze jest strach. Jestem młody, mnie nic nie będzie, ale obawiam się np. o to, że kichnę na starszego sąsiada. W bloku zdezynfekowałem klamki, domofon.

Każdy robi co może: jedni zakupy, inni niech dezynfekują klamki. Premier i ministrowie też robią robotę.

Oni też prowadzą kampanię.

Nie chcę się mieszać w politykę. Ale oni nie mają wyjścia: muszą o tym mówić. Im lepiej im to wyjdzie, tym lepiej wyjdzie kampania. Jeżeli zrobią wszystko dobrze, to będziemy klaskać.

Ale są też mniejsi bohaterowie, których przed kamerami nie ma… Wszyscy mówią, że za miesiąc-dwa będzie to samo, nic się nie zmieni.

I znów rząd będzie miał medyków w nosie?

Może i tak, nie wiem. Jestem dobrej myśli. Moim przyjaciołom w pracy mówię: "Zobaczycie, coś się ruszy, coś się zmieni". Może jakaś ustawa, komisja.

Wielu medyków jest na granicy i chce zrezygnować. Zresztą w zeszłym roku sporo osób przekwalifikowało się, poszli do IT. Siedzą w domu, śpią w nocy, mogą zjeść jak ludzie, pójść siku, kiedy muszą. Mają też lepsze pieniądze.

Pan też o tym myśli?

Tak, codziennie myślę o tym, czy to ma sens. I żona mi mówi, że już wystarczy. Ograniczyłem dyżury.

Niedawno odbierałem w pracy poród. Te 10 minut kosztowało mnie tyle stresu... Zastanawiałem się, czy to ma sens za taką stawkę godzinową, za brak socjalu, opieki w razie gdyby coś mi się stało.

Żeby utrzymać rodzinę muszę brać dużo dyżurów i pracować za kiepskie pieniądze. Człowieka przytłacza też, że nie może pójść na chorobowe, na płatny urlop.

Jak chcę iść na urlop będąc na kontrakcie, to muszę bardzo dużo pracować przed i po wypoczynku, bo przecież przez dwa tygodnie nie zarabiam. A na własnej działalności gospodarczej nie przysługuje mi urlop.

Rzadko mamy czas, żeby np. o 14:00 zjeść obiad. Załatwiamy się często w szpitalu, niby nic strasznego, ale jednak toalety często pod ręką nie mamy.

A jak wygląda Wasza praca w czasie pandemii?

Mamy tzw. dodatkowe karetki, które przewożą pacjentów zgłoszonych jako potencjalnie zakażonych. W ten sposób nas – karetek systemowych – nie blokują. Jeżeli nie ma akurat dodatkowych karetek, to w nagłych przypadkach wysyłają właśnie nas.

Zdarza się tak, że pacjent ma dwa obciążenia: gorączkuje i ma np. niewydolność krążenia, zawał serca, udar mózgu, doznał wypadku komunikacyjnego, a wraca z zagranicy. Wtedy dyspozytor wysyła zespoły systemowe.

Jak się go wtedy traktuje?

Jak pacjenta zakaźnego. Jeśli to wiemy, ubieramy strój ochronny. Później karetka jest całkowicie dezynfekowana i wyłączona z systemu. Musimy powiadomić SOR o tym, że jedziemy z takim pacjentem. Oni są przygotowani.

Ale tak naprawdę do momentu wyniku testu nie wiemy, czy nasz pacjent czegoś nie złapał. I jeśli personel został skarżony, to jest objęty kwarantanną.

Na całym świecie dużą trudnością jest kwestia nieprzenoszenia epidemii. Ważne, żeby medycy nie zakażali. Tak zdarzało się w innych krajach. Dopóki nie będzie informacji, czy ten pacjent jest zakażony i wiadomo czy my ulegliśmy ekspozycji, jesteśmy dla bezpieczeństwa wykluczeni z działania.

Kiedy pojawia się informacja, że wynik jest ujemny, wracacie do pracy?

Tak, wtedy jesteśmy "odblokowani". I wiemy, że od tego pacjenta się nie zakaziliśmy, nie wiemy natomiast, czy nie zarazi nas kto inny. Jeśli nie mamy objawów, to traktuje się nas jako zdrowych, bo nie sposób zrobić wszystkim testy.

Wszyscy nie będą chorować, to nie zabije całego polskiego społeczeństwa, ale trzeba jak najmocniej minimalizować straty.

Pochwala pan radykalne działania rządu ws. zamknięcia granic?

Tak, zaproszenie Polaków, żeby zostali w domach, to świetny pomysł. Trzeba przeczekać, bo widzimy na przykładzie innych krajów, że to się sprawdziło.

W Chinach ludzi zamknięto w domach i ta epidemia zaczyna wygasać.

Ile godzin dziennie pracuje ratownik medyczny w czasie pandemii?

Ciężko to tak naprawdę określić. Pracownik etatowy tak jak to na etacie, a kontrakty narzucają na nas umowę w zależności od stacji pogotowia. W naszym kraju od ok. 96 do 360 godzin miesięcznie. Bez względu na obecną sytuację wymiar pracy jest taki od wielu lat.

To ile pan wczoraj pracował?

Wczoraj byłem na 12 -godzinnym dyżurze, teraz mam 36 godzin wolnego. I w środę idę do pracy na dobowy dyżur: od 7:00 do 7:00.

Trafił pan już na kwarantannę?

Jeszcze nie byłem. Byli natomiast koledzy z ekipy – trzech.

Ma pan poczucie, że przez tę pandemię Polacy bardziej docenią ratowników, pielęgniarki, lekarzy?

Myślę, że Polacy doceniają to, co mają. Ludziom nie można robić krzywdy, skoro winny jest system. I to wiele rządów. Potrzeba też wielu lat, żeby to odrobić. Trzeba wziąć się ostro do roboty, zaprosić zainteresowane środowiska.

Nie mamy do ludzi pretensji, choć jesteśmy wkurzeni, jak przychodzą do szpitala, czy przyjeżdżamy do czyjegoś domu i okazuje się, że ta osoba ma bóle brzucha od jesieni zeszłego roku.

To dlaczego nie poszła pół roku temu do lekarza? Gdzieś ktoś nawalił: może lekarz pierwszego kontaktu, może rodzina, a może to właśnie wina systemu, że ktoś tego nie zauważył?

Jak z pana perspektywy zachowują się Polacy w czasie pandemii? Stosujemy się do zasad, czy wręcz przeciwnie?

Bardzo różnie. Mam sygnały, że ludzie mają pandemię w nosie, spacerują w dużych skupiskach, że parkingi w galeriach handlowych są pełne, co zwiększa zagrożenia.

Niektórzy bardzo nieodpowiedzialnie wchodzą do szpitala. Na przykład kolegów ostatnio zakaził pacjent. To bardzo nieodpowiedzialne. Tak, jak zresztą ucieczki ze szpitali.

Ale są i ludzie odpowiedzialni. Myślę, że wyjdziemy z tego obronną ręką. Mam przeczucie, że będzie dobrze.
O czym szczególnie powinniśmy pamiętać w czasie pandemii?

Musimy pamiętać, żeby kaszleć w łokieć, a nie w dłonie. Należy myć ręce, budować odporność probiotykami i witaminami. Powinniśmy jednak przede wszystkim siedzieć w domu, mierzyć temperaturę i się obserwować.

Możemy konsultować się z lekarzami przez telefon. W ogóle myślę, że telemedycyna nam się rozwinie. Może za jakiś czas dyspozytor medyczny będzie mógł porozmawiać z kimś na wideokonferencji i zobaczyć tę straszną ranę palca.

I powiedzieć, że z tego powodu pacjent nie umrze. Poinstruować go, żeby zawinął ranę w gazę i udał się do punktu A czy B. Ze wszystkiego można wyciągnąć wnioski, tylko trzeba mieć głowę na karku.