Nie rozumiecie, co się dzieje teraz na granicy Rosji i Ukrainy? Spokojnie, wyjaśniamy

Adam Nowiński
Media od kilku dni huczą od newsów związanych z sytuacją w Ukrainie. Chodzi o zawieszony konflikt w Donbasie i Rosję, która na granicę z naszym wschodnim sąsiadem ściąga dziesiątki tysięcy żołnierzy. Czy Europie grozi kolejny konflikt? Czy Polska może czuć się zagrożona? I jaką rolę w tym wszystkim odgrywa USA i Zachód? Wyjaśniamy.
Sytuacja na granicy rosyjsko-ukraińskiej robi się coraz bardziej napięta. Fot. Oficjalna strona prezydenta Ukrainy


Sytuacja na granicy ukraińsko-rosyjskiej nie była tak napięta od 2014 roku, kiedy doszło do inwazji wojsk "separatystów", wspieranych przez Rosję, na Ukrainę. Moskwa od kilkunastu dni przerzuca w ten rejon swoje dodatkowe siły. Dlaczego? To dobre pytanie. Wielu ekspertów się nad tym zastanawia. Większość jest zdania, że to pokaz siły, który ma na celu osiągnięcie pewnych korzyści przez Rosję. Jedni twierdzą, że chodzi o zmuszenie Zachodu do zmiany polityki. Inni, że łupem mają paść kolejne ustępstwa Ukrainy względem Rosji. Tak czy inaczej, sytuacja budzi niepokój nie tylko w Ukrainie, ale także i w Polsce.


Zachód na działania Putina zareagował dość sprawnie. Joe Biden rozmawiał już z Wołodymyrem Zełenskim, podobnie jak ministrowie obrony obu krajów. Amerykanie zapewnili, że wesprą Ukrainę. Taką samą deklarację złożyło NATO oraz inne kraje Zachodu. Biden, mimo wcześniejszej ostrej retoryki i nazwania Władimira Putina "zabójcą", porozumiał się z prezydentem Rosji i zaproponował wspólne spotkanie dot. Ukrainy. Jak spór w Ukrainie się zaognił i jak się skończy? O to pytamy Marka Menkiszaka, kierownika Zespołu Rosyjskiego z Ośrodka Studiów Wschodnich.

Na granicy z Ukrainą gromadzą się rosyjskie wojska, USA zapowiada, że wesprze Ukraińców i wysyła broń przeciwpancerną oraz planuje wysłać dwa okręty na Morze Czarne. Czy blisko nam już do sytuacji z 2014 sprzed aneksji Krymu? Czy agresja Rosji jest możliwa?

Marek Menkiszak: Jeśli mówimy o rosyjskiej agresji na dużą skalę, to uważam, że to bardzo mało prawdopodobne. Jest to wojna psychologiczna. Rosja ma od dawna bardzo dużo sił zgromadzonych na terytoriach okupowanej Ukrainy: na Krymie, w Donbasie i w rejonie granic Ukrainy. W sumie jest to 150 tysięcy żołnierzy licząc razem z siłami tzw. separatystów.

Polacy czytają o tym, co się dzieje w Ukrainie i na jej granicy i boją się. Ale nie wiem, czy bardziej z tego powodu, że nie wiedzą, co tam się dzieje i dlaczego. Czy mógłby pan to wyjaśnić: dlaczego Putin ściąga wojska na granicę? Co chce tym osiągnąć i czy to realne zagrożenie?

Rzeczywiście w ostatnim czasie odbywają się bardzo demonstracyjne ruchy wojsk. Część z nich może mieć charakter ćwiczeń zaplanowanych bądź niezaplanowanych, natomiast mamy do czynienia z taką wojną nerwów. Rosjanie chcą stworzyć wrażenie, że wielka wojna zaraz się zacznie i zmusić drugą stronę, czyli nie tylko Ukraińców, co przede wszystkim Zachód do tego, żeby zaczęła z nimi poważnie rozmawiać.
Czytaj także: Blef Putina czy zapowiedź wojny? Rosyjskie siły gromadzą się pod ukraińską granicą
Ale jak tu rozmawiać, kiedy co rusz słyszymy o naruszeniach zawieszenia broni w Donbasie. W miniony weekend zginął tam przecież kolejny ukraiński żołnierz. Jak przez te kilka ostatnich lat przebiegała wojna w Donbasie i jakie kwestie polityczne się za nią kryją? Polacy raczej nie pamiętają już, albo nie wiedzą o Porozumieniach Mińskich. Może przybliżmy tę kwestię.

To bardzo istotna kwestia, która pokazuje cały obraz tego sporu. Należy wiedzieć, że oba Porozumienia Mińskie zostały podpisane w dramatycznych okolicznościach. Pierwsze zostało zawarte jesienią 2014 po agresji rosyjskiej na Krymie wiosną tego samego roku. Stało się to w momencie, kiedy Rosja wprowadziła swoje regularne siły na ukraińskie terytorium.

Jej wojska nie tylko dostarczały broń, ale także przeszły do kontrofensywy wobec udanej ofensywy ukraińskiej. Gdyby nie działania Rosji, Ukraina doprowadziłaby do likwidacji zorganizowanego przez Kreml zbrojnego wystąpienia tzw. separatystów.

Pierwsze porozumienie zawarto więc w cieniu dużej koncentracji wojsk nie tylko na granicy, ale także na terytorium samej Ukrainy i nie było jasne, jak daleko Rosjanie się posuną. Istniała uzasadniona obawa, że dokonają inwazji na pełną skalę. W tej sytuacji i pod istotną presją głównych państw zachodnich Ukraina zgodziła się na podpisanie warunków zawieszenia broni, które obejmowały komponenty bezpieczeństwa i komponenty polityczne. I co ważne - były one ze sobą ściśle powiązane.

Czym były te komponenty?

To była pewnego rodzaju lista dość ogólnikowych działań, których kolejność wykonywania nie była jasna. Kolejne zapisy i protokoły dodano podczas drugiego porozumienia w Mińsku na początku 2015 roku po ponownej agresji Rosji, której ofensywa w Donbasie doprowadziła do przesunięcia linii frontu na niekorzyść Ukrainy.

W tych protokołach bardziej dopracowano niektóre elementy, ale znowu było to jeszcze mniej korzystne dla strony ukraińskiej, której po prostu podyktowano ich treść i zmuszono ją do ich podpisania. Tak wygląda geneza Porozumień Mińskich, które od początku były sprzecznie interpretowane przez obie strony i zarówno Ukraina jak i Rosja w ich realizacji prezentują przeciwstawne sobie interesy.
Czytaj także: Aneksja Krymu niezgodna z prawem międzynarodowym. Clinton: Inne kraje też są zagrożone

Jakby można było w skrócie przedstawić, o jakie interesy chodzi?

W interesie strony ukraińskiej jest wypełnienie zobowiązań dotyczących sfery bezpieczeństwa, czyli efektywne zawieszenie broni, wycofanie ciężkiego sprzętu z rejonu walk i zamrożenie konfliktu zbrojnego, który cały czas trwa w Donbasie.

Z kolei interes strony rosyjskiej dotyczy elementów politycznych, czyli wprowadzenia pewnej formy autonomii dla dotychczasowych terenów okupowanych, co będzie formą pośredniej legitymizacji rządów separatystów. Do tego Rosja chce formalnego włączenia tego obszaru w administrację ukraińską, ale na takiej zasadzie, że Ukraina nie będzie efektywnie kontrolować tej części Donbasu.

De facto będzie więc ona w pełni uczestniczyć w życiu politycznym państwa ukraińskiego i będzie blokująco oddziaływać na jego politykę wewnętrzną, zewnętrzną i dotyczącą bezpieczeństwa.

Jak widać, te interesy są ze sobą sprzeczne. Naturalne jest więc to, że Ukraińcy bardzo niechętnie wprowadzają elementy polityczne tego porozumienia, co powoduje oskarżenia rosyjskie o sabotowanie całego projektu. Ale Rosja tez święta nie jest, bo ona z kolei sabotuje porozumienie w części dotyczącej bezpieczeństwa, czyli tak naprawdę nadal udziela czynnego wsparcia separatystom i nie wycofuje sprzętu z tego rejonu.

Parokrotne rozejmy były jedynie tymczasowe i wynikały z prowadzonych negocjacji, ale zasadniczo to strona rosyjska, która de facto nie chce być uznawana za stronę w konflikcie, tylko uważa, że są nią separatyści z Donbasu, sabotuje ustalenia Porozumień Mińskich. Jest to jej forma nacisku na Ukrainę, która prowadzi do pata, który trwa już od dawna.

Ale naciski prowadzi nie tylko Rosja, ale także Zachód w stosunku do Moskwy. Głównie są to naciski gospodarcze, jak sankcje przy budowie Nord Stream 2. Prezydent USA Joe Biden powiedział ostatnio jasno, że zrobi wszystko, żeby nie dopuścić do ukończenia budowy tego gazociągu łączącego Rosję z Niemcami. Ale groźby, ostrzeżenia czy też dokładane nowe sankcje nie wydają się jakkolwiek wpływać na zmianę stanowiska Kremla.

Strona rosyjska jest oczywiście zaniepokojona wprowadzonymi już sankcjami uderzającymi choćby w budowę Nord Stream 2, ale też tymi zapowiadanymi, bo dla Kremla jest to inwestycja istotna strategicznie.

Natomiast podejściem Rosji do tego problemu nie jest próba łagodzenia i szukania porozumienia tylko wprost przeciwnie. Jest to eskalowanie napięcia i to, co się dzieje na granicach Ukrainy, jest elementem tej polityki. Rosjanie uważają, że lepszą metodą na rozwiązywanie problemów, zwłaszcza jeśli ktoś usiłuje wywrzeć presję na nich presję, jest demonstracja siły.

To powoduje, że być może Rosjanie uważają, że w ten sposób strona zachodnia, w tym USA, będzie się wahać: czy zaostrzać dalej sankcje w sytuacji, kiedy Rosja może być nieobliczalna i może dojść do poważnej eskalacji sytuacji w Ukrainie.

No właśnie, bo w niektórych opiniach można usłyszeć, że taka niejasność intencji podczas działania to element strategii Putina, który z jednej strony daje mu wiele możliwości, a z drugiej wywołuje niepokój u przeciwnika.

Tak, to jest bardzo typowa strategia polityki rosyjskiej za rządów Putina, czyli świadome i z premedytacją używanie nieprzewidywalności i tworzenie wrażenia, że wszystko jest możliwe. A że w przeszłości Rosjanie rzeczywiście podejmowali dość radykalne i agresywne działania, jak choćby aneksja Krymu, to obecne groźby są uznawane za dość wiarygodne. Ale jak wspomniałem, to tylko taktyka polityczna.
Czytaj także: Biden chce spotkać się z Putinem ws. konfliktu na Ukrainie. Padła jasna propozycja
W środę wieczorem pojawiła się informacja, że Joe Biden rozmawiał z Władimirem Putinem i padła ze strony Amerykanina propozycja spotkania ws. Ukrainy. Na ile jest możliwe, że do niego dojdzie i tę zaognioną sytuację da się załatwić w sposób dyplomatyczny?

Trudno jest przewidzieć wiele rzeczy. Rosji chodzi właśnie o to żeby z nią negocjować i de facto czynić ustępstwa. Strona amerykańska usiłuje połączyć dwie rzeczy: z jednej strony dosyć ostrą retorykę i bardzo pryncypialne stanowisko, choćby w kwestii Ukrainy, oraz wyciągniętą rękę, czyli sugestię, że są gotowi rozmawiać tam, gdzie uważamy, że możemy mieć zbieżne interesy. Znany jest od dawna katalog tych kwestii.

To są sprawy dot. kontroli zbrojeń, ochrony klimatu i problemy energetyczne oraz kwestie kryzysów regionalnych jak problem Iranu czy Syrii. Mam jednak wrażenie, że te tematy sugerowane jako potencjalne kwestie dialogu i możliwej współpracy, są na wyrost.
Fot. Oficjalna strona prezydenta Ukrainy

Dlaczego?

Trudno w tym momencie przewidzieć, na ile poważnie jest to traktowane przez stronę amerykańską i czy rzeczywiście wierzy ona, że możliwy jest udany dialog z Rosją w tych tematach. Patrząc na to realnie, to interesy Rosji oraz USA i szerzej - Zachodu, prawie we wszystkich tych kwestiach są sprzeczne.

Ukraińcy mocno liczyli, że prezydentura Zełenskiego coś zmieni w kwestii konfliktu w Donbasie, bo od początku postawił on sobie za cel rozwiązania tej sprawy i doprowadzenia do pokoju. Wykorzystała to Moskwa i stwierdziła, że skoro tak bardzo zależy mu na pokoju, to musi za niego zapłacić ustępstwami politycznymi, czyli autonomią Donbasu i innymi kwestiami, o których mówiliśmy wcześniej.

Rosjanie liczyli, że presja psychologiczna i czynniki wewnątrzpolityczne sprawią, że Zełenski ustąpi. Rzeczywiście początkowo takie ustępstwa były. Ukraińcy zgodzili się na przykład na to, żeby ciężar rozmów przenieść na grupę roboczą, w której uczestniczyli separatyści. Z czasem jednak ze względu na to, że Rosjanie w ogóle nie chcieli ustępować w kwestiach twardego bezpieczeństwa, strona ukraińska zaczęła zaostrzać swoją politykę.

To z kolei wywołało eskalację działań zbrojnych w Donbasie i koncentrację wojsk na granicach Ukrainy. Czyli wracamy do początku.

Pytanie tylko, czy Rosja będzie w stanie coś ugrać na tym swoim prężeniu muskułów?

To bardzo dobre pytanie, ale odpowiedź na nie nie jest jasna. Niestety musimy na nią poczekać.