"Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie". W PiS urządzili konkurs na łamanie własnych zakazów
Politycy i ludzie związani z PiS umówili się chyba, że sprawdzą, ile wprowadzonych przez siebie zakazów będą w stanie złamać. Czemu? Bo mogą. To idealny przykład na to, że w ich głowach w Polsce są równi i równiejsi, a absurdalnym przepisom musi podporządkowywać się "plebs", nie oni. W weekend do tego zacnego grona dołączyła Krystyna Pawłowicz.
I pewnie nic, by się nie wydało, gdyby nie fakt, że na miejscu doszło do małego pożaru. Pani Krysia się tłumaczy, że tak naprawdę to była tam w celach leczniczych, więc może. Koledzy z rządu sprawdzają i hotel działa zgodnie z wytycznymi. I pewnie tak jest, bo polscy przedsiębiorcy muszą stawać na rzęsach i często tworzyć mniej lub bardziej karkołomne realia, by tylko móc prowadzić działalność (pamiętacie wynajem miejsca parkingowego z pokojem w hotelu gratis?).
Wszystko byłoby nawet ok, gdyby nie to, że na oficjalnej stronie rządowej jak wół widnieje informacja, że do 14 lutego ograniczono działalność hoteli. De facto prywatne osoby nie mogą z nich korzystać. Hotel, w którym odpoczywała Krystyna Pawłowicz jest placówką uzdrowiskową, więc każdy pobyt tam można w teorii zakwalifikować jako wizytę leczniczą, a te są dozwolone.
Efekt? Wy Polaczki siedźcie w domu i się słuchajcie zakazów i nakazów, my nie musimy. Nie mam problemu z tym, że wiekowa już Krystyna Pawłowicz (68 lat) jedzie sobie gdzieś odpocząć. Pewnie nawet tego potrzebuje. W końcu wkurzenie i upokorzenie milionów Polaków jedną aborcyjną decyzją może być obciążające psychicznie. Wróć, znając ją nawet się tym nie przejęła i zrobiła to z lubieżną satysfakcją.
Mam problem z tym, że to już kolejny przykład polityka (tak, Krystyna Pawłowicz wciąż nim jest) związanego ze środowiskiem Prawa i Sprawiedliwości, który bezczelnie łamie wprowadzane przez siebie zasady.
Swoją wersją lockdownu niszczą biznesy, niszczą ludziom życia, "zwykłym Polakom" każą siedzieć miesiącami w domach, zabraniają wyjeżdżać, a sami co? A sami urządzają sobie konkurs, kto bardziej bezczelnie te same zakazy złamie. I komu ujdzie to na sucho (na razie wszystkim).
Daleko szukać nie trzeba. Pierwsza narciarka RP Jadwiga Emilewicz. Gdy stoki de facto zamknięto w najwyższym sezonie, a ludziom zakazano wyjazdów w czasie ferii, ona beztrosko wraz z synami szusowała po stokach. Tłumaczenia? Chyba najbardziej idiotyczne ze wszystkich: zawodowy trening.
Jest też taki pan Przemysław, nazwisko Czarnek. Zawodowo minister edukacji, ale wierzymy, że to bez związku z całą sytuacją. W końcu, gdy do niej doszło ministrem jeszcze nie był, a jedynie głównym kandydatem.
Wtedy to podczas całkowitego zakazu odwiedzin w szpitalach wpadł w odwiedziny do swojej babci. Chwilę później stwierdzono u niego koronawirusa, podobnie jak w szpitalu, do którego poszedł.
Czy chorych bliskich trzeba odwiedzać w szpitalu? Trzeba, ale gdy robił to prawie-minister Czarnek "zwykli Polacy" najbliższych nie widzieli w ogóle. Ludzie umierali bez pożegnania, bez słowa, bez spojrzenia. Sami. Często nie było też mowy o zobaczeniu ciała, bo te były od razu palone. Mówimy o realiach Polaków, którzy musieli kijem walić w parapet przychodni, by dostać skierowanie.
Był też minister zdrowia Łukasz Szumowski, który w parę dni po złożeniu dymisji pojechał na wakacje, gdzie pływał jachtem w okolicach Hiszpanii. Ten sam polityk, który jako minister odradzał Polakom wyjazdy i sam twierdził, że na wakacje nie pojedzie.
Jest i ojciec Rydzyk, który poszedł na grubo i sprawił, że politycy PiS grupowo sami złamali dla niego prawo epidemiczne (to samo, które wprowadzali chwilę wcześniej). Gdy zamknięto siłownie, baseny, restauracje, hotele i właściwie wszystko, oni jakby nigdy nic pojechali tłumnie świętować urodziny Radia Maryja. Ani policja, ani sanepid nie dopatrzył się w tym uchybienia.
I na koniec last but not least, legenda, której nie mogło tutaj zabraknąć. Jarosław Kaczyński i jego cmentarne przywileje. Prezes PiS odwiedził cmentarz na Powązkach, mimo tego że cmentarze były zamknięte ze względu na pandemię. Ludzie nie mogli chować swoich bliskich lub pogrzeby ograniczano do pięciu osób, a w tym momencie Kaczyński wjeżdżał swoją limuzyną, by zapalić znicz.
Na koniec praca grupowa, w której uczestniczyli wszyscy święci: rocznica katastrofy smoleńskiej. Jaki tam zakaz zgromadzeń, w myśl starego powiedzenia: "co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie". Pod pomnikiem ręka w rękę szła cała grupka polityków PiS.
A my siedzieliśmy w domach i patrzyliśmy na to jak barany. I patrzymy dalej, bo zaraz minie rok od tego momentu, a wyraźnego spadku poparcia dla PiS nie widać.
Michał Mańkowski, redaktor naczelny