W tym roku czeka nas jeszcze jeden kryzys. Te prognozy mówią same za siebie

Aneta Olender
Naukowcy podkreślają, że to, co najgorsze w związku z epidemią koronawirusa, jeszcze przed nami, ale okazuje się, że nie będzie to ostatni w tym roku kryzys. Dane mówią same za siebie. Jest końcówka marca, a w większości lasów w Polsce mamy stan zagrożenia pożarami. O suszy i o tym, co w związku z nią czeka nas już niebawem – choćby podwyżka cen żywności – rozmawiamy z ekologiem, prof. Stanisławem Czachorowskim.
Brak pokrywy śnieżnej spowodował, że woda za szybko odpłynęła. Fot. Stanisław Czachorowski
Rozmawiamy w marcu, a ja chcę zapytać profesora o zagrożenie pożarami w lasach. Mamy problem?

Dawniej w marcu nigdy nie było takiego problemu, ale był śnieg. Teraz mamy wysuszoną roślinność. Byłem w piątek w terenie, żeby szukać drobnych zbiorników wodnych i swoich chruścików. Owszem w wielu zbiornikach jest woda, i w śródleśnych, i w śródpolnych, ale w wielu do których zaglądałem wody nie ma wcale lub jest niewiele. Na przykład w jednym, dawniej dużym, teraz jest mała kałuża metr na metr, z jednym kumakiem. Tak nie powinno być w marcu. Jeśli nie spadnie deszcz, to będzie bardzo sucho.


O ile pamiętam z danych meteorologicznych, to w kwietniu zawsze było mało opadów. Tyle tylko, że jeśli był zapas wody po zimie, to brak opadów nie przeszkadzał. Jeśli woda, która pojawiła się po opadach w zimie, już odpłynęła do Bałtyku, to tak, jak w ubiegłym roku, będziemy mieć burze piaskowe czy burze pyłowe. Wydawało nam się, że gdzieś z Sahary wiatr przynosi, ale nie, to nasza wysuszona gleba. Wystarczy spojrzeć, jak wyglądają pola.

Trochę popadało w lutym, więc w tej warstwie powierzchniowej jest trochę wilgotniej. Jednak w lesie, gdzie leży dużo ściółki, dużo liści, to wszystko wysycha przy takiej słonecznej pogodzie.

Walczymy z jednym kryzysem, a czeka nas kolejny?

Tak, kryzys związany z klimatem, z brakiem wody. Można powiedzieć, że jest to pewnego rodzaju trening, sprawdzamy nasze działanie w warunkach kryzysowych. Jednak wody brakuje nam już od jakiegoś czasu i to będzie się nasilało.

Jest to związane ze zmianami klimatu, z ociepleniem. Przesuwają się strefy klimatyczne i to widać. Dla nas najtrudniejszy jest brak pokrywy śnieżnej zimą. To, co zazwyczaj napadało w grudniu, styczniu, w lutym, leżało do marca czy kwietnia. Dopiero wtedy, z tak rozumianej małej retencji, uwalniało się do środowiska.

W tym roku było tak, że jeśli coś spadło w grudniu czy styczniu, to już dawno spłynęło. Tego nie ma. Nawet ta sama ilość wody, która będzie do nas docierała z chmur – na to nie mamy wpływu – to przy wydłużonym sezonie wegetacyjnym i braku pokrywy śnieżnej powoduje, że tej wody nie ma, ona za szybko odpływa.

To, co jest niepokojące to to, że na to nakładają się zmiany antropogeniczne (wpływ człowieka) w krajobrazie. Przyzwyczailiśmy się do meliorowania i osuszania pól, niestety dalej to robimy. Jedynie bobry nam pomagają w wielu miejscach.

Działanie według wzorców, które były może słuszne 30, 50 lat temu – myślę o takim pogłębianiu, prostowaniu rzek – będą pogłębiały deficyt wody. To oznacza dość duże problemy dla rolnictwa, dla przemysłu, nawet dla energetyki.

Jakie to problemy? Co nas za chwilę czeka?

Na przyrodnicze problemy nie zwrócimy uwagi, to że wyginą płazy, owady, chruściki, to kogo to będzie obchodziło? Do tego podchodzimy z przymrużeniem oka. To, co dla nas będzie istotne to rolnictwo, wzrost ceny żywności i braki wody dla potrzeb komunalnych.

Rolnicy nie są przygotowani na szybką zmianę upraw. Nie jesteśmy przygotowani na nawadnianie, tym bardziej, że tej wody nie magazynujemy. Najlepszym sposobem magazynowania wody byłoby zwiększenie zawartości próchnicy w glebie, bo to działa jak gąbka.

Rolnicy przestawili się na ciężkie maszyny. Zależało im, żeby wiosną woda szybko zeszła z pola, żeby mogli wjechać ciężkimi maszynami. Teraz te maszyny nie nadają się do takiej sytuacji. Przystosowanie jest możliwe, ale wymaga dużych nakładów finansowych.

Podczas trudnej walki z epidemią koronawirusa, zapomnieliśmy o kryzysie klimatycznym?

Chyba przez koronawirusa sprawy klimatu zeszły na dalszy plan, ale one szybko się nam przypomną w kilku aspektach. Yuval Noah Harari napisał, że wystarczyłoby 2 proc. PKB światowego przeznaczyć na inwestycje przeciwdziałające zmianom klimatu, żeby sobie z nimi poradzić. Wydaje się, że jest to niewiele, ale nie jesteśmy na to gotowi. Wirusa od razy widzimy, a zmiany klimatu wydają się nam się odległe...

Ale czy to, co dzieje się teraz, powinno nam dawać do myślenia? Nikt z nas nie spodziewał się czegoś takiego, nikt byliśmy przygotowani.

Takie globalne kryzysy będą się nasilały. Jeśli zabraknie wody, to zabraknie nam prądu. Wodę wykorzystuje się do chłodzenia elektrowni węglowych. Mniej wody oznacza ich mniejszą wydajność i nie ma prądu. W tej chwili mamy jeszcze w laptopach i telefonach komórkowych naładowane baterie, ale za chwilę może to wyglądać zupełnie inaczej.

Ta epidemia niech nas uczy samoorganizacji społecznej, bo niestety na obecny rząd nie możemy za bardzo liczyć. Propagandą nie rozwiążą problemu, może poprawią niektórym na chwilę samopoczucie. Jest to w jakimś sensie trening. Jest jeszcze sporo do poprawienia. Czy wyciągniemy z tego właściwe wnioski?

Co możemy zrobić?

Nie wiem czy wszystko da się przestawić, ale można oszczędzać wodę. Chodzi o małą retencję. To nie muszą być wielkie inwestycje. Ekolodzy już kilkadziesiąt lat temu zwracali uwagę na to, że wystarczy zwiększyć zawartość próchnicy w glebie ornej o 0,3 proc., a zmagazynujemy tyle samo wody, co planowana kaskada dolnej Wisły. Ta woda byłaby wtedy tam, gdzie jest potrzebna, bo jeśli w Wielkopolsce wody zabraknie, to jak przetransportować ją z Wisły.

W ubiegłym roku w wielu gminach brakowało wody, dlatego podejmowano decyzje o przerwaniu jej dostaw. Powinniśmy przygotować się na to i teraz?

Tam gdzie woda spadnie, tam powinna zostać jak najdłużej, powinna wsiąkać. Będzie nam brakowało wody do celów komunalnych. W ubiegłym roku w 200 czy nawet w 300 gminach, ogłoszono stan alarmu, zasoby były racjonowane. Tak będzie się działo i być może większej skali. Trzeba oszczędzać.

Hiszpanie już się tego nauczyli. Nie ma marnowania wody, nieważne jak bogaty jestem. Jeśli mam basen, to nie mogę wylać wody i napełnić go na nowo, muszę oczyścić wodę. Chcę podlać trawnik, to muszę brać wodę z oczyszczalni.

Byłem w takiej myjni samochodowej, gdzie był zamknięty obieg wody. Natomiast my bardzo cenną wodę, dobrej jakości, głębinową, wykorzystujemy do mycia aut. Im więcej drzew w mieście, tym jest chłodniej. Jeśli te drzewa wycinamy, to musimy stawiać kurtyny wodne... Zatem potrzebne są już teraz inwestycje i myślenie perspektywiczne. Drzewo do dużych rozmiarów nie urośnie w rok, ani nawet w 10. Najprościej więc nie wycinać tych, które już są.

Błędne koło.

Nawet nie błędne koło, tylko marnowanie zasobów. Liczmy cenę wody po cenie, jaka jest w sklepie. Pół litra wody, to 2 złote. Ile cennej wody z ujęć głębinowych używamy do podlewania trawników czy mycia samochodów? W polskich miastach wycina się drzewa, kładzie się polbruk i ewentualnie coś dosadza, ale pamiętajmy, że zanim drzewo urośnie to minie jakieś 30 lat. Teraz to, co będzie groźne, to wypalanie traw. Z jednej strony to dodatkowa emisja dwutlenku węgla do atmosfery, z drugiej duże straty przyrodnicze i gospodarcze.

Ta czerwona mapa, te prognozy, które są przyczynkiem do naszej rozmowy, raczej nie uspokają, kiedy podajemy przykład Australii.

Tak aż źle chyba nie jest, ale tak może być. Wszystko zależy od tego, jaka czeka nas pogoda w kwietniu. Na pogodę wpływu w zasadzie nie mamy ale na retencjonowanie wody już tak. Zagrożenie pożarowe w marcu, to efekt zmian klimatu, globalnego ocieplenia, czyli także nadmiernej konsumpcji?

Koronawirus w pewnym sensie Ziemi pomaga. Spada produkcja. W Chinach powietrze się oczyściło, bo nie ma tylu poruszających się samochodów, więc nie ma smogu. Owszem jeśli chcemy myśleć o przyszłości, to jest to kwestia mniejszej i rozsądniejszej konsumpcji.

Trzeba mnie konsumować po to, żeby zostawić na dłużej zasoby, którymi dysponujemy. Istotne jest też szybsze przestawienie się z węgla na energię odnawialną. Nasz kraj jest chyba jedynym w UE, który nie ma planu odejścia od węgla, choć tego węgla i tak nie mamy. Finansowe rezerwy strategiczne wydaliśmy na zakup "miału", żeby uspokoić górników. Teraz kiedy jest kryzys, to nie mamy z czego korzystać. A przecież w sektorze energii odnawialnej, m.in. instalacji i konserwowania fotowoltaicznych rozwiązań, zatrudnionych jest więcej osób niż w górnictwie.

Jest to kwestia myślenia doraźnego. Na Mazowszu jest takie powiedzenie: "Jak jest to sieles, jak nie ma to mżyj dupa", czyli jak są pieniądze to hulamy, a najwyżej potem będziemy się martwić niedostatkiem. Chyba na tym etapie jesteśmy. Brakuje wyobraźni. Żeby drzewo dawało cień, to trzeba je zasadzić 30 lat wcześniej. Nie wiem czy uda nam się zmniejszyć konsumpcję, ale jeśli sami tego nie zrobimy, to przyroda nas do tego zmusi.

Problemy społeczne, gospodarcze, humanitarne katastrofy, to powinny być dziś dla nie tak bardzo abstrakcyjne hasła?

To nie będzie się działo tak szybko, ale jeśli będą się pojawiały coraz większe przestrzenie, w których nie da się wyżyć, to ci ludzie wezmą swój dobytek i przyjdą do nas. Nie 100 tys. z Syrii, ale 100 mln. Takiej skali problemy nas czekają. Nie można tego odkładać na później, bo później nic już nie da się zrobić.

Sytuację zagrożenia pożarowego lasów można na bieżąco śledzić tutaj.

Czytaj więcej: Nie obchodzą cię zmiany klimatu za 50 lat? Wiemy, jak będzie wyglądała pogoda w Polsce za dekadę

Czytaj więcej: "Na każdym kroku oszczędzać!". Hydrolog mówi, gdzie w Polsce może zabraknąć wody pitnej