Horror dla dzieci z szatanem w tle. Obejrzałam ostatni sezon serialu o Sabrinie i mam na co narzekać

Zuzanna Tomaszewicz
Przygody najpopularniejszej nastoletniej czarownicy właśnie dobiegły końca, ale zamiast finału pełnego fajerwerków, widzowie otrzymali zaledwie imitację czegoś, co według twórców miało być dobrym zakończeniem. Niestety, ostatni sezon "Chilling Adventures of Sabrina", choć miewa momenty, został nakręcony w pośpiechu. Wszystko by się udało, gdyby nie Netflix.
Wszystkie sezony "Chilling Adventures of Sabrina" są dostępne na platformie Netflix. Fot. materiał prasowy / Netflix

Magia prysła

Po dwóch latach od premiery pierwszego odcinka widzowie serialu o Sabrinie doczekali się finału. Ale czy właśnie takiego zakończenia oczekiwali? Jako fanka nastoletniej czarownicy czuję się rozczarowana czwartym sezonem "Chilling Adventures of Sabrina", ale nie dlatego, że jako całokształt był on kiepski.


Czwarta odsłona przygód o Sabrinie, podobnie jak trzeci sezon, składała się z zaledwie ośmiu odcinków. Przez pierwszą połowę finałowego sezonu fabuła szła swoim tempem i nie czuć było tego, że scenarzyści spieszyli się z opowiadaniem historii. Tego samego nie można powiedzieć o ostatnich odcinkach serialu, gdzie twórcy postanowili upchnąć naraz wszystkie rozwiązania niedokończonych dotąd wątków.

I ciężko jest tutaj pisać wyłącznie o winie reżyserów czy scenarzystów. Netflix ma to w zwyczaju, że coraz chętniej decyduje się anulować seriale w połowie ich drogi lub tuż przed ich faktycznym zakończeniem. Nie inaczej było w przypadku "Chilling Adventures of Sabrina", który skasowano po czwartym sezonie.
Fot. materiał prasowy / Netflix
Serial zakończył się względnym happy endem z nutką tragizmu. [UWAGA, SPOILER!] Sabrina pokonała ostatecznie swojego nemesis, czyli ojca Blackwooda, który okazał się być przebieglejszy od samego Szatana. Nastolatka miała w planie zniszczyć tzw. Otchłań (ang. The Void), ale przez przypadek przejęła jej destrukcyjne moce i tym samym pochłonęła część swoich przyjaciół. Aby ich uratować, czarownica musiała poświecić swoje życie (i tak, te wszystkie rzeczy wydarzyły się w ciągu jednego, finałowego odcinka).

Koniec końców Sabrina trafiła do miejsca zwanego "słodkimi zaświatami". Zarówno niebo, jak i Otchłań przedstawione zostały w serialu nie poprzez zastosowanie szczegółowej scenografii, a za pomocą trzech obrazów i wielkich napisów informujących widza o nazwie danej lokalizacji. Zabieg ten wyglądał tak, jakby twórcom albo zabrakło pomysłów, albo nie starczyło budżetu na lepsze efekty specjalne.

Na tym jednak nie koniec. Na szczęście (lub na nieszczęście) okazało się, że Sabrina Spellman nie spędzi samotnie wieczności w zaświatach, które przypominają raczej ubogą galerię sztuki niż krainę umarłych. Do dziewczyny dołączył czarodziej Nicholas, który z miłości do niej... popełnił samobójstwo. Powiedzenie "i żyli długo i szczęśliwie" w kontekście tego serialu byłoby więc lekkim nadużyciem.

Co więcej, nie rozumiem, czemu nikt nie wskrzesił Sabriny, skoro podobne rzeczy działy się w poprzednich sezonach serialu (czyt. powrót ciotki Hildy zza grobu).
Fot. materiał prasowy / Netflix

Zamiana na gorszy model

Akcja "Chilling Adventures of Sabrina" rozgrywała się w tym samym uniwersum, co fabuła "Riverdale". Oba seriale powstały w końcu w oparciu o komiksy wydawnictwa Archie Comics. Szkoda, że Netflix dał klimatycznej Sabrinie Spellman mniej czasu ekranowego niż kiepskiemu Archiemu Andrewsowi.

Przygody nastoletniej czarownicy – pomijając finał - miały rewelacyjną obsadę (tutaj na uznanie zasługują przede wszystkim role Mirandy Otto oraz Lucy Davis) i ciekawie zarysowane intrygi. Nie brakowało w nich nawiązań do kultowego już serialu z lat 90. (w jednym odcinku powróciła nawet stara obsada), a także do innych horrorów klasy od A do B.
Fot. materiał prasowy / Netflix
Nowa Sabrina miała wszystko to, czego od dawna nie miało Riverdale, które na siłę starało się szokować odbiorów, a jedyne, co tak na prawdę robiło, to wpędzało widzów w jeszcze większy cringe.

Z "Chilling Adventures of Sabrina" takiego problemu nigdy nie było, choć dla wielu chrześcijan tematyka serialu zdawała się być bardzo problematyczna, i rozumiem po części to oburzenie. Serial jednak od początku do końca był wierny swojemu odrealnionemu i satanistycznemu klimatowi. Może kiedyś nadejdzie dzień, w którym Netflix zmieni zdanie i przywróci Kiernan Shipkę w roli Sabriny. Przygody nastoletniej wiedźmy nie zasługują na tak beznadziejne zakończenie.

Czytaj także:

Takiego serialu o miłości jeszcze nie było. "Normalni ludzie" z każdego wycisną łzy

Pierwszy polski film Netflixa... i od razu taka szmira. To nieudana podróbka "Opowieści podręcznej"

Seks, trupy i Wieniawa. Nowy polski film Netflixa jest jak makabryczna reklama Apartu