Ratownik, który startował z list PiS, o walce z koronawirusem: "Fałszowany jest rozmiar epidemii"
– Do PiS-u mam pretensje przede wszystkim o to, że za wszelką cenę chcą, by odbyły się wybory i o to, że fałszowany jest rozmiar epidemii w naszym kraju. Wykonujemy bardzo niewiele testów. Nie pokazujemy prawdziwej skali zachorowań na koronawirusa. Jeśli dalej będzie to tak wyglądać, to obudzimy się z ręką w nocniku – mówi nam Marcin Jakowicz, ratownik medyczny i radny klubu Aktywne Giżycko, który startował z lis PiS.
Nie, ponieważ nikt nie ma prawa tego zrobić. Nigdy nie byłem członkiem tej partii.
Ale startował pan z list PiS w Giżycku.
Dokładnie, startowałem z list PiS, miałem nawet propozycję wstąpienia do partii, ale z niej nie skorzystałem. Jestem przede wszystkim ratownikiem medycznym. Nie chcę być kojarzony z żadną partią. Oburzyło mnie zachowanie wszystkich posłów w Sejmie.
Co najbardziej pana oburzyło?
Chyba fakt, że posłowie korzystali z maseczek w nieodpowiedni sposób. Myślę, że te 460 maseczek można byłoby przekazać do pogotowia, a duża część z nich zwyczajnie by się nie zmarnowała, jak to się stało w Sejmie.
Do PiS-u mam pretensje przede wszystkim o to, że za wszelką cenę chcą, by odbyły się wybory i o to, że fałszowany jest rozmiar epidemii w naszym kraju.
Co ma pan na myśli?
Wykonujemy bardzo niewiele testów. To jest kropla w morzu. Nie pokazujemy prawdziwej skali zachorowań na koronawirusa. Jeśli dalej będzie to tak wyglądać, to obudzimy się z ręką w nocniku.
Powinniśmy skupić się na tym, aby robić jak najwięcej testów. Nie chcę nikogo straszyć, ale uważam, że apogeum dopiero przed nami. Mam nadzieję, że nie powtórzy się u nas scenariusz włoski czy hiszpański.
Pisze pan, że podziwia ministra Łukasza Szumowskiego. "Nie ma człowieka bardziej kompetentnego na czas tej epidemii. Oby jeszcze mógł swobodnie działać... Swobodnie!" – co ma pan na myśli?
Żeby dano ministrowi Szumowskiemu pełną możliwość działania, by nikt na niego nie wpływał.
Żeby mógł zająć się wyłącznie walką z koronawirusem, nie kampanią?
Dokładnie. To człowiek, który pracował w Kalkucie, przy ludziach umierających. Ma też bardzo dobre wykształcenie i przygotowanie medyczne. Dobrze więc, gdyby miał swobodę działania, narzędzia do pracy. Myślę, że nawet opozycja powinna przyznać, że nie ma na chwilę obecną bardziej kompetentnego człowieka niż minister Łukasz Szumowski.
Ale zwykle podczas konferencji prasowych obok ministra Szumowskiego staje premier i jakiś inny minister: czy to Dariusz Piontkowski, czy minister Mariusz Kamiński. Oni robią na koronawirusie kampanię.
Zamiast zająć się kampanią polityczną, zajmijmy się prawdziwym problemem – problemem koronawirusa. Moim zdaniem nie widać na razie jego pola rażenia, ponieważ wykonaliśmy stanowczo za mało testów.
Jakby miał pan dziś apelować do polityków w związku z pandemią koronawirusa, co by im pan powiedział?
Na pewno apelowałbym o zaprzestanie kampanii wyborczej i o to, by politycy wszystkich opcji usiedli razem i pomyśleli o tym, jak walczyć z koronawirusem.
Dziś premier ogłosił kolejne restrykcje związane z izolacją obywateli. To dobre rozwiązanie?
Myślę, że powinniśmy zrobić wszystko, żeby ograniczyć wychodzenie z domu i kontynuować akcję "Zostań w domu". To jedyna droga, żeby przerwać rozprzestrzenianie się koronawirusa.
A jeżeli chcemy wprowadzić takie restrykcje, to bądźmy konsekwentni i rezygnujmy z rzeczy dużo mniej istotnych, jak wybory prezydenckie.
Co teraz jest największym problemem ratowników medycznych?
Aktualnie nie mogę narzekać na brak sprzętu, na razie mamy wszystko. Ale widzę, że koledzy z innych części Polski mają dramatyczne problemy ze środkami ochrony.
Natomiast problemem każdego ratownika są ludzie, którzy wzywają pogotowie i zatajają przed nami kluczowe informacje, jak np., że mieli kontakt z kimś z zagranicy.
Narażają w ten sposób nie tylko ratowników. Cały czas uważam, że apogeum zachorowań na koronawirusa dopiero przed nami, a jeśli my się zakazimy, to kto będzie jeździł, leczył?
Nie boi się pan o siebie? We Włoszech wielu pracowników służby zdrowia zmarło.
Staram się o tym nie myśleć. Bardziej martwię się o rodzinę: mam trójkę dzieci, żonę. Przychodzę do domu, bo nie mam gdzie indziej wracać.
Wolałby ich pan od siebie odizolować?
Szczerze mówiąc tak, choć mówię o tym z bólem serca. Czasami wracam do domu, czekam na wyniki jakiegoś pacjenta i nie wiem, czy sam nie jestem zakażony.
Zdecydowanie wolę jeździć do osób podejrzanych o zakażenie koronawirusem. Wtedy przynajmniej jestem odpowiednio ubrany, zabezpieczony.
Jeden z ratowników medycznych mówił mi, że jest wściekły, że dziś jest bohaterem, a system przez 30 lat nie szanował pracowników służby zdrowia. Narzekał, że dużo pracuje, mało zarabia. Obawiał się, jak pandemia ustanie, to i on przestanie być bohaterem. Zgodzi się pan?
Mogę powiedzieć, że co roku zarabiam więcej. Ale to dlatego, że pracuję bardzo dużo. Ratownik na kontrakcie pracuje często przez 350-400 godzin, żeby godnie zarobić. Chciałbym mieć te same pieniądze, ale pracując przez 160 godzin, czyli w normalnym wymiarze etatu.
Nawet społeczeństwo do tej pory nie miało do nas szacunku, słyszało się o ratownikach pobitych na wyjeździe. Ludzie już nie powtarzają, że siedzimy i tylko kawkę pijemy. Teraz Polacy starają się nam pomagać. Dowożą jedzenie, zakupili pralkę, byśmy nie musieli brudnych ciuchów po kontakcie z pacjentem wozić do domu.
Ta sytuacja powoli staje się dla nas lepsza. Mam nadzieję, że nie jesteśmy tylko bohaterami na czas pandemii.
Czego najbardziej pan się obawia w najbliższych tygodniach?
Boję się, że kiedy nadejdzie apogeum – zakażeń i zgonów będzie coraz więcej – to nam zabraknie sprzętu. Będziemy chcieli pomóc ludziom, ale nie będziemy mogli tego zrobić bez narażania własnego zdrowia i życia.
A nikt z nas nie jest samobójcą. W mojej pracy zawsze uczono mnie, że bezpieczeństwo ratownika jest najważniejsze. Bo martwy ratownik, to nie ratownik.