Poseł klubu PiS o ministrze zdrowia: "Jedynym narzędziem, na którym się zna, są pieniądze"

Daria Różańska
– Ubolewam, że większości polityków przyświeca najczęściej konformizm. Po obydwu stronach sceny politycznej Nikodemów Dyzmów to my mamy teraz bez liku. Politycy przede wszystkim specjalizują się w tym, żeby potakiwać – mówi Andrzej Sośnierz, lekarz, były szef NFZ i poseł Porozumienia.
Andrzej Sośnierz, poseł Porozumienia. Fot. Grzegorz Celejewski / Agencja Gazeta
Nie głosował pan nad wotum nieufności wobec prezesa Kaczyńskiego. Dlaczego?

Poseł Andrzej Sośnierz: – Sprawa jest prosta: chorowałem na covid-19 i przebywam na zwolnieniu lekarskim, dlatego nie było mnie w Sejmie i nie brałem udziału w obradach.

Byłby pan za wotum nieufności wobec wiceministra Jarosława Kaczyńskiego?

Byłbym przeciw wotum nieufności. Za wcześnie, by oceniać działalność prezesa Kaczyńskiego jako wicepremiera ds. bezpieczeństwa. Zresztą odwoływania ministrów to najczęściej medialny spektakl

W Zjednoczonej Prawicy źle się dzieje? Ostatnio weto unijne bardzo was podzieliło: Solidarna Polska ciągnie w jedną stronę, Porozumienie w drugą.


To już nie jest żadną tajemnicą. Moje – odrębne stanowisko – mniej więcej od ponad roku pokazuje, że w koalicji są pewne napięcia, różnorodność poglądów.

Teraz – przy okazji zapalnych tematów – ona się ujawniła. Koalicja nie jest jednością, to nie jest Zjednoczona Partia Robotnicza, w związku z tym są różne grupy, które mają własne interesy, poglądy. I naturalnym jest, że te poglądy w sytuacjach kontrowersyjnych się ujawniają.

Posłowie Solidarnej Polski z panem Ziobro, Kowalskim na czele mówili: weto albo śmierć. Dogadano się w kwestii unijnego budżetu – weta nie będzie. Czy będzie rozłam w Zjednoczonej Prawicy? Czy w grę wchodzą przedterminowe wybory?

Wydaje mi się, że w tej chwili stan napięcia nie jest jeszcze tak duży, by miał spowodować przedterminowe wybory. Zagrożenie jest, ale czy mamy sensowną alternatywę?

Osobiście ubolewam, że większości polityków przyświeca najczęściej konformizm. Po obydwu stronach sceny politycznej Nikodemów Dyzmów to my mamy teraz bez liku. Politycy przede wszystkim specjalizują się w tym, żeby potakiwać. Niech mi pani pokaże osobowość na rynku politycznym, która wyraża własne poglądy.

Pan poseł wypowiada się wbrew partyjnym przekazom dnia.

Bo już mam dość tego gdakania, gęgania. Czasem trzeba powiedzieć, jak jest naprawdę.

Dostaje pan za to po głowie?

Gęgacze mówią to, co należy, żeby dostać stanowisko. Ja na to już nie liczę. Ale uważam, że nie można bez przerwy potakiwać. To oczywiście ma swoje konsekwencje.

Na rynku politycznym powinno być więcej osobowości. Ale mamy głównie karierowiczów, którzy myślą o tym, jak awansować i nic nie potrafią. Pierwsza praca: minister.

Pokusi się pan, by wskazać konkretne nazwiska?

To niestety większość sfery politycznej – 70 proc. stanowią karierowicze i Nikodemy Dyzmy.

Jakie konsekwencje ponosi pan za otwartą krytykę rządu?

Nie ponoszę jakichś osobistych represji. Natomiast moje opinie nie są brane pod uwagę. Wcześniej też tego nie robiono. Od kilku lat starałem się być umiarkowany w swojej krytyce, ale nic się nie zmieniało.

W związku z tym powiedziałem: dość tego, bo wyjdzie na to, że popieram te wszystkie głupstwa, które dzieją się w ochronie zdrowia.

Jeden z najlepszych programów dla nowego rządu, gdyby taki powstał, to odwołać wszystko, co zrobiono poprzednio.

Czyli rewolucja?

Powrót do tego, co było dobre. Bo lepsze jest wrogiem dobrego i u nas to obserwujemy.

Władysław Kosiniak-Kamysz mówił niedawno, że Jarosław Gowin "powinien opuścić obóz zdrady narodowej". O panu też piszą w sieci: "Zaproście pana Andrzeja do opozycji". Co pan na to?

Póki co – trwam, gdzie jestem. Ale nie oznacza to, że tak będzie przez lata.


Mógłby pan poseł dołączyć do opozycji?


Wypowiadając się krytycznie o sferze politycznej miałem na myśli nie tylko rząd, ale i opozycję. Taki transfer mógłby być przejściem z deszczu pod rynnę.

Ale bardzo chętnie przywitałbym na rynku politycznym jakieś klarowne osobowości, które nie zmieniają poglądów wraz ze zmieniającymi się trendami.

Z krwi i kości, nie koniunkturaliści?

Tak, politycy, którzy chcą coś zmienić, mają program. A nie tylko i wyłącznie być premierem, ministrem. W tej chwili główny program to "jak zostać premierem, ministrem", jak dorwać się do koryta.

Wiosną za działania rządu ws. pandemii wystawił mu pan tróję. Coś się poprawiło?

Nie, choć rząd w końcu czegoś się nauczył. Ale rok to wystarczająco długi czas, aby działać lepiej.

Czytaj także: Poseł klubu PiS działania rządu ws. pandemii ocenia na tróję. "Żal mi, że straciliśmy tyle czasu"

Zmienił się też minister.

Ale minister Adam Niedzielski był odpowiedzialny za rozwalenie całego systemu POZ w czasie, gdy był prezesem NFZ. Był odpowiedzialny za to, że podstawowa opieka zdrowotna działała chaotycznie.

I to minister Niedzielski jest autorem tego, co teraz naprawia. On stara się to uspokoić, ale to nie wystarczy. Zresztą widać, że jedynym narzędziem, na którym się zna, są pieniądze. Rozdaje je na prawo i lewo.

Oni się uczą, ale widać, że w tej ekipie brak obycia z wiedzą medyczną. Jest trochę lepiej niż wiosną, ale też na Boga, trudno żeby przez cały czas było źle.

Jak ocenia pan Narodowy Program Szczepień?

Znów niepotrzebnie wyśrubowano niektóre wymogi, jak np. ten mówiący o tym, kto może się zaszczepić. Tu znów trzeba sobie zadać podstawowe pytanie: czy zależy nam na tym, by zaszczepić dużo osób i zrobić to szybko, a może, by zrobić to bardzo bezpiecznie.

Zdecydowanie ułatwiłbym dojście do szczepienia i pozwolił np. pielęgniarkom oceniać pacjentów, którzy mają dostać szczepionkę.

Jeśli np. dziennie chcemy zaszczepić 100 tys. osób, to trzeba policzyć, ile jest punktów, jak długo trwa jedno szczepienie przy maksymalnym obłożeniu. Wtedy zorientujemy się, ile potrzebujemy takich punktów.

Jeśli jest tego za mało i za mało osób zgłosiło się do szczepienia, to musimy obniżyć wymogi.

W tych strategiach zawsze brakuje mi głównego motywu. My nie odpowiadamy na zasadnicze pytania, dlatego działamy tak jakbyśmy rozglądali się po Europie i mówili: o we Francji tak działają, w Hiszpanii tak, to my też to zastosujmy. I to się później kupy nie trzyma, nie tworzy zwartego systemu.

60 mln dawek szczepionek nam wystarczy?

Wystarczy. Jest nas 30 mln, z czego 40 proc. chce się zaszczepić, to będzie kilkanaście milionów osób. Dwie dawki razy dwa to będzie mniej więcej 30 mln. Część szczepionek się pewnie zmarnuje – rozmrozi, ale to jest nieuniknione.

Pan się zaszczepi?

Już przechorowałem koronawirusa, więc po co mam się szczepić?

W Narodowym Programie Szczepień przeciw covid-19 na temat szczepień ozdrowieńców pada zaledwie jedno zdanie: "Eksperci zakładają, że również ozdrowieńcy będą mogli się zaszczepić".

No tak, ale po co mam zajmować miejsce? Niech w pierwszej kolejności zaszczepią się ci, którzy są jeszcze nieodporni. Ja mogę poczekać.

Ale przecież ozdrowieńcy mogą zakazić się wirusem drugi raz.

Tak, ale z drugiej strony ozdrowieńcy są odporni, ponieważ bierzemy od nich osocze.

A może pan się obawia szczepionki?

Nie, zaszczepiłem się na grypę. Każda metoda lecznicza jest obciążona jakimś ryzykiem. Jak się zje kilogram Apapu, to też się umrze.

Oczywistym jest, że jakiś promil osób, które się zaszczepią, będzie miał objawy uboczne.

Szczepionka to mniejsze zło?

Oczywiście, że tak. Powiedziałbym, że jest to dobro obarczone pewnym ryzykiem.

W grupie Polaków do 40 roku życia jest bardzo dużo sceptyków i przeciwników szczepień. Czy politycy powinni pokazać im dobry przykład i zaszczepić się przed kamerami?

Jeśli to ludziom jest potrzebne, to tak. Tylko pytanie, czy w Polsce politycy cieszą się takim autorytetem? Myślę, że niewielu takich mamy. Pójdzie taki polityk i zaraz się odezwą, że propaganda, PR.

Albo pojawią się głosy, że w pierwszej kolejności rzucili się na szczepionkę.

No tak, już leci do koryta. Przy niskim poziomie zaufania i autorytetu polityków, może to przynieść odwrotny skutek.

Czy osoby, które mają nowotwory krwi, choroby autoimmunologiczne albo są w ciąży powinny się zaszczepić?

Myślę, że tak. Bo jeśli te osoby zachorują na koronawirusa, to będą przechodziły go ciężej. Sam chorowałem umiarkowanie, ale ta choroba potrafi strasznie człowieka sponiewierać.

Dlatego trzeba te grupy ochronić. Znajdą się pewnie przypadki, kiedy ktoś po zaszczepieniu będzie miał problemy. I tu się pojawia pytanie: czy ochronić sto osób, a dwie narazić, czy dla tych dwóch nie ochronić setki. Trudno na nie odpowiedzieć.

Realne jest, że zaczniemy się szczepić – jak przekonuje premier – od 18 stycznia?

Myślę, że tak. To jeszcze miesiąc czasu. Trzeba przygotować infrastrukturę, co się właśnie teraz dzieje. Jak i tutaj coś zawalą, to trzeba będzie naprawdę przyznać im jakąś specjalną nagrodę.

Ale nie chcę przesądzać. Wydaje mi się, że Ministerstwo Zdrowia dobrze się do tego przygotowuje, z wystarczającym wyprzedzeniem.

Swoją drogą, Wielka Brytania nie czekała na ten unijny dobrobyt. Swoje zrobili, już się szczepią.

Czy moment, kiedy pojawi się szczepionka będzie równoznaczny z końcem tego wirusa? Będzie można powiedzieć, że wiosną wrócimy do normalnego trybu?

Przede wszystkim, my chorujemy dużo bardziej niż to wykrywamy. 500 zgonów dziennie pokazuje, że mamy dużo więcej zakażeń.

Ludzie nie chcą się testować.

Tak, co jest oczywiście winą złej polityki w tym zakresie. W województwie zachodniopomorskim zrobiono sondaż, z którego wynika, że 20 proc. mieszkańców już przechorowało. W skali Polski to 7 mln Polaków. Gdzieś tych ludzi "zgubiliśmy". To efekt głupiej polityki testowej. 7 mln osób, które przechorowały, nie oznacza jeszcze, że nabraliśmy odporności zbiorowej.

Gdy zaczną się szczepienia to będzie dopiero początek. Milion-dwa miliony zaszczepionych miesięcznie, to przez pół roku można wyszczepić 5-6 mln ludzi, a to nawet nie połowa Polaków. To jest proces. My się szybko tej zarazy nie pozbędziemy.

Pokusi się pan o ocenę, kiedy będziemy mieć koronawirusa z głowy?


Wirusa to my nawet przez lata nie będziemy mieć z głowy. Myślę, że zanim powrócimy do normalnego życia społecznego, to upłynie jeszcze pół roku.