"Politycy od zawsze popełniają te same błędy – celowo". Irytujący Historyk o walce z pandemiami

Michał Jośko
Jakub Czerwiński to człowiek, który korzystając ze stosunkowo nowego wynalazku (czyli serwisu YouTube) ze swadą opowiada o tym, jak bywało drzewiej. Dziś autor kanału Irytujący Historyk zdradza nam, dlaczego opublikowany przez niego film "Zaraza" wywołał burzę w internecie, mówi o tym, jakie zalety miały wojny i okrutne eksperymenty medyczne i jak ludzkość mogłaby poradzić sobie z pandemią koronawirusa, gdyby tylko politycy i zwykli ludzie potrafili uczyć się na błędach przodków.
Jakub "Irytujący Historyk" Czerwiński Fot. Facebook.com/IrytujacyHistoryk
Dlaczego żałuje pan nagrania filmu poświęconego nierównej, toczonej od tysięcy lat walce człowieka z chorobami? Z której strony nadeszło najwięcej ataków?

Widzi pan, z jednej strony jestem człowiekiem, który ceni sobie święty spokój. Lecz choć z drugiej na tyle przekornym, iż zdarza mi się włożyć kij w mrowisko. Tak było w tym przypadku: poczułem przemożną chęć powiedzenia bez ogródek o pewnych sprawach – bo taka jest przecież potrzeba chwili – i zrobiłem to, nie myśląc o konsekwencjach.

Efekt? Zmasowana ofensywa antyszczepionkowców, tudzież rozmaitych oszołomów wierzących, że współczesna medycyna to gigantyczny spisek, uknuty przez Żydów, masonów, tudzież innych reptilian. Jego efektem ma być oczywiście eksterminacja prawdziwych Polaków.


Z miejsca pojawili się piewcy teorii spiskowej, głoszący, iż koronawirus to broń biologiczna, stworzona w jakichś tajnych laboratoriach. Oczywiście w różnych częściach świata wszystko jest odpowiednio modyfikowane: na przykład polscy i ukraińscy internauci specjalizują się w twierdzeniu, że to robota Izraela. W Niemczech najczęściej obwinia się Rosjan, natomiast w Stanach Zjednoczonych na pierwszym miejscu jest trop chiński.

Żyjemy w czasach, gdy dzięki powszechnemu dostępowi do wiedzy każdy uważa się za eksperta od wszystkiego. Oczywiście mówimy tutaj zazwyczaj o czerpaniu wiedzy nie z poważnych pozycji naukowych, lecz internetu, czyli miejsca opanowanego przez pseudonaukowych świrów.
No ale przecież nie stanowią oni dominującej grupy w sieci, prawda?

Tak, lecz pamiętajmy o pewnej kwestii: nawet jeżeli tego rodzaju oszołomów nie ma zbyt wielu, to działają w internecie bardzo aktywnie; potrafią krzyczeć naprawdę głośno, robić wokół siebie mnóstwo szumu i zdobywać ogromne rzesze zwolenników, podając im rozmaite brednie w sposób naprawdę atrakcyjny.

Owa "wiedza" trafia na podatny grunt, jako pewnik zaczyna traktować ją mnóstwo internautów, czasami przypłacając to zdrowiem albo życiem. Pierwszy przykład z brzegu: jakiś czas temu pojawiła się teoria głosząca, że koronawirusa można zwalczyć, płucząc gardło żrącym wybielaczem.

I co? Znaleźli się ludzie, którzy potraktowali to jako prawdę objawioną, w efekcie... przenosząc się do innego świata. Gwoli formalności zaznaczmy: nie, nie zabiła ich choroba, tylko brak zdrowego rozsądku. No ale cóż, jak rzekł Einstein: dwie rzeczy są nieskończone – kosmos i ludzka głupota.

Część społeczeństwa bagatelizuje ogórne zalecenia dotyczące walki z koronawirusem. Część przeciwnie – wpadła w skrajną panikę. Gdzie szukać złotego środka, bazując na wcześniejszych pandemiach, które zaliczyła ludzkość?

Zacznijmy od owej paniki, gdyż mamy dziś do czynienia z sytuacją wręcz bezprecedensową – przecież żadna z dotychczasowych chorób nie wywołała tak masowej psychozy. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest prosta: nigdy wcześniej media nie zajęły się tematem jakiejkolwiek choroby zakaźnej aż tak gorliwie.

Temat COVID-19 został napompowany w sposób wręcz ekstremalnie przesadzony, zarówno przez media tradycyjne, jak i portale internetowe. Całe mnóstwo redakcji skupiło się wyłącznie na podkręcaniu atmosfery grozy.

Z ich punktu widzenia im większe zamieszanie, tym lepiej. Tym dziennikarzom udało się wywołać niezdrową ruchawkę wśród milionów ludzi, którzy zaczęli działać na oślep, rzucając się na sklepy i ogałacając półki z ryżu, kaszy, makaronu i papieru toaletowego. Na szczęście społeczeństwo już zaczyna męczyć się tymi sensacjami serwowanymi przez media.

Ogromnym problemem są również pierwsi ze wspomnianych przez pana ludzi, czyli osoby podchodzące do epidemii "na luzie". Co bulwersujące, są wśród nich także osoby wyedukowane.

Nasuwa mi się tutaj przykład ojca mojego znajomego: tego starszego pana – zaznaczmy: biologa z wykształcenia! – którego trzeba było niemal siłą zatrzymywać w domu. Bagatelizował problem, chciał chodzić do sklepu, do kościoła...

No a przecież zarówno medycyna, jak i historia uczą: bioasekuracja to zbiór naprawdę prostych reguł, będących zdecydowanie najlepszą metodą walki z chorobami zakaźnymi. Gdy patrzę na ludzkość, przypominają się słowa prof. Krawczuka: jeśli historia uczy czegokolwiek, to tylko tego, że ludzie nigdy niczego się nie nauczyli z historii.[photo position="inside"]852273[/photoPorozmawiajmy o politykach: dlaczego dziś – po tysiącleciach wypełnionych rozmaitymi epidemiami i pandemiami – rządzący wciąż nie mają jednej, ewidentnie najlepszej, procedury walki z takimi chorobami? Chiny, Tajwan, Szwecja, Polska – w różnych miejscach stosuje się skrajnie różne strategie...

Och, przecież politycy są grupą szczególnie oporną na wyciąganie wniosków z przeszłości (śmiech). No albo, mówiąc poważniej: zawsze, od zarania dziejów, popełniają te same błędy w sposób celowy. Władze często opóźniają wprowadzenie w życie odpowiednich procedur z powodu rozmaitych kalkulacji politycznych.

Nie dotyczy to wyłącznie chorób zakaźnych, przecież dokładnie te same mechanizmy miały miejsce chociażby po awarii reaktora atomowego w Czernobylu – władze sowieckie popełniły tam mnóstwo błędów, zwlekały z właściwymi działaniami, wychodząc z założenia, że przecież radiacji nie widać. No a to, czego nie możemy dostrzec gołym okiem, bagatelizujemy.

Wracając do tematu pandemii: proszę przypomnieć sobie grypę "hiszpankę" z lat 1918-1920. Skąd jej nazwa? Choć wirus najprawdopodobniej miał źródło w Chinach albo Stanach Zjednoczonych, to rząd Hiszpanii – czyli kraju nie biorącego udziału w I wojnie światowej – publikował dane na temat skali tego zagrożenia i walczył z zagrożeniem.

Inne kraje skupiały się na działaniach wojskowych, tak więc w interesie politycznym było zatajanie skali problemu. Temat wirusa zamiatano pod dywan i w efekcie doprowadzono do sytuacji, w której zabił on więcej ludzi, niż zginęło w wyniku działań frontowych, według niektórych szacunków na tę grypę zmarło nawet sto milionów osób. Jeżeli chodzi o Polskę: w trakcie wojny z bolszewikami zaledwie 1/5 żołnierzy zginęła w trakcie walki, cała reszta to ofiary chorób zakaźnych, z "hiszpanką" na czele.

Minął cały wiek, a politycy nie zmienili sposobu działania – przecież gdy COVID-19 zaczął rozprzestrzeniać się po Wuhan, władze chińskie zataiły skalę problemu – najważniejszy był dobrostan reżimu. Wszystko wskazuje na to, że posunęły się nawet do rozwiązania milionów umów z abonentami sieci komórkowych, aby utrudnić dostęp do internetu.

W sytuacjach kryzysowych władze lubują się jeszcze w jednej praktyce: produkują więcej pieniędzy...

Rzeczywiście. To błąd powtarzany w kółko od czasów, gdy ludzkość wynalazła pieniądz. Smutny żart polega na tym, że z historii doskonale wiadomo, iż psucie waluty nie jest rozwiązaniem dobrym, że zawsze kończy się źle. Podobne przedsięwzięcia zawsze kończyły się kryzysami, zamachami stanu, przewrotami i wojnami.

Przecież w XX wieku to właśnie dodruk pieniądza zaowocował powstaniem rozmaitych totalitaryzmów, które łącznie pochłonęły ponad 100 milionów ofiar. Każdorazowo początek wyglądał identycznie: najpierw był kryzys ekonomiczny, spowodowany działaniami wojennymi, chorobami zakaźnymi albo klęskami naturalnymi.

Walczono z nim, produkując więcej pieniądza i rozwadniając jego siłę nabywczą, co prowadziło do jeszcze większego kryzysu. To rzeczy, które można znaleźć w podręcznikach historii dla licealistów!

A jednak współcześni politycy – również polscy – robią to samo, co ich poprzednicy; niefrasobliwie drukują więcej kasy, myśląc jedynie jedynie o pokryciu bieżących wydatków. Co dalej? Pozostaje wiara, że "jakoś to będzie".

Na ile dobrym lekarstwem jest wiara? Co myśli pan, widząc, jak dziś – w XXI wieku – w ramach walki z koronawirusem księża skrapiają ulice wodą święconą i fruwają nad miastami w samolotach, dzierżąc w dłoniach monstrancje?

Odpowiem panu przewrotnie: widzę w tych działaniach pewien sens. Oczywiście, woda święcona nie zwalczy wirusa, jednak pamiętajmy o tym, iż w sytuacjach kryzysowych wiara to czynnik, który świetnie stabilizuje psychikę ludzką. Człowiek zawsze dążył do racjonalizowania tego, co się wokół niego dzieje, zwłaszcza jeżeli chodzi o sprawy ostateczne.

Nota bene: w ostatnich dekadach ludzie z tzw. Zachodu odzwyczaili się od obcowania ze śmiercią i cierpieniem. Pamiętam, że gdy umarła moja prababcia, odbywało się czuwanie przy zwłokach, że widok szczątków bliskiej osoby nie był dla mnie w dzieciństwie niczym szokującym. Później wszystko zaczęło się zmieniać – wraz z coraz większą laicyzacją zaczęliśmy traktować śmierć jako coś wstydliwego.

Owych zmian jest mnóstwo, bo żyjemy w momencie, który jest bardzo specyficzny dla cywilizacji europejskiej: od dawna nie widzieliśmy wojny, możemy swobodnie podróżować, mamy powszechny dostęp do edukacji oraz do internetu. Wydaje nam się, że potrafimy analizować i interpretować świat samodzielnie, a więc kościoły zaczynają świecić pustkami.

Dopiero momenty takie, jak pandemia, uświadamiają nam, że choć skończyły się już "stare" czasy, w których wszystko kręciło się wokół religii, to... wciąż nie pojawiła się jakakolwiek alternatywa dla owej religii. Wciąż nie ma niczego, co pozwoliłoby ateistom naprawdę dobrze racjonalizować sobie śmierć, nadawać jej głębszy sens. Żyjemy w czasie pewnego zawieszenia, bardzo ciekawi mnie to, co z tego wyniknie.

Wróćmy do wspomnianych na początku rozmowy miłośników teorii spiskowych. Nie trafia do pana argumentacja, że przecież w historii choroby wielokrotnie pełniły rolę oręża? Wspomnijmy na przykład o dżumie, używanej jako broń biologiczna przez XIV-wiecznych Tatarów, albo ospie, która umożliwiła podbój obu Ameryk...

To, że coś działo się w przeszłości, nie oznacza, iż musi się powtarzać. Jednak ludzie kochają uproszczenia, operowanie prostymi wzorami, no i lubią doszukiwać się sensu tam, gdzie go nie ma. Jednocześnie wykazują się zaskakującą wręcz odpornością na przyjmowanie do wiadomości racjonalnych, a nie wydumanych, faktów.

Owe mechanizmy mogą prowadzić zarówno do widzenia ludzkich (oraz boskich) twarzy na różnych przedmiotach, jak i teorii głoszących, iż koronawirus powstał jako broń, która ma przetrzebić ludzkość. Przecież to wizja znacznie bardziej ekscytująca, niż wyobrażanie sobie kogoś, kto na drugim końcu świata konsumuje niedogotowanego nietoperza.

Jakichś 99 procent teorii spiskowych nie można potwierdzić w jakikolwiek sposób, nawet dla średnio inteligentnego człowieka nie trzymają się kupy; są nielogiczne, stworzone na kolanie i grubymi nićmi szyte. Lecz wciąż bardzo atrakcyjne dla osób, które tanią sensację stawiają ponad faktami naukowymi.
Jakub "Irytujący Historyk" CzerwińskiFot. Facebook.com/IrytujacyHistoryk
Jednak to, iż największy postęp w walce z chorobami zakaźnymi zawdzięczamy ludziom, którzy chcieli wyrządzać krzywdę bliźnim, nie jest tanią sensacją, prawda?

Wojny zawsze były najważniejszym z czynników, które pobudzały do rozwoju naukę, medycynę. Przecież to w szpitalach frontowych chirurdzy mogli testować nowe sposoby działania, nie licząc się ze śmiertelnością pacjentów. W wieku XX bardzo mocno rozwinęła się inna gałąź nauki: intensywne eksperymenty nad coraz sprawniejszym zabijaniem, tudzież sprawdzaniem granic możliwości ciała ludzkiego.

Brutalne i niehumanitarne badania prowadzone przez reżimy totalitarne miały pewien plus: ze względu na brak jakichkolwiek hamulców moralnych oraz przepisów nakazujących liczenie się z ludzkim zdrowiem i życiem, mogli bardzo dokładnie badać absolutnie wszystko.

Nie chodzi mi tutaj o doktora Mengele, który może i zyskał największy rozgłos, jednak był raczej domorosłym pseudonaukowcem. Trzecia Rzesza miała na koncie znacznie poważniejsze eksperymenty, m. in. te związane z wpływem wysokiego ciśnienia na organizm ludzki, które okazały się niesamowicie ważne dla rozwoju lotnictwa i podboju kosmosu.

Nie próżnowali także Sowieci oraz Japończycy; ci ostatni przodowali w badaniach nad chorobami zakaźnymi, które miały być cudowną bronią biologiczną, stosowaną w wojnie z Chinami. Przy okazji naukowcy opracowywali także metody leczenia owych chorób; na wypadek, gdyby sytuacja wymknęła się spod kontroli i ucierpieć miało własne wojsko.

W tym momencie przechodzimy do bardzo istotnej kwestii, związanej również z rozmaitymi teoriami dotyczącymi koronawirusa: broń biologiczna nie jest mokrym snem złych ludzi, którzy chcieliby zawładnąć światem. Po prostu, jest czymś niekontrolowanym, nie można zastosować jej punktowo, precyzyjnie. Bardzo łatwo może obrócić się przeciwko użytkownikowi.
Jakub "Irytujący Historyk" CzerwińskiFot. Facebook.com/IrytujacyHistoryk
Proszę powiedzieć, jaka prawda najczęściej stoi za teoriami spiskowymi?

To banalnie proste: ludzka chciwość. Użyjmy jako przykładu szczepionek, które zdaniem pewnej grupy ludzi wywołują autyzm. Wszystko zaczęło się, gdy w Stanach Zjednoczonych zaczęto produkować tzw. multi vaccines. Chodziło o to, że jedna szczepionka ma przeciwdziałać kilku chorobom, no a do tego powinna być opracowana przy minimalnych nakładach finansowych, w efekcie dając możliwie duży zysk.

Efekt? Owe specyfiki wywoływały tak wiele skutków ubocznych, że zaczęto obwiniać je o wszystko, nawet o autyzm u dzieci. No i dla antyszczepionkowców jest to woda na młyn po dziś dzień, choć owe produkty zostały wycofane z rynku dawno temu. Wciąż pokrzykują, że każda szczepionka to wynalazek, za którym stoją jakieś siły nieczyste. Ma prowadzić do rodzenia się chorych dzieci i w efekcie zniszczyć cywilizację białego człowieka.

Albo coś innego, również ze Stanów: w latach 80. ub. wieku o podobne pobudki posądzano jakieś tajemnicze postaci, które celowo truły żywność. Tutaj również miało oczywiście chodzić o przejęcie władzy nad światem. Tymczasem prawda była banalnie prosta: przemysł ciężki miał problem z pozbywaniem się toksycznych odpadów produkcyjnych, tak więc wykorzystał lukę prawną i zamiast bardzo drogiej utylizacji, mieszał je z nawozami sztucznymi. Metoda łatwa i tania, choć – jak się okazało z czasem – śmiertelnie niebezpieczna dla konsumentów żywności. Powtórzę: zawsze chodzi o chciwość.

To pobudka, która miała również wpływ na nastroje antysemickie, ujawniające się również – wracając do tematu chorób zakaźnych – gdy wokół umierało mnóstwo chrześcijan, a wyznawców judaizmu jakby mniej...

W tym miejscu łączy się kilka wątków. Z jednej strony chodziło o to, że bogobojni Żydzi zazwyczaj żyli w zamkniętych grupach, co utrudniało przenoszenie się na nich chorób, a do tego mieli obsesję na punkcie higieny osobistej. Częste wizyty w łaźniach czy rytualne mycie rąk parę razy dziennie – siłą rzeczy sprawiało to, że gdy pojawiała się jakaś zaraza, pozostawiali zdrowsi od większości społeczeństwa, tak więc posądzano ich o konszachty z diabłem.

Lecz i wątek wspominanej chciwości miał tutaj duże znaczenie: przecież każda nietypowa sytuacja jest idealnym pretekstem do zabicia lichwiarza, któremu jesteśmy winni pieniądze. Wierzyciel ginie – nasz dług przepada, po problemie. Zaznaczmy w tym miejscu wyraźnie, że choć to właśnie Żydzi byli ulubionymi "chłopcami do bicia", wspominane mechanizmy były uniwersalne.

Każdy niepokój społeczny był świetną okazją do pozbycia się albo mniejszości etnicznych, albo i sąsiada-chrześcijanina, u którego zaciągnęliśmy jakiś dług. Wszystkie sytuacje kryzysowe wyciągają z ludzi to, co najgorsze. Im większa jest ich skala, tym lepiej, bo przecież w rozszalałym tłumie łatwiej zachować anonimowość i bezkarność.

Jak reaguje pan na głosy typu "to już koniec świata, jaki znamy, nic nie będzie już takie, jakim było"?

Wie pan, w Chinach historię świata przedstawia się jako falę sinusoidalną. Wszystko wznosi się i opada niczym smok, który stara się dosięgnąć słońca, ale gdy zbliża się do tej gwiazdy zbyt mocno, parzy się i opada na dno oceanu. Później odbija się i wzlatuje ponownie.

Tak więc nie ma co przejmować się zbytnio, pewne rzeczy trzeba przyjąć do wiadomości: to naturalny cykl świata; coś się rodzi, rozwija, osiąga apogeum, po czym umiera, a w tym miejscu powstaje coś innego. Nie mamy na to żadnego wpływu.
Jakub "Irytujący Historyk" CzerwińskiFot. Facebook.com/IrytujacyHistoryk
Możemy jednak zachować się odpowiednio w czasach kryzysu. No właśnie: odpowiednio, czyli jak?

Najważniejsze to zachować zdrowy rozsądek i umiejętność myślenia w sposób racjonalny. Proszę zwrócić uwagę – żyją jeszcze ludzie pamiętający czasy II wojny światowej, do tego mnóstwo Polaków zaliczyło kryzys związany z transformacją ustrojową na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku.

Wydawałoby się więc, że wobec pandemii COVID-19 zachowamy się mądrze.Tymczasem społeczeństwo zaczęło działać na oślep, zapominając o tym, że w takich chwilach dziejowych to nie zapasy papieru toaletowego są sprawą najbardziej strategiczną!

Przerażające, jak niewielu z nas skupiło się na zabezpieczeniu zasobów finansowych. Nie mówię tutaj wyłącznie o statystycznych Kowalskich, bo problem dotyczy także przytłaczającej większości firm, począwszy od tych niewielkich, a skończywszy na gigantycznych spółkach państwowych. Nikt nie przygotowywał się na podobny scenariusz.

Tak więc moja rada na koniec rozmowy: sugeruję nie panikować, przestrzegać zasad bioasekuracji, robić swoje i nie panikować. Do tego pomyśleć o oszczędnościach – nie w papierowym pieniądzu, tylko w tym, na co stawiali nasi przodkowie, czyli złocie albo srebrze. Aha, no i dobrze mieć w domu broń.