Głowa pęka, ale było warto. Trzeci sezon "Dark" to drugie najważniejsze wydarzenie weekendu
Bartosz Godziński
Premiera finałowego sezonu "Dark" to święto wszystkich fanów seriali. Niemiecka produkcja jest bowiem przez wielu widzów uznawana za najlepszy serial Netflixa. Trzeci sezon przypieczętuje to stwierdzenie. Jest w nim wszystko to, za co pokochaliśmy ten serial, tylko zagęszczone i podkręcone na maksa.
Jeśli myślicie, że drugi sezon był szczytem przekombinowania fabuły, to potrzymajcie piwo twórcom "Dark". Pod względem mnogości tajemnic, planów czasowych i szalonych więzi rodzinnych prześcignęli "Zagubionych", "Grę o tron" i "Modę na sukces". Razem wziętych. A w trzecim sezonie przebili nawet samych siebie.
Dlatego przygotowałem specjalny poradnik, do którego link znajdziecie poniżej - pozwoli wam przygotować się do tego niesamowita doświadczenia. Tymczasem zapraszam na bezspoilerową recenzję 3. szonu "Dark", a raczej zbiór przemyśleń i wniosków dotyczących końca pewnego niezwykle udanego projektu.
3. sezon "Dark" jest jeszcze bardziej zagmatwany. I bardzo dobrze
Z chęcią zobaczyłbym notatki twórców serialu: Jantji Friese i Barana bo Odara. Muszą zajmować powierzchnię boiska piłkarskiego. Już same drzewa rodzinne przygotowane przez fanów doprowadzają mózg do wrzenia, a co dopiero zestawienie ich z podróżami w czasie i... równoległą rzeczywistością, o której dowiedzieliśmy się w finale 2. sezonu. Tak jest, teraz przyjdzie nam eksplorować przeszłość i przyszłość "naszego" świata, a także ich alternatywę. Mało tego! Wydarzenia będą się wzajemnie przenikać - jak w węźle celtyckim (triquetra), który jest jednym z najważniejszych elementów symboliki serialu. I pozwala go lepiej zrozumieć.
Fot. Netflix
Mogło się więc wydawać, że po sukcesie pierwszego sezonu, jak to często bywa, kolejne zostaną dokręcone na siłę, dla napchania kabzy. Nic z tych rzeczy. Tu wszystko wydaje się wymyślone lata temu i pieczołowicie rozpisane, a nakręcenie trzech sezonów było z góry zaplanowane. Pojawiają się rzecz jasna nowe postacie i odgałęzienia osi fabularnej, ale są właśnie tymi brakującymi elementami układanki z poprzednich odcinków. Całość ostatecznie się broni i daje niezwykłą frajdę przy rozwikływaniu zagadek.
Fot. Netflix
Nawet pandemia koronawirusa nie stanęła twórcom na drodze - zdjęcia skończono tuż przed lockdownem. Dzięki czemu premiera nie została przesunięta i przypada dokładnie w dzień serialowej apokalipsy, która ma miejsce 27 czerwca 2020 roku. Już samo to świadczy o wyjątkowości serialu i pewnym profetyzmie twórców. Nawet niektórzy bohaterowie post-apokaliptycznej przyszłości chodzą w chustami na twarzach (!). Oby tylko z tym zwiastowaniem końca świata się pomylili...
Fot. Netflix
Niewyjaśnione tajemnice były największą wadą "Zagubionych", a szybkie ubijanie wątków "Gry o tron". W "Dark" wszystko ostatecznie się klei i pracuje jak dobrze naoliwiona, rozbudowana maszyna. Trzeba się naprawdę natrudzić, by znaleźć jakieś większe luki w scenariuszu. O ile oczywiście zaakceptujemy cały aspekt podróży w czasie i replikacje postaci. Nawet znane paradoksy są tutaj jakoś tak logicznie ominięte. Dajmy na to oczywiste przerwanie tragicznego cyklu - samobójstwo. W serialu "wiarygodnie" pokazane jest to, dlaczego fizyka przedstawionego świata na to nie pozwala i jako widz nie możemy z tym dyskutować, tylko przyjąć taki koncept do wiadomości. I cieszyć się opowiadaną historią.
Fot. Netflix
"Dark" to najlepszy serial Netflixa?
Lwią część tego artykułu poświęciłem zachwytowi nad misternie przygotowaną konstrukcją wielowymiarowej epopei, bo wydaje mi się, że to właśnie ona wpływa na popularność "Dark". Często się gubimy, nie wiemy co się dzieje i to jest chyba w tym najfajniejsze. To taki wyszukany trening umysłowy w czasach prostych i przewidywalnych seirali. Niemiecki hit Netflixa jest pod tym względem naprawdę oryginalny. Udowadnia też, że nie zawsze twórcy muszą paść ofiarą swoich ambitnych konceptów.
Fot. Netflix
Jednak "Dark" to nie tylko doskonale rozpisany scenariusz. To też majestatyczne, surowe zdjęcia i scenografia, która wpisuje się w niemiecką estetykę. Z ulubionym obrazem serialowego Adama - "Upadkiem zbuntowanych aniołów" Rubensa - na czele. Z kolei muzyka, w której przeplatają się zarówno wykonawcy zza Odry (intro od Apparata to już współczesny klasyk), jak i światowe gwiazdy, nie tylko utrzymują niepokojącą, grobową atmosferę, ale i pomagają umiejscowić prezentowane wydarzenia w czasie.
Fot. Netflix
"Dark" to też nie tylko prosty serial o podróżach w czasie. To również refleksje nad tym, czy mamy wolną wolę, czy może nasz los jest nam z góry przeznaczony. To też pretekst do opowieści o ludziach, o tym co nimi kieruje, czy mogą się zmienić, czy raczej są z natury dobrzy lub źli - bez względu na czas i przestrzeń. Tak naprawdę ta epicka historia zbudowana jest z małych klocków, którymi są aspiracje lub egoistyczne pragnienia i przeplatające się między nimi zależności. Każda kreacja jest tu zagrana bardzo dobrze, ale wydaje mi się, że to młoda część obsady wypadła o niebo lepiej.
Fot. Netflix
Pamiętam, jak przy pisaniu recenzji pierwszego sezonu nazwałem "Dark" niemiecką odpowiedzią na "Stranger Things".. Nie byłem jedyny, ale każdy z nas się mylił. Okej, są dzieciaki, tajemnice i paranormalne zjawiska, ale to dwie zupełnie różne produkcje . Zresztą, według widzów, to wcale nie flagowy, amerykański przebój braci Duffer jest ulubionym serialem Netflixa. 3. sezon "Dark" tylko ugruntuje tę pozycję.
Fot. Netflix
W środku 8-odcinkowego sezonu owszem, tempo delikatnie siada, ale daje to czas na poukładanie nowych i starych faktów. O dziwo, twórcy mieli jeszcze w rękawie sporo pomysłów i plot-twistów, a ostatni, trwający prawie półtorej godziny epizod jest świetnym i satysfakcjonującym zwieńczeniem monumentalnej trylogii. Co nie znaczy, że jeszcze długo nie będzie analizowana na forach, a kolejni filmowcy będą chcieli tworzyć podobne produkcje. Nie tak prędko więc przestaniemy pisać o "serialach podobnych do 'Dark'".