Na ten wątek w aferze ks. Dymera wielu nie zwróciło uwagi. Terlikowski: "Źle się stało"
Zablokowany tekst o księdzu-pedofilu
Chodzi o Pawła Lisickiego. W 2007 r. ówczesny redaktor naczelny "Rzeczpospolitej" nie dopuścił do publikacji tekstu o pedofilskich czynach ks. Andrzeja Dymera ze Szczecina. Padł argument, że nie chce, aby dziennik był uznawany za gazetę antykościelną.Na ten wątek w obszernym reportażu, jaki ukazał się w kwartalniku "Więź", uwagę zwracał naczelny czasopisma Zbigniew Nosowski. Sprawa powróciła też w materiale TVN24. To oczywiście nie jest najistotniejsze w całej tej aferze, ale po komentarzach na Twitterze widać, że wiele osób jest oburzonych postawą Pawła Lisickiego.
To fragment reportażu z "Więzi". Autor niedopuszczonego do druku materiału po latach nie chciał w tej sprawie zabierać głosu. Zbigniewowi Nosowskiemu udało się zaś uzyskać komentarz Pawła Lisickiego. Obecny naczelny "Do Rzeczy" zapewnił, że nie przypomina sobie żadnych nacisków dotyczących tekstu o ks. Andrzeju Dymerze."Więź"Przeczekamy i prosimy o przeczekanie. Odc. 1: Kościelny rezerwat niedostępnościW 2007 r. do osób pokrzywdzonych przez ks. Dymera dociera pierwszy dziennikarz – Michał Stankiewicz z dziennika „Rzeczpospolita”. Przygotowany przez niego materiał nie ukazuje się jednak drukiem. Publikację wstrzymuje kierownictwo gazety (redaktorem naczelnym „Rzeczpospolitej” był wtedy Paweł Lisicki). Siedem lat później „Superwizjer” TVN będzie twierdził, że stało się to pod naciskiem biskupów i polityków. Czytaj więcej
fragment
Kościelne afery w "Rzeczpospolitej"
"Na pewno w związku z tymi materiałami konsultowałem się z różnymi ludźmi, ale w żadnym wypadku nie były to naciski i na pewno nie konsultacje zaważyły na tym, że tekst nie poszedł do druku" – wyjaśnił Lisicki w rozmowie z kwartalnikiem.
Katolicki publicysta Tomasz Terlikowski, który od lat domaga się rzeczywistej walki Kościoła ze zjawiskiem pedofilii wśród księży, w 2007 r. był dziennikarzem "Rzeczpospolitej". Dziś w rozmowie z naTemat wspomina, że on sam przyszedł do Pawła Lisieckiego z propozycją tekstu o ks. Dymerze i pamięta, co wtedy usłyszał.Nie chciałem, żeby "Rzeczpospolita" stała się dyżurnym policjantem ds. afer seksualnych w Kościele, tym bardziej że inne gazety, nawet liberalne, zajmowały się tym tematem niechętnie. Przypomnę, że "Gazeta Wyborcza", mimo posiadanych przez siebie materiałów, sama nie zajęła się sprawą abp. Paetza, kierując się właśnie polityką redakcyjną i czekając, aż sprawą zajmie się ktoś inny.
cytat za "Więź"
Terlikowski: ważny jest kontekst
– Źle się stało. Bardzo bym się cieszył, gdyby wtedy podjęto inną decyzję – komentuje tamte wydarzenia Tomasz Terlikowski. Apeluje przy tym, by nie zapominać, że to wszystko działo się 13 lat temu i kontekst całego zdarzenia był bardziej skomplikowany, niż wydaje się to dzisiaj.– Przypomnijmy, że kilka lat wcześniej to właśnie "Rzeczpospolita" jako pierwsza opublikowała tekst na temat skandalu z udziałem arcybiskupa Juliusza Paetza. Później opublikowała mój duży tekst na temat arcybiskupa Stanisława Wielgusa i jego współpracy z SB. Potem jeszcze ukazał się tekst na temat pedofilii w diecezji płockiej, co zakończyło się suspensą siedmiu duchownych. I właśnie kilka tygodni później szczeciński dziennikarz "Rzeczpospolitej" zaczął pisać tekst o ks. Dymerze – zwraca uwagę Terlikowski.
Dziennikarz wspomina, że o sprawie zarzutów wobec duchownego ze Szczecina dowiedział się od dominikanina, o. Marcina Mogielskiego. – Wówczas przyszedłem do Pawła Lisickiego z pytaniem, czy nie dałoby się tego zrobić. I wtedy, biorąc pod uwagę ten kontekst spraw, jakie ujawniała "Rzeczpospolita", Paweł podjął taką a nie inną decyzję. Że nie chce, aby kolejna tego typu sprawa była wyciągana przez kierowany przez niego dziennik – tłumaczy Tomasz Terlikowski.
Głównym argumentem Lisickiego w odmowie opublikowania materiału Michała Stankiewicza było to, że nie chce, aby "Rzeczpospolita" miała łatkę dziennika antykościelnego. Ale, jak wspomina Terlikowski, w sprawie pojawiał się jeszcze jeden element: problem starał się rozwiązać były naczelny miesięcznika "Znak", dziś wicepremier Jarosław Gowin. – Próbował załatwić rzecz, tak jak załatwiano to wtedy, to znaczy po cichu. To się okazało nieskuteczne – zauważa publicysta.Ja od razu byłem przeciwny tej decyzji. Kiedy "Gazeta Wyborcza" parę miesięcy później w końcu opublikowała tekst o ks. Dymerze, bardzo mocno wtedy ją wspierałem. Z perspektywy czasu wiemy, że ta decyzja Pawła Lisickiego miała niestety wpływ na ofiary. Część z nich nie chce do tej pory rozmawiać. Natomiast warto pamiętać o całym kontekście: to nie było tak, jak teraz czytam, że "Rzeczpospolita" była w jednym froncie obrony ludzi Kościoła, bo to nieprawda.
Ksiądz Dymer zmarł nieosądzony
Ks. Andrzej Dymer w 1991 roku założył Ognisko św. Brata Alberta. Już cztery lata później do hierarchów miały dotrzeć pierwsze informacje o tym, że duchowny wykorzystuje seksualnie nieletnich podopiecznych.Trzech wychowanków spotkało się z biskupem Stanisławem Stefankiem, ten jednak "nie dał im wiary", argumentując, że zeznania brzmiały bardziej jak chęć zemsty. w międzyczasie ksiądz Dymer założył w Szczecinie Katolickie Liceum Ogólnokształcące im. św. Maksymiliana Marii Kolbego. I tam też miał dopuszczać się molestowania seksualnego chłopców.
O sprawie ks. Dymera głośno się zrobiło w 2008 roku. Wówczas "Gazeta Wyborcza" opublikowała reportaż "Grzech ukryty w Kościele", a następnie Radosław Gruca w "Dzienniku" opisał, jak ksiądz molestował swoich uczniów. Ale też niewiele to zmieniło. Zaledwie kilka dni temu, tuż przed emisją reportażu w TVN24, ks. Dymer został odwołany ze stanowiska dyrektora Instytutu Medycznego im. Jana Pawła II w Szczecinie. Duchowny zmarł, nie doczekawszy ostatecznego wyroku instytucji Kościoła. Nie zapadł także wyrok przed sądami świeckimi – przestępstwa się przedawniły, bo tak długo ukrywała je szczecińska kuria.