"Mam 29 lat i panią do sprzątania. Moi znajomi mówią, że powinnam się wstydzić"

List czytelniczki
"Wyliczali nam, ile pieniędzy wydajemy na sprzątanie i co mogli byśmy za to kupić. Tak jakby 12 wolnych godzin i braku konfliktów nie wydawało się im przekonującym argumentem" - pisze 29-letnia czytelniczka naTemat z Warszawy. I zastanawia się, skąd bierze się w Polsce opór przed płaceniem za sprzątanie mieszkań.
Czy pokolenie młodych dorosłych ma dwie lewe ręce? Czasem po prostu cenią swój czas wolny Unsplash / Volha Flaxeco
Od roku korzystamy z chłopakiem z usług pani sprzątającej. Zaczęło się klasycznie: od niekończących się kłótni o bałagan. Nigdy nie byłam tytanką sprzątania i maniaczką porządku, ale gdy mieszkałam sama, pewne rzeczy robiłam odruchowo. W końcu nawet bałaganiarze potrzebują czystych ubrań, blatu do gotowania i biurka do pracy.

30 minut co dnia, czyli 15 godzin miesięcznie


Gdy wprowadził się mój chłopak, po jakimś czasie poczułam się wykorzystywana. Co wieczór myłam płytę kuchenki, stół w jadali, rozwieszałam albo składałam pranie i pakowałam naczynia do zmywarki lub je z niej wyjmowałam. Niby nic wielkiego, ale z takiej półgodzinnej rundki dziennie miesięcznie robi się już 15 godzin, czyli dwa dni nieodpłatnej pracy, która - nie oszukujmy się - przypada w udziale przede wszystkim kobietom.


Do tego dochodziły jeszcze niby prozaiczne czynności - płukanie wanny po jego kąpielach i zbieranie jego brudnych skarpetek. Że przecież można upominać? Upominałam, tyle że efekty były niezadowalające - Piotrek pamiętał o tych jakże wymagających czynnościach średnio co drugi dzień. A kto kiedyś robił za ludzki odpowiednik przypomnień w telefonie wie, że to zajęcie ani to miłe ani przyjemne.

Czasem zamiast zrzędzić, wolałam coś zrobić sama. Podział obowiązków mieliśmy równoważyć w weekendy. Może to i ja sprzątałam co dnia, ale wobec tego, niech Piotrek zajmie się cotygodniowym myciem wanny i zmienianiem pościeli.

Chociaż mój chłopak był skory do współpracy w domowym "kombinacie", pojawiły się nowe problemy. Okazało się, że połowa, zdawać by się mogło prostych prac domowych, go przerasta. Okna miały smugi, a wyszorowana wanna była tylko nieco mniej brudna niż wcześniej.

Pokolenie maminsynków?


Byłam zła, ale nie na Piotrka, którego nie podejrzewałam o złe intencje, tylko na polskie mamusie i babcie, które wychowały pokolenie dzisiejszych 20- i 30-latków. Bo i Piotrek nie był moim pierwszym chłopakiem, który miał dwie lewe ręce do prac domowych. Z podobnymi problemami z facetami zmagały się też moje koleżanki.

Po kilku miesiącach uczenia i poprawiania, konflikt narastał. Bo choć Piotrek zaczął porządnie odkurzać i nauczył się tajnej techniki zmieniania pościeli, nadal nie był w stanie umyć do czysta lustra ani toalety. On wściekał się na moje uwagi, a ja wściekałam się na niego. Problem skarpet też nie został rozwiązany.

Żeby nie mieszkać nawet nie w pedantycznym pudełeczku, ale po prostu nie żyć w brudzie i syfie, musiałam toczyć nieustanną walkę.

Pani do sprzątania pilnie poszukiwana


Wtedy mnie oświeciło. Przecież możemy wynająć osobę, która posprząta za nas, a kosztami podzielimy się po połowie. I nie chodziło tu już nawet o ten cholerny porządek, tylko o luksus niekłócenia się o tak przyziemne sprawy jak zacieki na lustrze. Piotrek wyraźnie się z moje propozycji ucieszył.

Czytaj także: "Moja rodzina to foliarze". Nawet o politykę nie ma takich awantur jak o koronawirusa (LIST)

Zaczęliśmy szukać odpowiedniej osoby. Kolega polecił nam panią, która sprząta u niego raz w tygodniu za 60 złotych. Okazało się, że zajmuje jej to 5-6 godzin. Dlaczego tak tanio? Kolega nie wiedział, ale nie bardzo go to interesowało. Może chce szybko zarobić? - rzucił w przestrzeń.

I w tym momencie po raz pierwszy dopadły mnie wątpliwości co do tego całego sprzątania. Stawki na rynku były znacznie wyższe, ale przy nich ze sprzątania co tydzień robił się znaczący wydatek.

Z drugiej strony byliśmy przeciw wykorzystywaniu osób w gorszym położeniu przez sytuację na rynku pracy. W końcu zawsze oburzaliśmy się na sytuację znajomych wyrabiających bezpłatne nadgodziny lub zmuszonych pracować na umowach śmieciowych.

Czytaj także: Perfekcyjna pani domu może się schować. Po obejrzeniu "Sprzątania z Marie Kondo" będziecie chcieli zmienić swoje życie

Postanowiliśmy, że sprzątanie raz na dwa tygodnie (ale ze stawką w wysokości 150 złotych) musi nam wystarczyć. Całkowicie nie rozwiązało naszego problemu z porządkiem, ale przynajmniej przestaliśmy się kłócić o bałagan.

Płacenie za sprzątanie to wstyd?


Najbardziej zdziwiło nas jednak odkrycie, że zdaniem wielu osób powinniśmy się wstydzić, że za sprzątanie w ogóle płacimy. Padały teksty o "dwóch lewych rączkach", "lenistwie", a nawet (sic!) "bezczelności", chociaż trudno sprecyzować w stosunku do kogo i czego.

Co ciekawe, głównie ze strony kobiet, które uznawały, że to wstyd płacić za sprzątanie. Słyszałam też, że one "by się wstydziły przed sprzątaczką, że mają bałagan". I dodam, że nie chodzi tu o starsze panie, ale 30-letnie i zdawać by się mogło całkiem postępowe dziewczyny. Mit polskiej kobiety, której honor leży w wypucowanych srebrach i uprasowanych ściereczkach trzyma się widać mocno.

Inni znajomi (tutaj przodowali faceci), wyliczali nam, ile to pieniędzy wydajemy i co byśmy mogli za to kupić. Kupienie sobie około 12 wolnych godzin w miesiącu i braku konfliktów nie wydawało się im przekonującym argumentem. Tak jakby nowe głośniki czy buty były czymś cenniejszym. Koledzy krzywili też się na stawkę i uznali, że daliśmy się "sfrajerować". Nie wiem, jak oni, ale wolę dać się "sfrajerować" niż kogoś wyzyskiwać.

Pojawiło się też straszenie nas kradzieżami, a nawet kuriozalny argument o "zajmowaniu miejsc pracy" przez Ukrainki.

Uprzedzeni do płacenia za sprzątanie jest dla mnie tym dziwniejsze, że jakoś nikt z naszych znajomych nie kwestionowałby wydatków takich jak zakup Thermomixa albo odkurzacza, który sam odkurza, chociaż cel jest tu w zasadzie ten sam - oszczędność czasu i wygoda.

Trudno mi powiedzieć, czy chodzi tu o negatywne skojarzenia z "dworem i służbą", niechęć ludzi do wpuszczania do domu bądź co bądź obcych osób, czy też wyssane z mlekiem matki przekonanie, że sprzątać trzeba samemu (a jak się nie umie - godnie siedzieć w syfie).

Czytaj także: Jak suszyć pranie, by nie miało przykrego zapachu? Ten błąd sprawia, że nie pomoże najlepszy proszek

Nowobogackie zachcianki


Osobiście mam wrażenie, że chodzi tu o skojarzenie sprzątania z nowobogackim stylem życia - zatrudnianie pani, która sprząta wydaje się wielu osobom czymś niesmacznym, jak gdyby były to tablice rejestracyjne z napisem "MR WAWA" albo chodzenie z chihuahuą w brylantowej obroży w torebce.

Z mojej perspektywy fakty są następujące - wszyscy cierpimy na brak wolnego czasu, a wszystkie udogodnienia, które pozwalają wyrwać go trochę z doby, są warte swoich cen. Poza tym skończmy wreszcie z zaglądaniem innym do portfela.

Zaś jeśli chodzi o płacenie za sprzątanie w pandemii - o które dostałam mnóstwo pytań od wścibskich znajomych - owszem, skoro pracuje się z domu, spędza się w nim siłą rzeczy więcej czasu. I moglibyśmy zrezygnować z usług pani, która nam pomaga. Tyle że nie chcemy, bo wiem, że tak zrobiło wiele osób. Czemu w pandemii uważamy zamawianie jedzenia z knajp za wspaniały gest, ale zapłacenie komuś za usługę już nie?

Najciekawsza na tym tle była reakcja mamy mojego chłopaka na jakże skandaliczny fakt płacenia za sprzątanie. Westchnęła i powiedziała, że znakomicie zrobiliśmy. Ona tyle lat chciała, ale jakoś się nie składało i wszystko robiła sama. Że mogła poprosić o pomoc syna i nauczyć go tego i owego, postanowiłam nie dodawać.

Czytaj także: Osiedle Bliska Wola, czyli warszawski koszmar na jawie wyśniony przez J.W. Construction