Katoliczka LGBT. Jeśli myślisz, że w Kościele nie ma gejów i lesbijek, przeczytaj tę historię

Aneta Olender
– Moją orientację rzeczywiście traktuję jako dar, dzięki któremu otrzymałam wiele dobrego w moim życiu. Gdyby nie ona, to nie poznałabym mojej partnerki, nie byłybyśmy ze sobą 15 lat, nie stworzyłybyśmy wspaniałego związku – przyznaje Uschi Pawlik, aktywistka społeczności LGBT+ i katoliczka. Nasza rozmówczyni związana jest także z fundacją "Wiara i Tęcza", która działa na rzecz chrześcijan homoseksualnych, biseksualnych i transpłciowych. Opowiada się za pełną akceptacją osób LGBT+ w Kościołach i w społeczeństwie.
Uschi Pawlik od lat związana jest z fundacją "Wiara i Tęcza". Fot. archiwum prywatne
Jak to jest być nieheteronormatywną katoliczką w Polsce?

W Polsce jest to trudne. Bycie osobą LGBT+ w Kościele rzymskokatolickim wymaga dużej samoświadomości i dużej umiejętności wsłuchiwania się w swoje sumienie. Trzeba także umieć rozważać to, o czym mówi Kościół w swoich dokumentach, to, co mówi ksiądz podczas kazania, to, co mówi hierarchia ogólnoświatowa i polska. Chodzi o umiejętność wyważenia tego.

W Polsce ta sytuacja jest dodatkowo utrudniona po pierwsze przez orientację polityczną większości Episkopatu, a na pewno tej jego części, która głośno wypowiada się do mediów, a po drugie przez bardzo konserwatywny klimat wzmacniany przez duchownych i wiernych. U nas wygląda to inaczej niż innych krajach Europy Zachodniej.


Polski Kościół, jako instytucja, jest homofobiczny?

Myślę, że można tak powiedzieć. Kościół jako instytucja – reprezentowany przez hierarchię i dający wyraz swoim poglądom w dokumentach publikowanych przez Konferencję Episkopatu i przez hierarchów – jest Kościołem nie tylko homofobicznym, ale też ksenofobicznym, liberalizmofobicznym... Bojącym się wielu rzeczy.

Mam wrażenie, że z wiary w Polsce skręca się bat na innych ludzi, że wykorzystuje się ją, aby usprawiedliwiać to, że krzywdzi się innych.

Myślę, że chodzi tutaj o kilka aspektów. Po pierwsze to, co wiąże się z klimatem politycznym w Polsce w ostatnich latach, mamy do czynienia z odczłowieczeniem. Mam na myśli zdania powtarzane przez konserwatywnych polityków: LGBT to nie ludzie, to ideologia. Ideologię można traktować przemocowo, można traktować inaczej niż konkretnego człowieka.

Druga kwestia, która znacząco zawodzi w polskim Kościele rzymskokatolickim, to formacja księży. Nie mam wiedzy z pierwszej ręki, natomiast wiele osób, z którymi na ten temat rozmawiam i które mają kontakt z seminarzystami, podkreśla, że wykładana tam wersja społecznej nauki Kościoła jest bardzo konserwatywna i bardzo wsteczna. Nieadekwatna do tego, jak rozwija się nauczanie Kościoła obecnie. Ci młodzi chłopcy nie mają kontaktu z ludźmi innymi niż oni.

Z takiej formacji wychodzą później ludzie, którzy muszą włożyć bardzo dużo wysiłku, żeby dowiedzieć się, jak świat wygląda naprawdę, a dużo łatwiejsze jest funkcjonowanie zgodne z pewnymi kliszami.

Kolejnym problemem jest banalne odczytywanie dokumentów Kościoła, jeśli w ogóle ktoś ma na ich temat jakąś wiedzę, i bardzo powierzchowne, płaskie czytanie Biblii. Ludzie często opierają się na własnej jej interpretacji lub chłoną przekaz z tego powszechnego w polskim katolicyzmie konserwatyzmu.

Konserwatyzm społeczny jako idea może być konserwatyzmem otwartym, w tym sensie, że uwzględnia dialog, że przyjmuje za podstawę szacunek do drugiej osoby. Jednak powszechny konserwatyzm jest tępym zamknięciem się w tym, co było kiedyś, albo w tym, co wydaje nam się bezpieczniejsze niż jakakolwiek zmiana.
Ja też jestem katoliczką i odbieram zachowanie sporej części naszego społeczeństwa, jako zaprzeczenie podstawowym zasadom chrześcijaństwa. Nie chodzi o to, żeby być dobrym człowiekiem? Zresztą czy nie chodzi o to bez znaczenia, do jakiego Kościoła się należy, bez znaczenia czy się w ogóle się wierzy?

Zły człowiek zawsze znajdzie materiał do swoich działań. Zwróćmy uwagę na to, że klimat który mamy w Polsce obecnie, to element bardzo dobrze zaplanowanej strategii wyborczej i to nie tylko jednego kandydata, ale też całego ugrupowania. To jest gra pomiędzy kandydatami na prezydenta.

Jeżeli jest się dobrym strategiem i w miarę sprawnym politykiem, to po prostu można w bardzo łatwy sposób stworzyć wizję, że są jacyś "obcy", że ci "obcy" są zagrożeniem. Można też przekonywać, że właściwie nie chcemy zrobić krzywdy tym "obcym", tylko niech oni sobie gdzieś idą i nie krzywdzą naszych dzieci.

Ta figura "naszych dzieci" jest ogromnie istotna, bo wiadomo, że dzieci chce bronić każdy. Niestety w Polscy wierni często widzą zagrożenie nie tam, gdzie ono rzeczywiście jest. Jest mi trudno zrozumieć, co może siedzieć w głowach takich ludzi, ale powinniśmy też wystrzegać się łatwego ich oceniania. Tego właśnie uczy chrześcijaństwo, żeby nie oceniać, bo każdy z nas ma swoją indywidualną relację z Bogiem. Pewnie w większości przypadków ludzie są przekonani, że robią naprawę dobre i ważne rzeczy, a że to krzywdzi innych... Przypadkowe ofiary dla dobra ogółu.

Nigdy nie myślała pani, żeby zmienić Kościół, żeby wyjechać z tego kraju?

Momenty kryzysu mam dosyć często. Polega to na tym, że czuję się bardzo źle w mojej wspólnocie narodowej lub wspólnocie religijnej. Paradoksalnie uważam to za ubogacające, bo muszę się bardzo mocno zastanawiać nad swoją tożsamością, czy rzeczywiście jest ona tożsamością katoliczki z Kościoła rzymskokatolickiego, czy może jest jednak tożsamością katoliczki z Kościoła starokatolickiego, a może z Kościoła reformowanego. Zastanawiam się czy nie należałoby przemyśleć konwersji do któregoś z Kościołów protestanckich.

Cały czas zadaje sobie te pytania. Jednak za każdym razem przychodzi taka sama odpowiedź, moim domem jest Kościół rzymskokatolicki. On jest moją duchowością, teologią, moim charakterem relacji z Bogiem, moją wrażliwością liturgiczną.

Mogę czuć się bardzo dobrze, kiedy przychodzę na nabożeństwo np. do Kościoła luterańskiego lub reformowanego. Jestem tam dobrze przyjęta, ale jednak nadal jest gościem.

Tak samo jest z mieszkaniem w Polsce. Polska jest okropnym krajem do mieszkania dla osób LGBT+. Czasami mam wrażenie, że nawet ja sobie nie wyobrażam, jak może być bardzo trudno ludziom, którzy są w życiu w o wiele mniej komfortowej sytuacji niż ja.

Czasami śmiejemy się z moją partnerką, że jak przyjdzie uciekać, to uciekniemy do kraju na "H", albo do Holandii, albo do Hiszpanii. To są wspaniałe miejsca, ale to nie jest mój dom. Czuję się tam świetnie, ale znowu jak gość.

Nie chcą sobie panie dać odebrać tego prawdziwego domu?

Kto ma prawo mi mówić, że nie jestem Polką? Kto ma prawo mi mówić, że nie jestem katoliczką? Może gdyby powiedział mi to papież, to mogłabym się zastanowić, bo jest to autorytet, z którym mogę dyskutować, ale zaznaczam: dyskutować.

Oczywiście, że to boli, tym bardziej, że mam świadomość, jak to boli innych ludzi LGBT. To mnie przygnębia. Ja mam twardą skórę, w miarę sobie jakoś radzę, chociaż też jest mi ciężko. "Wiara i Tęcza" co to takiego?

"Wiara i Tęcza" co to takiego?

To stosunkowo nieliczna grupa ludzi, być może jest nas w Polsce około 200 osób. Grupa ta powstała 10 lat temu, jako nieformalna inicjatywa. Sformalizowaliśmy się dopiero 2 lata temu. WiT to była zawsze inicjatywa ekumeniczna, która łączyła osoby LGBT+, dla których bardzo ważna była jedna i druga tożsamość, można być osobą wierzącą i osobą LGBT.

Przepracowujemy niektóre rzeczy, rozmawiamy. Wśród nas są głównie chrześcijanie, ale zjawiają się również osoby poszukujące. W miarę regularnie grupy spotykają się w sześciu miastach, trzy razy do roku mamy też ogólnopolskie rekolekcje.

Na stronie fundacji jest sformułowanie: orientacja to dar od Boga. Staracie się kogoś przekonać, że tak właśnie jest? Próbujecie rozmawiać z hierarchią kościelną? I czy w ogóle ktoś was słucha?

Akurat hierarchia Kościoła rzymskokatolickiego nie chce z nami rozmawiać. Poza tym niekoniecznie dobijamy się do biskupów. Ograniczamy się często do oświadczeń. Zdarzyło mi się jednak rozmawiać z wieloma księżmi. Nie jest tak, że traktowanie swojej orientacji jako daru jest jednoznaczne, że jest łatwe. Dla wielu z nas to ciężar.

Chodzi o dar w tym sensie, że coś się dostało. Może to być coś dobrego i pięknego, ale jest to też wyzwanie. Jesteśmy wezwani do dawania świadectwa. Ja moją orientację rzeczywiście traktuję, jako dar dzięki któremu otrzymałam wiele dobrego w moim życiu. Gdyby nie ona to nie poznałabym mojej partnerki, nie byłybyśmy ze sobą 15 lat, nie stworzyłybyśmy wspaniałego związku, nie stworzyłybyśmy relacji rodzinnych, przyjacielskich, czy też domu tymczasowego dla w sumie trzydzieściorga kociąt.

Jest jednak też wyzwaniem w tym sensie, że mając odwagę, umiejętność sprawnego mówienia, bezpieczeństwo życiowe, ekonomiczne, emocjonalne, jestem wezwana do tego, żeby innym pokazać, że można być osobą LGBT+ i osobą wierzącą, że jest to cenna wartość, bo każdy człowiek jest cenny i wartościowy.

Czytałam ostatnio wypowiedź pana, który jako katolik mówił, że Bóg jasno powiedział, jakie są zasady. Zastanawiam się, co jasno powiedział Bóg? Przecież tak naprawdę to "jasne zasady" spisał człowiek.

Bóg powiedział, że są dwa najważniejsze przykazania, masz miłować Boga i bliźniego swego, jak siebie samego. Jezus mówił też o błogosławionych i w Kazaniu na Górze nie było nic o tym, że błogosławieni będą ci, którzy będą zwalczać innych.

Pismo Święte jest niezwykle bogatym zbiorem, bardzo różnego rodzaju tekstów, spisywanych na różnych etapach rozwoju kultury człowieka. Żaden cytat nie może być traktowany poważnie bez kontekstu, bez sięgnięcia do innych ksiąg.

Takie „walenie Pismem Świętym po głowie” jest bardzo prymitywne. Czasami ręce opadają... To tak jakby ktoś wziął zbiór dzieł Szekspira, wyciągnął jedno zdanie i traktował to jako wyznacznik mądrości człowieka.

Jeżeli ktoś stosuje tak prostacką technikę, to chyba nie chce rozmawiać, nie chce dialogu. Pozostaje albo rozstać się z szacunkiem, albo ewentualnie pisać i argumentować myśląc o tych, którzy się nie udzielają, ale czytają komentarze. To jest jednak emocjonalnie obciążające.

Kościół jako wspólnota ludzi, jako odzwierciedlenie ciała Chrystusa, jest tak wielką wartością, że jestem w stanie wiele znieść, żeby w nim być. Jest moim domem, ale jest też moją odpowiedzialnością, gdy widzę osobę czyniącą zło. Nie chodzi o działanie przeciwko ludziom, chodzi o napominanie ich, prostowanie, chodzi o pokazywanie tym, którzy są skrzywdzeni, że nie są sami.

Jestem fanką inicjatywy "Zranieni w Kościele", która stara się wspierać osoby, które doznały nadużyć seksualnych ze strony księży. Jestem też fanką inicjatywy "Hańba biskupia" i odzyskiwania głosu świeckich w Kościele, żeby był słyszany tak samo jak głos pasterzy, a nawet bardziej, bo w końcu jest nas więcej.

To jest prawidłowa postawa. Wzięciem odpowiedzialności nie jest pójście do kościoła, wysłuchanie kazania, które nam się nie podoba, ględzenie w domu przy obiedzie i koniec. To nie jest odpowiedzialne bycie w Kościele, to jest bycie klientem Kościoła.

Jest gorzej niż było? Pani czuje się gorzej?

Nie czuję się gorzej w tym sensie, ze moja osobista sytuacja nie jest zła, ale czuję coraz większe poczucie braku nadziei na jakąś sensowną zmianę. Myślę, że jest to kwestia ostatnich 5 lat. Zaczynając aktywizm w społeczności LGBT około 20 lat temu byłam pełna nadziei, że da się coś zrobić, że jest to kwestia kilku lat, ale ta nadzieja zgasła, prawie jej nie ma, został mały płomyczek.

Jest gorzej w sensie wiary w to, że szybko, lub w jakimkolwiek sensowym czasie, udam nam się wprowadzić takie zmiany w prawie, które będą stawiać nas na równi z osobami hetero. Trudno jest mi uwierzyć, że przekaz polityczny i poglądy społeczeństwa będą się jakoś radykalnie zmieniać. Klimat wykreowany przez media i polityków ma ogromne znaczenie. To mnie bardzo martwi.

Wiele zmieniła polityka?

W polityce zawsze byli ludzie, którzy są prostakami, i tacy którzy byli bardzo dobrze przygotowanymi wyrachowanymi strategami. Zawsze siali homofobię, transfobię i nienawiść. Jednak bardziej mnie martwi, że to tak spowszechniało. Mamy łatwe narzędzia do wyrażenia sprzeciwu poprzez nałożenie naklejki na Facebooku i wydaje nam się, że zrobiliśmy coś niezwykle ważnego. To jest jednak za mało, to nie zmieni za bardzo naszej sytuacji.

Co w takim razie robić?

Iść na wybory, rozmawiać ze swoimi znajomymi, mówić, prostować, nie pozwalać na głupawe żarty, nie pozwalać na poniżanie kogoś w naszej obecności, wychodzić z szafy jeśli jest się LGBT+, bezwzględnie wspierać ludzi, którzy są szykanowani z tego powodu, dobijać się do hierarchów, dobijać się do księży, którzy być może nie mają pojęcia, jak bardzo ich słowa ranią.

Zawsze to powtarzam, to nasi heterosojusznicy mogą nas uratować, bo nas jest za mało, żebyśmy sami się uratowali. Osoby hetero mają dużo większą siłę przebicia i dużo większe możliwości.

Czytaj także: Jest coś, co przeraża mnie bardziej niż szczucie Dudy na LGBT. To dlatego Polacy na niego zagłosują

Czytaj także: Poruszający list do Andrzeja Dudy. Zróbmy wszystko, by jego treść dotarła do adresata