"Nie wszczepiamy czipów.” Mama i córka od ośmiu miesięcy pobierają wymazy do badań covidowych

Anna Kaczmarek
– Przyjeżdżamy rano do pracy, ubieramy jednoczęściowy jednorazowy kombinezon, maskę, a następnie jeszcze przyłbicę. Na ręce pierwsza para rękawic przyklejana do rękawów kombinezonu i druga para podobnych rękawic jednorazowych. Zabezpieczamy się, zaklejamy i potem przez całą zmianę w tym pracujemy – mówią naTemat Bogumiła Dudek i Agnieszka Fijoł – matka i córka, energiczne położne Grupy Diagnostyka, pracujące na pierwszej linii testowania w kierunku COVID-19.
Mama i córka od kwietnia pobierają wymazy od pacjentów z podejrzeniem COVID-19. Fot. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta
– Dziś, po wielu miesiącach epidemii doszłyśmy do wprawy i ubieranie się w te wszystkie rzeczy zajmuje nam zwykle około dziesięć minut. Ale pamiętam, gdy w kwietniu przyjeżdżałyśmy co najmniej pół godziny przed rozpoczęciem pracy żeby się prawidłowo i bezpiecznie ubrać. Od kwietnia doszłyśmy do wprawy – dodają.

Kraków, czwartek, 7.30 rano. Do punktu pobrań ustawia się ogonek samochodów. W ostatnich tygodniach to kolejka dość pokaźnych rozmiarów - sięga nawet kilkudziesięciu pojazdów. Mama i córka zaczynają pracę w krakowskim mobilnym punkcie pobrań Diagnostyki przy hali Tauron Arena. Powinno być w miarę prosto i sympatycznie. I czasami tak jest.


Czytaj także: Byłam na oddziale dla chorych na COVID-19. To powinien zobaczyć i poczuć każdy koronasceptyk

– Cześć osób dziękuje nam za naszą pracę, poświęcenie i wytrzymałość. Jednak są też ludzie, którzy prezentują bardzo roszczeniową postawę. Zaczynając od tego, że długo czekali, a kończąc na pretensjach dotyczących... miejsc, z których jest pobierany wymaz. Niektórzy spodziewają się, że jedynie dotkniemy ich nosa, a prawidłowe wykonanie badania wymaga sięgnięcia znacznie głębiej, aż do nosogardzieli – mówi pani Bogumiła, położna z ponad 20-letnim stażem.

– Dlaczego panie tak wolno pracują, ja czekam już 2 godziny, mogłybyście szybciej? - słyszymy czasem – opowiada jej córka.
Bogumiła Dudek, Monika Stańda-Nowakowska i Agnieszka Fijoł opowiadają o pracy przy testowaniu w kierunku COVID-19.Fot. Archiwum prywatne

Szybciej się nie da


Niestety wrażenie, że można testować szybciej jest złudne. – Tylko na pierwszy rzut oka może się wydawać, że pobranie wymazu to kwestia krótkiej chwili, trzydziestu sekund. Jednak w praktyce nie jest ani takie szybkie ani proste. Aby badanie było ważne i prawidłowo przeprowadzone, musimy zebrać wywiad medyczny, zarejestrować pacjenta w systemie, przygotować zestaw do pobrania wymazu. Probówki też trzeba opisać, okleić, a także wystawić rachunek lub fakturę.

Dopiero potem następuje ten moment gdy stykamy się z pacjentem, a każdy z nas jest nieco inaczej stworzony - fizjologia przewodów nosowych niektórych osób utrudnia pobranie wymazu, są osoby bardziej wrażliwe niż inni, poruszające się przy próbie umieszczenia specjalnej wskazówki głęboko w nosie. Wtedy dla pewności pobieramy wymaz sięgając głęboko do gardła pacjenta. To też może wywoływać niepokój lub stres.

Wielu nie wie o takiej złożonej procedurze. Jednak te czynności sprawiają, że zapobiega się wystąpieniu ewentualnej pomyłki np. otrzymaniu wyniku kogoś innego lub wyniku nieprawidłowo ujemnego. Średni czas pobierania wymazu i obsługi jednego pacjenta to niekiedy mniej niż minuta. Biorąc pod uwagę, że trzeba wykonać te wszystkie czynności, to… naprawdę, sztuka pracy zespołowej – tłumaczy pani Agnieszka.

– Stojący w kolejce przed naszym punktem pobrań nie wiedzą, że w jednym samochodzie jest czasami tylko jeden pacjent, od którego pobiera się wymaz, ale często zarówno kierowca jak i jego pasażerowie. To daje pięć lub nawet kilkanaście osób do zarejestrowania i przebadania. Bywa, że z daleka przyjeżdża cały bus ludzi, od których trzeba pobrać wymaz – podkreśla pani Bogumiła.

Nie wszczepiają czipów


– Przerażające, ale zdarzają się też wyznawcy teorii spiskowych, którzy pytają, czy wszczepiamy im czipy. Uważają, że cała procedura trwa zbyt długo bo nie tylko pobieramy wymaz ale na pewno wtedy wszczepiamy im jakiś implant lub czip do nosa – opowiada śmiejąc się pani Agnieszka.

– Inni uważają, że lejemy im do nosa spirytus – dodają panie ze śmiechem.

To oczywiście margines. Są też tacy pacjenci, którzy przywożą im owoce, słodycze a nawet obiady i są naprawdę wdzięczni za ich ciężką pracę.

Jak widać, samo pobranie wymazu to ważny pierwszy element na drodze do wyniku - spokoju lub rodzinnej kwarantanny ich pacjentów. Pani Bogumiła i jej córka twierdzą, że są pierwszym ogniwem łańcucha.

Probówki z wymazami przekazują kurierom, następni są technicy i diagności laboratoryjni, badający próbki, weryfikujący wyniki i personel wpisujący dane. Mimo całej automatyki i zaawansowanego sprzętu badania w kierunku COVID-19 to nadal mnóstwo ręcznej, wymagającej wiedzy i uwagi pracy.

Samo laboratorium ma też swoją przepustowość. I nie chodzi tu o sprzęt, ale o diagnostów laboratoryjnych, których zwyczajnie nie da się "sklonować” wedle potrzeb. A trzeba zaznaczyć, że laboratorium Diagnostyki pracuje 24 godziny, 7 dni w tygodniu, wykonując nawet 10 tys. badań na dobę.

Stąd naturalne, że zdarzają się też przerwy lub awarie w działaniu punktu pobrań, ale jak twierdzą moje rozmówczynie, to kwestia działania systemu informatycznego NFZ, który czasem odmawia posłuszeństwa. Nie mogą też pracować, jeśli mają problemy z połączeniem internetowym - a to się czasami zdarza. Dlatego były momenty gdy ogromne zainteresowanie pacjentów badaniami "covidowymi” sprawiało, że na wyniki trzeba było czekać nawet 3-5 dni. Tak było we wszystkich krajach Europy, borykających się z epidemią.

Dzięki zabezpieczeniom nie zakażamy się


Pytam, czy nie boją się pracować z potencjalnie zakażonymi pacjentami. Pani Bogumiła tłumaczy, że stosowane są tak dobre zabezpieczenia, że właściwie bardziej niebezpieczne jest dzisiaj wyjście do sklepu, gdzie zdarza się spotkać osoby bez maseczek.

Jej córka dodaje, że mają profesjonalne środki ochrony osobistej, a bliski kontakt z testowanym pacjentem trwa zaledwie chwilę. – Nie przebywamy z pacjentami w pomieszczeniu zamkniętym - namiot punktu Drive&GoThru zlokalizowany jest obok hali Tauron Arena.

– Nie boimy się, bo pracujemy przy testowaniu od kwietnia i dzięki zabezpieczeniom nie zakaziłyśmy się do tej pory. Bardziej bałabym się np. wsiąść do autobusu z ludźmi, o których sytuacji zdrowotnej nic nie wiem – mówi pani Agnieszka.

Czasem pacjenci pytają dlaczego pobierający wymazy nie zmieniają rękawiczek. To złudne, zmieniają. Osoby pobierające wymazy mają dwie pary rękawic. Pierwszą parę traktują trochę jak swoją skórę, drugą, zewnętrzną, zmieniają. – Szybko zmieniamy rękawice, więc wielu może tego nie zauważyć – mówi pani Bogumiła.

Nawet latem pielęgniarki z zespołu wymazowego są ubrane w środki zabezpieczające od stóp do głów. W jednym atestowanym kombinezonie bioochronnym są w stanie pracować około 4 godzin. Potem jest on zmieniany i utylizowany.

W czerwcu czy lipcu naprawdę było to trudne do wytrzymania – przyznaje pani Bogumiła. Jednak jak dowiaduję się od niej, w maju, kiedy było bardzo dużo osób do testowania obie zostawały po godzinach, żeby pobrać wymaz od wszystkich stojących w kolejce kierowców, mimo tak trudnych warunków pracy. Pacjenci nie zawsze rozumieli, że kobiety robią to z własnej woli i tak naprawdę pro bono, dlatego kierownictwo Diagnostyki zdecydowało, że muszą trzymać się oficjalnych godzin otwarcia punktu.

Jest zrozumienie, nie ma hejtu


Media donosiły, że pracownicy medyczni mający do czynienia z chorymi na COVID-19 czy z materiałem zakaźnym są traktowani z dystansem przez znajomych, sąsiadów a czasem nawet rodzinę. Bogumiła Dudek mówi nam, że nie spotkała się z czymś takim, choć wszyscy wokół wiedzą czym się zajmuje.

– Moi znajomi, sąsiedzi nigdy się ode mnie nie odsunęli. Traktują mnie normalnie. Raczej współczują mi, że pracuję w kombinezonie przez cały dzień – tłumaczy.

Jej córka, Agnieszka Fijoł też nie miała nigdy nieprzyjemnych sytuacji. – Choć słyszymy od znajomych pracowników medycznych, że czasami mają problemy – tłumaczy.

Pani ma koronawirusa. Na pewno …


Co w tej pracy jest najtrudniejsze? Okazuje się, że wcale nie chodzi o niewygodny, duszny kombinezon czy maskę. Pani Agnieszka mówi, że do pracy z ludźmi też są przyzwyczajone. Jednak tu niekiedy zdarza się krańcowa nieufność - niektórzy pacjenci boją się, że zostaną zarażeni koronawirusem przez osoby pobierające wymaz. – Mówią mi: pani może jest chora – kontynuuje.

– Podjeżdżają, nie chcą otworzyć szyby, pokazują nam wszystko na migi. Ja nie słyszę pacjenta, pacjent mnie nie słyszy. Nie wiem jak sobie wyobrażają pobranie wymazu przez zamkniętą szybę samochodu… Przykładam do szyby z kartkę z instrukcją badania. W końcu i tak muszą tę szybę odchylić. To paradoksalne, ale po miesiącach epidemii nie boją się nas bliscy, sąsiedzi, a okazują lęk ci, którzy… mają podejrzenie zakażenia koronawirusem – mówi.

– Dla nas oni są potencjalnymi chorymi, a dla nich my jesteśmy potencjalnymi chorymi. Wiemy, że to stresujące, szczególnie dla starszych pacjentów, którzy niekiedy się nas boją, widząc postacie jak z katastroficznych filmów. To było szczególnie częste w pierwszych miesiącach epidemii, gdy wiedza o wirusie nie była niewielka i nie powszechna.

Gdy wydawałyśmy pacjentowi numer umożliwiający sprawdzenie wyniku badania, ci bali się go od nas wziąć. Badania pokazały, że te wirus nie utrzymuje się na takich materiałach i karteczki naprawdę nie są zakażone. Dziś jeszcze zdarza się, że wstukujemy za niektóre osoby PIN do karty płatniczej, mimo że po każdym odkażamy urządzenie do wprowadzania PIN-u – podkreśla mama pani Agnieszki.
Pacjenci czekający na testowanie w kierunku SARS-CoV-2 czasami boją się otworzyć okno samochodu.Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta

Trochę na ochotnika


Jak trafiły do pracy w krakowskim punkcie? Od wielu lat są położonymi. Od wielu też lat pracują w firmie Diagnostyka, mają kontakt z pacjentami w punktach pobrań, codziennie można je było spotkać gdy wbijały sprawnym ruchem igłę w przedramiona starszych i młodszych pacjentów. Nikt ich nie zmuszał ani nie "przydzielił” do pracy w mobilnym punkcie pobrań. Właściwie same o tym zdecydowały.

Połowa kwietnia 2020 - epidemia COVID-19 zaczyna rozwijać się w Polsce. Zapotrzebowanie NFZ i placówek medycznych na badania są większe niż możliwości publicznego systemu. W poniedziałek, 20 kwietnia, pojawia się informacja, że krakowska Diagnostyka musi szybko zorganizować mobilne punkty pobrań wymazów czyli namioty Drive&GoThru. Firma rozpoczyna błyskawiczną rekrutację wewnętrzną pytając pracowników, kto byłby chętny do pracy w takim punkcie.

– To był czas, kiedy jeszcze mniej niż teraz wiedzieliśmy o nowym koronawirusie i strach przed zakażeniem był dużo większy niż obecnie – mówi Monika Stańda-Nowakowska, kierownik punktów pobrań.

– Byłam w kropce. Nie było odzewu wśród pracowników punktów pobrań – kontynuuje. Jednak zespoły pielęgniarek trzymają się razem, jesteśmy zgrane, pomagamy sobie, pracujemy w tej firmie często od dwóch dekad – dodaje.

Dlatego wykonała tzw. "telefon do przyjaciela”, czyli do pani Bogumiły Dudek i poprosiła o ratunek w tej trudnej sytuacji. Pani Bogumiła nie tylko nie chciała zostawić w potrzebie swojej koleżanki z pracy ale też rozumiała, że ktoś musi mieć odwagę, żeby pomagać ludziom w czasie epidemii nieznanego jeszcze patogenu. Godzinę później okazało się, że do pracy w punkcie stawi się też córka pani Bogumiły. I tak zaczęła się praca mamy i córki w mobilnym punkcie pobrań.

– To bardzo proste. Byłam potrzebna. Zgłosiłam się. To moja praca - pomoc ludziom. Moja córka też poszła tą ścieżką, zgłosiła się. Dlatego pracujemy razem – mówi pani Bogumiła.

Nie wybierałam córce zawodu


Mama i córka zapewniają, że lubią swoją pracę. Inaczej zwyczajnie, jak mówią, nie spotkalibyśmy ich w punkcie pobierania wymazów. Mówią, że pomaganie ludziom to ich pasją i dlatego nawet praca z materiałem wysoko zakaźnym ich nie zniechęca. Można powiedzieć, że to trochę rodzinna pasja.

Pani Bogumiła mówi, że nie namawiała córki, żeby poszła w jej ślady. – Sama wybrała sobie zawód. To była jej decyzja.