Listonosz z 25-letnim stażem o wyborach: "Możemy być armią śmierci, która idzie z listem"

Daria Różańska-Danisz
– Pracujemy w ogromnym stresie. Przeważnie ludzie witają nas słowami: "A nie boi się pan teraz jeździć?". No boję się, bardzo się boję, ale co mam zrobić? W tej sytuacji nie znajdę innej pracy, a branie L4 to duże ryzyko. I jeszcze to głosowanie korespondencyjne. Porażka. I wszystkiemu winni będziemy my – mówi Marek, listonosz z 25-letnim stażem pracy.
Listonosze mają dostarczyć 3 mln kart do głosowania korespondencyjnego. Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta
Jeśli głosowanie korespondencyjne stanie się faktem (regulująca je ustawa trafiła właśnie do Senatu), to listonosze będą musieli dostarczyć obywatelom około 30 mln pakietów wyborczych.

Jacek Sasin z PiS przekonywał na antenie TVN24, że Poczta Polska jest na to przygotowana, a "całą operację" można przeprowadzić w trzy dni. Innego zdania są związkowcy Poczty Polskiej. Powtarzają, że forsowany przez PiS pomysł przeprowadzenia 10 maja wyborów korespondencyjnych jest w praktyce niewykonalny.

Od 25 lat jest pan listonoszem. Był czas, kiedy w tym fachu było trudniej niż teraz?


Marek: – Nie było. W ciągu tych 25 lat były sytuacje, że za kolegów trzeba było pracować, nie miał kto jechać w rejon. Wyrabialiśmy nadgodziny, za które nikt nam nie płacił.

Natomiast to, co dzieje się teraz na poczcie, jest trudne do opisania. Najlepiej chyba użyć słowa "masakra".

Czego pan się najbardziej boi?

Boję się i tego, że zakażę innych koronawirusem i że sam się zarażę. Państwo polskie robi wszystko, żeby ograniczyć kontakty między ludźmi, żeby ich odizolować od siebie. W telewizji puszczane są spoty, żeby zachować odstępy. Ale na poczcie to nie jest możliwe.

W urzędach pocztowych listonosze są skomasowani w jednym małym pomieszczeniu. Przychodzimy na daną godzinę do pracy, wchodzimy do jednego ciasnego pomieszczenia, które ma może ze 25 metrów kwadratowych. Jest nas 11. Siedzimy w odległości 50 centymetrów. Mam trzech kolegów obok siebie i praktycznie plecami się dotykamy. Jest bardzo ciasno.

Druga sprawa: WHO ogłosiło, że koronawirus jest w stanie przetrwać na powierzchniach takich jak papier nawet do kilku dni.

Jak to się ma do transportów, które wychodzą z rozdzielni? Jeśli tam trafi się chora osoba, to teoretycznie przenoszony przez nią wirus może znaleźć się na kopercie. Czy te listy są przez kogoś dezynfekowane? Przecież taka przesyłka jedzie z jednego końca Polski na drugi. Oni tego nie opanują.

Nie mieści mi się w głowie, że nie mogę z żoną wyjść na spacer, nie mogę na myjni umyć samochodu, nie mogę wymienić opon, ale muszę iść do pracy i dziennie mieć kontakt z kilkuset osobami.

Związki zawodowe uważają, że wybory korespondencyjne i fakt, że najpewniej będziecie musieli dostarczyć 30 milionów pakietów z kartami do głosowania, to "szaleństwo po trupach listonoszy".

Tak, niestety to zagraża naszemu życiu. Dodam jeszcze, że podobno to Poczta Polska ma nie tylko dostarczać, ale i pakować, adresować przesyłki z kartami do głosowania. Dowiedziałem się o tym w urzędzie gminy. To absurd, tym bardziej, że już teraz nie ma ludzi do pracy, żeby obsłużyć rejony.
Justyna Siwek
rzecznik prasowy Poczty Polskiej

Zapytaliśmy przedstawicieli Poczty Polskiej, czy listonosze w związku z wyborami korespondencyjnymi mieliby nie tylko dostarczać, ale i przygotowywać wysyłkę kart wyborczych. Oto odpowiedź: Poczta Polska z uwagą śledzi prace legislacyjne w zakresie wyborów korespondencyjnych i czeka na jej ostateczny kształt. Poczta Polska nie komentuje procesu legislacyjnego. Do kwestii organizacyjnych wynikających ze stosowania ustawy odniesiemy się po zakończeniu procesu legislacyjnego.

Kolejny absurd: musimy na poczcie podpisywać dokument, że obowiązuje nas tajemnica służbowa i nie możemy zdradzić adresu osoby, która przebywa na kwarantannie.

Policja i inne służby miały przekazywać na pocztę adresy osób, które przebywają na kwarantannie. I tak się dzieje. Tylko, że my się o tym dowiadujemy w momencie, gdy dana osoba kwarantannę kończy za dwa albo trzy dni. Czasami jest tak, że mamy sygnał, że na kwarantannie jest ktoś z Wolskiej 12. I co? To cały blok, dom?

W jakim stroju idzie pan do osoby, o której pan wie, że przebywa na kwarantannie?

No więc tak: mamy maseczkę, do tego płyny dezynfekujące dłonie i rękawiczki. Z tym, że pracy listonosza nie da się wykonywać w rękawiczkach. Nie da się policzyć pieniędzy, często nowe banknoty się lepią.

Jak ktoś przebywa na kwarantannie to macie z taką osobą bezpośredni kontakt, czy zostawiacie te listy w skrzynce?

Zwykłe listy zaadresowane do osób przebywających na kwarantannie wrzucamy do skrzynek, aczkolwiek jest zarządzenie, żeby je gdzieś przetrzymywać. Na czas kwarantanny pod te adresy nie doręczamy paczek i listów poleconych.


Ale wydłużany jest czas ich odbioru?

Tak, do trzech tygodni. Na wioskach listonosze dostarczają takie przesyłki do rodzin osób przebywających na obowiązkowej kwarantannie.

Co jeśli osoba przebywająca w kwarantannie czeka na emeryturę?

No i tu jest problem. Jeszcze nie miałem takiego przypadku. Ale mówiło się, że w takiej sytuacji wysyłane miały być osoby odpowiednio ubrane, pieniądze miały być zapakowane w kopertach. Ale u nas się tego nie stosuje. Może jeszcze nie było takiego przypadku albo nie zostaliśmy o tym poinformowani?

Co ciekawe, były takie sytuacje, że klient wychodził do listonosza trzy dni z rzędu, a czwartego dnia powiedział: "Wie pani co, ale mnie się zaraz kończy kwarantanna". Opadły ręce.

Dziennie mamy około 400 punktów doręczeń. Załóżmy, że przy okazji wyborów wejdziemy do każdej posesji, jeśli to będą listy polecone, to każdy musi pokwitować odbiór. I to będzie dla listonosza porażka.

Listonosze skrzykują się na strajk przed wyborami korespondencyjnymi. Będzie pan strajkował?

Powiem tak: w małych placówkach w zasadzie nie jesteśmy informowani nawet o strajku. Jeśli się o czymś dowiadujemy to z mediów. To absurd.

Nie mamy nic do powiedzenia, jeśli chodzi o związku zawodowe, których na poczcie jest zwyczajnie za dużo. Płacimy składki, ale nic dla nas z tego nie wynika.

Dobrze, załóżmy, że już pan wie, że planowany jest strajk. Dołączy pan?

Jeśli w moim urzędzie zastrajkują wszyscy, to ja też.

A jeśli nie?

Jeśli nasz urząd też stanie, to będę strajkował. Jeśli nie, to przyjdę do pracy. Nie chciałbym obarczać swoich kolegów.

Przez 25 lat nie wziąłem żadnego chorobowego ze względu na to, że jeżeli pójdę na wolne, to ktoś za mnie musi tę pracę wykonać. Nie jest tak, że przychodzi kolejna osoba i mnie zastępuje. W ciągu 30 dni Poczta Polska nie zatrudni nikogo, a moją pracę będą wykonywali koledzy.

Na profilu "Pocztowcy czas na strajk" radzą Wam, żeby na czas wyborów prezydenckich wziąć L4, opiekę na dzieci czy urlopy na żądanie. Weźmie pan?

O L4 nie myślałem. Może wiceminister z MON został mianowany prezesem Poczty Polskiej, żeby przytemperować nasze zapędy? Trzeba się mocno zastanowić, czy warto ryzykować z tym L4. Od 25 lat pracuję na poczcie, jestem zawodowo wypalony i nie mam szans, żeby zdobyć inną pracę.

Może lepiej wziąć cztery dni wolnego, które mi się należą. Opieki na dzieci nie dostanę, bo jestem już za stary. Zostaje mi więc opcja wzięcia czterech dni wolnego.

Tylko czy w gorącym czasie wyborów pracodawca da panu wolne?

Pracodawca może odmówić. Zresztą mogą wtedy od nas żądać 12 godzin pracy. Jeżeli skorzystają z tego przepisu to będziemy zasuwać przez 12 godzin dziennie, od drzwi do drzwi w pośpiechu, nie myśląc o tym, że możemy wirusa z klamek zabierać.

Nie myślał pan o tym, żeby to rzucić?

W obecnej sytuacji nie mam żadnej alternatywy. Mógłbym zmienić pracę, jeśli udałoby się znaleźć inną. Ale wszyscy wiemy, jaką mamy teraz sytuację na rynku.

Media informują o pierwszych zakażeniach koronawirusem wśród listonoszy, ale podobno na poczcie głośno się o tym nie mówi?

Nic się o tym nie mówi. Nie ma tematu. My między sobą rozmawiamy, każdy się boi. Nie wiem, czy nie jest tak, że jako listonosze, którzy pracują w różnych warunkach atmosferycznych, nie mamy większej odporności.

I może będziemy roznosić tego wirusa, choć sami nie będziemy mieli żadnych objawów tej choroby? I tego bardzo się boję. Możemy być armią śmierci, która idzie z listem.

Jak ludzie was teraz traktują? Boją się listonoszy?

Bardzo różnie. Ale na przykład zdarza się, że ktoś zamawia paczkę pobraniową, a później zastanawia się, jak ma za nią zapłacić i czy musi się podpisać. Przecież taka osoba miała możliwość wyboru opcji płatności i mogła to zrobić przelewem.

To też wydłuża czas doręczenia przesyłki, z trzech do nawet 10 minut. Taka osoba idzie po własny długopis, nakłada rękawiczki, a ja stoję i czekam. Czas pracy mam teoretycznie teraz skrócony, ale nigdy nie kończę o czasie. O 15:00 powinienem wszystko zdać, a czasami o 16:30 jeszcze jestem w rejonie.

Pracujemy w ogromnym stresie. Przeważnie ludzie witają nas słowami: "A nie boi się pan teraz jeździć?". No boję się, bardzo się boję, ale co mam zrobić?

Dochodzi teraz też do wielu kuriozalnych sytuacji, że urząd miasta nie wyśle swojego pracownika, żeby spisał liczniki, tylko dzwonią do ludzi, gmina wystawia fakturę, wysyła ją listem, który my musimy zanieść. I pobrać opłatę.

Opowiem pani o jeszcze większym absurdzie: w gminie jest kilka instytucji, wszystkie stacjonują w jednym budynku: na górze urząd gminy, na dole ośrodek pomocy społecznej. I teraz list z życzeniami świątecznymi z gminy idzie na dół do GOPS-u, "wychodzi" na zewnątrz, gdzie musi przejść procedury pocztowe. Zanoszę im te listy z powrotem i mówię: "Macie wirusa na życzeniach świątecznych".

Co wysyłają, zamawiają teraz Polacy?

Jest tego dużo więcej niż normalnie przed świętami. Działa ta reklama, żeby kupić przez internet, a poczta doręczy. Ludzie zamawiają na umór, czasami nie jestem w stanie pomieścić się do samochodu. Przed momentem jechał kurier i też doszedł do takiego samego wniosku jak ja: "ludzie oszaleli".

O co apelowałby pan do Polaków?

Apelowałbym o to, żeby otwarcie oznaczali swoje posesje, budynki: "nie wchodź, jest kwarantanna". To nie może być tajemnicą.

Niektórzy z moich klientów mówili: "Nie przychodź przez dwa tygodnie, bo u mnie będzie kwarantanna". A Poczta Polska mówi: "Panie, podpisz, że nikomu nie powiesz, że tam jest kwarantanna". To się w głowie nie mieści.

A o co jako listonosz apelowałby pan do polskiego rządu? Teraz ustawa ws. głosowania korespondencyjnego jest w Senacie.

Szczerze mówiąc, to sądzę, że apele niewiele tu dadzą. To wszystko za daleko zaszło. Oni robią wszystko, żeby doprowadzić do tych wyborów, chociaż przecież można byłoby je przesunąć. Pewno już klamka zapadła. Pytanie tylko, kto te listy rozniesie? Kto weźmie za to odpowiedzialność? Przecież te karty trzeba będzie dostarczyć z potwierdzeniem odbioru. Nie chciałbym, żeby ktoś mi zarzucił, że mu nie dostarczyłem pakietu wyborczego.

Jeżeli dostarczę zwykłą przesyłkę, którą zostawię pod płotem, bo np. nie ma skrzynki, to później można na mnie zgłosić skargę, że nie doręczyłem przesyłki. I co wtedy? W jaki sposób mu udowodnię, że byłem i taki list zostawiłem? Nie udowodnię. Listonosz będzie wszystkiemu winny. Chcą, żebyśmy teraz za najniższą krajową byli bohaterami.

Marek – imię zmienione na prośbę bohatera – jest listonoszem z 25-letnim stażem pracy.