"Mam 29 lat i panią do sprzątania. Moi znajomi mówią, że powinnam się wstydzić"
"Wyliczali nam, ile pieniędzy wydajemy na sprzątanie i co mogli byśmy za to kupić. Tak jakby 12 wolnych godzin i braku konfliktów nie wydawało się im przekonującym argumentem" - pisze 29-letnia czytelniczka naTemat z Warszawy. I zastanawia się, skąd bierze się w Polsce opór przed płaceniem za sprzątanie mieszkań.
30 minut co dnia, czyli 15 godzin miesięcznie
Gdy wprowadził się mój chłopak, po jakimś czasie poczułam się wykorzystywana. Co wieczór myłam płytę kuchenki, stół w jadali, rozwieszałam albo składałam pranie i pakowałam naczynia do zmywarki lub je z niej wyjmowałam. Niby nic wielkiego, ale z takiej półgodzinnej rundki dziennie miesięcznie robi się już 15 godzin, czyli dwa dni nieodpłatnej pracy, która - nie oszukujmy się - przypada w udziale przede wszystkim kobietom.
Do tego dochodziły jeszcze niby prozaiczne czynności - płukanie wanny po jego kąpielach i zbieranie jego brudnych skarpetek. Że przecież można upominać? Upominałam, tyle że efekty były niezadowalające - Piotrek pamiętał o tych jakże wymagających czynnościach średnio co drugi dzień. A kto kiedyś robił za ludzki odpowiednik przypomnień w telefonie wie, że to zajęcie ani to miłe ani przyjemne.
Czasem zamiast zrzędzić, wolałam coś zrobić sama. Podział obowiązków mieliśmy równoważyć w weekendy. Może to i ja sprzątałam co dnia, ale wobec tego, niech Piotrek zajmie się cotygodniowym myciem wanny i zmienianiem pościeli.
Chociaż mój chłopak był skory do współpracy w domowym "kombinacie", pojawiły się nowe problemy. Okazało się, że połowa, zdawać by się mogło prostych prac domowych, go przerasta. Okna miały smugi, a wyszorowana wanna była tylko nieco mniej brudna niż wcześniej.
Pokolenie maminsynków?
Byłam zła, ale nie na Piotrka, którego nie podejrzewałam o złe intencje, tylko na polskie mamusie i babcie, które wychowały pokolenie dzisiejszych 20- i 30-latków. Bo i Piotrek nie był moim pierwszym chłopakiem, który miał dwie lewe ręce do prac domowych. Z podobnymi problemami z facetami zmagały się też moje koleżanki.
Po kilku miesiącach uczenia i poprawiania, konflikt narastał. Bo choć Piotrek zaczął porządnie odkurzać i nauczył się tajnej techniki zmieniania pościeli, nadal nie był w stanie umyć do czysta lustra ani toalety. On wściekał się na moje uwagi, a ja wściekałam się na niego. Problem skarpet też nie został rozwiązany.
Żeby nie mieszkać nawet nie w pedantycznym pudełeczku, ale po prostu nie żyć w brudzie i syfie, musiałam toczyć nieustanną walkę.
Pani do sprzątania pilnie poszukiwana
Wtedy mnie oświeciło. Przecież możemy wynająć osobę, która posprząta za nas, a kosztami podzielimy się po połowie. I nie chodziło tu już nawet o ten cholerny porządek, tylko o luksus niekłócenia się o tak przyziemne sprawy jak zacieki na lustrze. Piotrek wyraźnie się z moje propozycji ucieszył.
Czytaj także: "Moja rodzina to foliarze". Nawet o politykę nie ma takich awantur jak o koronawirusa (LIST)
Zaczęliśmy szukać odpowiedniej osoby. Kolega polecił nam panią, która sprząta u niego raz w tygodniu za 60 złotych. Okazało się, że zajmuje jej to 5-6 godzin. Dlaczego tak tanio? Kolega nie wiedział, ale nie bardzo go to interesowało. Może chce szybko zarobić? - rzucił w przestrzeń.
I w tym momencie po raz pierwszy dopadły mnie wątpliwości co do tego całego sprzątania. Stawki na rynku były znacznie wyższe, ale przy nich ze sprzątania co tydzień robił się znaczący wydatek.
Z drugiej strony byliśmy przeciw wykorzystywaniu osób w gorszym położeniu przez sytuację na rynku pracy. W końcu zawsze oburzaliśmy się na sytuację znajomych wyrabiających bezpłatne nadgodziny lub zmuszonych pracować na umowach śmieciowych.
Czytaj także: Perfekcyjna pani domu może się schować. Po obejrzeniu "Sprzątania z Marie Kondo" będziecie chcieli zmienić swoje życie
Postanowiliśmy, że sprzątanie raz na dwa tygodnie (ale ze stawką w wysokości 150 złotych) musi nam wystarczyć. Całkowicie nie rozwiązało naszego problemu z porządkiem, ale przynajmniej przestaliśmy się kłócić o bałagan.
Płacenie za sprzątanie to wstyd?
Najbardziej zdziwiło nas jednak odkrycie, że zdaniem wielu osób powinniśmy się wstydzić, że za sprzątanie w ogóle płacimy. Padały teksty o "dwóch lewych rączkach", "lenistwie", a nawet (sic!) "bezczelności", chociaż trudno sprecyzować w stosunku do kogo i czego.
Co ciekawe, głównie ze strony kobiet, które uznawały, że to wstyd płacić za sprzątanie. Słyszałam też, że one "by się wstydziły przed sprzątaczką, że mają bałagan". I dodam, że nie chodzi tu o starsze panie, ale 30-letnie i zdawać by się mogło całkiem postępowe dziewczyny. Mit polskiej kobiety, której honor leży w wypucowanych srebrach i uprasowanych ściereczkach trzyma się widać mocno.
Inni znajomi (tutaj przodowali faceci), wyliczali nam, ile to pieniędzy wydajemy i co byśmy mogli za to kupić. Kupienie sobie około 12 wolnych godzin w miesiącu i braku konfliktów nie wydawało się im przekonującym argumentem. Tak jakby nowe głośniki czy buty były czymś cenniejszym. Koledzy krzywili też się na stawkę i uznali, że daliśmy się "sfrajerować". Nie wiem, jak oni, ale wolę dać się "sfrajerować" niż kogoś wyzyskiwać.
Pojawiło się też straszenie nas kradzieżami, a nawet kuriozalny argument o "zajmowaniu miejsc pracy" przez Ukrainki.
Uprzedzeni do płacenia za sprzątanie jest dla mnie tym dziwniejsze, że jakoś nikt z naszych znajomych nie kwestionowałby wydatków takich jak zakup Thermomixa albo odkurzacza, który sam odkurza, chociaż cel jest tu w zasadzie ten sam - oszczędność czasu i wygoda.
Trudno mi powiedzieć, czy chodzi tu o negatywne skojarzenia z "dworem i służbą", niechęć ludzi do wpuszczania do domu bądź co bądź obcych osób, czy też wyssane z mlekiem matki przekonanie, że sprzątać trzeba samemu (a jak się nie umie - godnie siedzieć w syfie).
Czytaj także: Jak suszyć pranie, by nie miało przykrego zapachu? Ten błąd sprawia, że nie pomoże najlepszy proszek
Nowobogackie zachcianki
Osobiście mam wrażenie, że chodzi tu o skojarzenie sprzątania z nowobogackim stylem życia - zatrudnianie pani, która sprząta wydaje się wielu osobom czymś niesmacznym, jak gdyby były to tablice rejestracyjne z napisem "MR WAWA" albo chodzenie z chihuahuą w brylantowej obroży w torebce.
Z mojej perspektywy fakty są następujące - wszyscy cierpimy na brak wolnego czasu, a wszystkie udogodnienia, które pozwalają wyrwać go trochę z doby, są warte swoich cen. Poza tym skończmy wreszcie z zaglądaniem innym do portfela.
Zaś jeśli chodzi o płacenie za sprzątanie w pandemii - o które dostałam mnóstwo pytań od wścibskich znajomych - owszem, skoro pracuje się z domu, spędza się w nim siłą rzeczy więcej czasu. I moglibyśmy zrezygnować z usług pani, która nam pomaga. Tyle że nie chcemy, bo wiem, że tak zrobiło wiele osób. Czemu w pandemii uważamy zamawianie jedzenia z knajp za wspaniały gest, ale zapłacenie komuś za usługę już nie?
Najciekawsza na tym tle była reakcja mamy mojego chłopaka na jakże skandaliczny fakt płacenia za sprzątanie. Westchnęła i powiedziała, że znakomicie zrobiliśmy. Ona tyle lat chciała, ale jakoś się nie składało i wszystko robiła sama. Że mogła poprosić o pomoc syna i nauczyć go tego i owego, postanowiłam nie dodawać.
Czytaj także: Osiedle Bliska Wola, czyli warszawski koszmar na jawie wyśniony przez J.W. Construction