Boją się mówić prawdę, bo mogą stracić pracę. Lekarz szczerze o próbach wyciszania personelu

Aneta Olender
– Położna z Nowego Targu została zwolniona dyscyplinarnie. (...) To jest taka "wisienka na torcie" wśród prób wyciszania wszystkich osób, które pracują na pierwszym froncie i które widzą, że faktycznie jest inaczej niż mówi się o tym w przekazie rządowym – mówi Bartosz Fiałek, lekarz i przewodniczący Przewodniczący Regionu Kujawsko-Pomorskiego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Codziennie dostaje dziesiątki wiadomości od pracowników służby zdrowia, którzy opowiadają o nieprawidłowościach związanych z pracą w szpitalu. Trudnościach, z którymi borykają się szczególnie teraz, w czasie epidemii koronawirusa.
Bartosz Fiałek otrzymuje codziennie kilkadziesiąt wiadomości od lekarzy, którzy opowiadają o tym, jak wygląda praca w czasie epidemii. Większość woli zostać anonimowa. Fot. Grażyna Marks / Agencja Gazeta
Są naciski? Jest presja, aby nie mówić o warunkach pracy?

Bartosz Fiałek: Presja jest ogromna, a teraz jeszcze się nasiliła z uwagi na to, że wszyscy byliśmy świadkami dosyć medialnej sprawy, która dotyczyła jednej z położnych ze szpitala w Nowym Targu. Została zwolniona dyscyplinarnie po tym, jak na swoich mediach społecznościowych – nie zaznaczając, że chodzi dokładnie o tę konkretną placówkę – poinformowała o brakach i powiedziała, że nie jest prawdą to, co mówi się w mediach o naszym przygotowaniu.

To jest taka "wisienka na torcie" wśród prób wyciszania wszystkich osób, które pracują na pierwszym froncie i które widzą, że faktycznie jest inaczej niż mówi się o tym w przekazie rządowym. Na całe szczęście i język decydentów zaczyna się w końcu zmieniać, bo tych braków zwyczajnie nie da się zatuszować. Relacja coraz bardziej odpowiada stanowi faktycznemu.


Ja też jestem osobą, która cierpiała z tego powodu, że mówi prawdę. Jako przewodniczący Oddziału Terenowego Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy nie zostałem zwolniony za przekazywanie informacji o faktycznych warunkach pracy tylko dlatego, że jedna z moich ról. Jednak znacznie ograniczono mój dochód, pozbawiając mnie możliwości pełnienia dodatkowych dyżurów medycznych.

Po tym, co wydarzyło się w Nowym Targu podejrzewam, że pracownicy ochrony zdrowia mogą nabrać wody w usta. Historia położnej pokazuje, że rządzi dyrektor i w przypadku niewygodnych treści przekazywanych przez pracownika, może go dyscyplinarnie ukarać. A przecież każdy zarabiać musi, każdy potrzebuje pieniędzy. W jednym ze swoich postów napisał pan też o "groźbach zwolnienia i praktykach wyciszania". Dostaje pan wiadomości od ludzi, którzy mają taki problem?

Tak. Chociaż wczoraj nikt się do mnie nie zgłosił. Natomiast do momentu zwolnienia położnej z Nowego Targu zgłaszało się do mnie bardzo dużo osób. W mojej ocenie to zwolnienie zadziałało trochę, jak taki bat, który mają jeszcze niżej nad głową. Do tej pory pisał do mnie różny personel medyczny. Wysyłali oni treści umów, pisali, że brakuje tego i tego. Prosili o anonimowość.

Już wtedy się bali, ale teraz zapewne boją się bardziej, bo od wczoraj nie dostałem żadnego zawiadomienia, którym mógłbym się zająć i żadnej informacji z frontu od lekarzy z jednoimiennych szpitali zakaźnych. Do tej pory było tego multum.

O czym pisały te osoby?

Pomagamy głównie w kwestii odpowiedzi na pytanie, czy trzeba pracować w przypadku braku zabezpieczenia w środki ochrony indywidualnej. Mniej więcej 90 proc. zgłoszeń, a do tej pory było ich ok. 20-30 na dobę, dotyczyło właśnie tego zagadnienia.

Tych środków faktycznie brakuje praktycznie wszędzie. Minimalnie lepsza sytuacja jest w tzw. jednoimiennych szpitalach zakaźnych, ponieważ głównie tam są one przekazywane. Z tego powodu szpitale powiatowe, uniwersyteckie, mają znaczne niedobory, bo muszą ratować się tym, co zakupili w czasach stabilnych.

Wiadomo, że wtedy nikt nie robił zapasów na czasy epidemii. Koronawirus pokazał jednak, że trzeba myśleć przyszłościowo, tak jak w innych krajach, które są lepiej od nas do walki z nim przygotowane.

Można odmówić pracy w przypadku braku zabezpieczenia w środki ochronne?

Nie można. Art. 210 Kodeksu pracy mówi o tym, że pracownik ma prawo powstrzymać się od pracy, gdy warunki nie odpowiadają przepisom BHP i stwarzają realne zagrożenie zdrowia i życia pracownika. Natomiast w innym ustępie tego artykułu jest zapisane, że jako osoby, które pracują przy ratowani zdrowia i życia, nie możemy odmówić pracy pomimo braku środków ochrony indywidualnej. Nawet jeśli będziemy narażeni na utratę zdrowia i życia, to i tak musimy udzielać w tym zakresie świadczeń.

W tym przypadku można jednak wejść na ścieżkę formalnoprawną z pracodawcą, który nie wywiązał się ze swoich obowiązków, nie organizując odpowiedniego zabezpieczenia.

Prawnicy współpracujący z OZZL tworzą opinie prawne dotyczące tej kwestii. Pojawiają się pytania, na które sam potrafię udzielić odpowiedzi. Są jednak i takie, które konsultuję z prawnikami oraz takie, które wymagają utworzenia tzw. opinii czy ekspertyzy prawnej, pod którą podpisuje się jeden ze współpracujących z nami mecenasów.

Czego jeszcze dotyczą pytania?

Ok. 5 proc. dotyczy sytuacji, w których pracowników zmusza się do pracy w nowopowstałych oddziałach, jednostkach organizacyjnych w szpitalu, które utworzono sztucznie. Nie zostały one nawet zarejestrowane w rejestrze podmiotów wykonujących działalność leczniczą. Powstały tylko po to, aby delegować w te miejsca pracowników, bez zmiany treści ich umów i zakresu obowiązków.

Przykład: połączono oddział kardiologii z SOR-em. Teraz lekarze, którzy pracowali na kardiologii, będą udzielać świadczeń również w SOR-ze. Jest to nie do końca zgodne z powszechnie obowiązującym porządkiem prawnym, ale z uwagi na kryzysową sytuację tak właśnie niektórzy zarządcy próbują działać.

Lekarze piszą, że nie są przygotowani do pracy w Szpitalny Oddziale Ratunkowym, nie są do tego przeszkoleni. Zadeklarowali chęć realizacji szkolenia specjalizacyjnego w danej dziedzinie, a po zmianach pracują w innym miejscu.

Pozostałych 5 proc. wiadomości dotyczy innych spraw. Na przykład niektórzy zarządcy chcą, aby lekarki i lekarze podpisywali „lojalki”, w których zapisane jest, że zobowiązują się do pracy tylko i wyłącznie w jednym miejscu w trakcie epidemii.

Jako OZZL przeprowadziliśmy kiedyś akcję "Jeden lekarz, jeden etat" i ta akcja się nie powiodła. Teraz niektórzy pracodawcy sami organizują taką akcję. Do podpisania takiej „lojalki” nie można nas zmusić. Mamy na to również opinię, którą przygotowali prawnicy OZZL-u.

Kiedy mówiliśmy o pracy w jednym miejscu, nikt chciał tego słuchać, a teraz odkrywają koło na nowo i uważają, że jednak trzeba pracować w jednym miejscu. W tej sytuacji, tak skonstruowane ograniczenie swobód jest nielegalne.

Wracając do prób wyciszania, napisał pan także, że za próby wyciszania w demokratycznym państwie, powinny grozić sankcje.

Nie jestem prawnikiem, ale patrząc na to z pragmatycznego punktu widzenia, uważam, że tak powinno być. Dziś wiemy już doskonale, że ten wirus był do opanowania. Przyczyną rozlania się tej epidemii było m.in. to, że uciszano lekarzy, którzy jako pierwsi mieli kontakt z przypadkami zachorowania na COVID-19.

Tamtejsi lekarze wymieniali między sobą informacje w mediach społecznościowych: uważajcie, bo nie wiem czy nie wrócił SARS, mam kolejną osobę z dusznością i gorączką 39,5 st. C.

Z powodu chińskiego ustroju, wiadomości zostały przechwycone, lekarze wezwani do zeznań, a następnie zasugerowano im, że jeżeli nie przestaną o wirusie mówić, to poniosą surowe kary.

Wyciszenie lekarzy spowodowało, że nie zajęto się rozprzestrzenianiem nowego wirusa z należytą starannością. Gdyby faktycznie od razu zamknęli Wuhan, to istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że nie mielibyśmy dzisiaj pandemii.

Dlatego uważam, że za takie wyciszanie w jakimkolwiek demokratycznym państwie powinny grozić sankcje karne. Widzimy jakie katastrofalne skutki niesie za sobą zagłuszanie prawdy."

Czytaj więcej: "Może być, że pandemia minie i znów będę zdrajcą". Lekarka o tym, jak rząd "walczy" z koronawirusem

Czytaj więcej: Pacjent z podejrzeniem koronawirusa dźgnął nożem ratownika pogotowia