Klątwa meblościanki i pałac na 40. metrach. Polacy remontują, powołując do życia kolejne koszmarki

Helena Łygas
Design skandynawski, polski, a może włoski? Takie problemy miewają nieliczni. Dekorujemy domy i mieszkania na potęgę, nowe jednak nie zawsze oznacza piękne. Remont przestał być luksusem, w przeciwieństwie do ponadczasowego gustu. Polacy nadal lubią cytaty na ścianach, wysoki połysk, brylanciki i wystrój a la dom weselny.
(zdjęcie ilustracyjne) fot. Paweł Małecki / Agencja Gazeta
Wydawać by się mogło, że czasy okropnych wnętrz mamy już za sobą. Zdążyliśmy powyrzucać ławy i meblościanki (a czasem już nawet tego pożałować) i wyrwać się ze szponów dostępności wszystkich kolorów tęczy, popychającej do najdziwniejszych wyborów.

Co po niektórym przeszło już nawet zachłyśnięcie Ikeą i pragnienie odtworzenia sklepowej ekspozycji jeden do jednego. Wnętrzarskie upiory nas jednak nie opuściły, a remontowe egzorcyzmy w wielu przypadkach tylko odświeżają niegdysiejsze horrory.

Piękno polskie


Najpopularniejsze grupy poświęcone urządzaniu domów i mieszkań skupiają dziś setki tysięcy osób, dochodząc w niektórych przypadkach nawet w okolice miliona. Wnętrza, którymi chwalą się ich mieszkańcy, są studium polskich fantazji, ambicji, ale przede wszystkim – wyobrażeń rodaków o pięknie.


Jakkolwiek nie sposób nie zgodzić się z tym, że każdy powinien urządzać własną przestrzeń, jak żywnie mu się podoba, frazes "o gustach się nie dyskutuje" jest kulą u nogi naszego smaku narodowego.

Ilekroć pojawia się jakikolwiek wątek związany z wyborami stylistycznymi, jak amen w pacierzu zaraz nadjedzie na białym koniu strażnik świętości bezguścia.

De gustibus sratatata


Nie jesteśmy połączeni astralną pępowiną ze swoimi zasłonami, a naszej wartości nie wyznacza umiejętność doboru blatów do szafek kuchennych. Trudno więc pojąć, po co walczyć o ich dobre imię kłami i pazurami.

Każdy, kto dobierał kiedykolwiek choćby tylko dodatki do salonu albo kupował ciuchy na wakacje po jakimś czasie zdaje sobie sprawę, że niektóre rzeczy okazują się wyborami ponadczasowymi, inne zaś – chybionymi.

Jednak w Polsce skrytykować czyjś styl, to jak opluć "horą curkę" i zabić żółwia. Tego się po prostu nie robi. Nie bez kozery postacie stylistów wypowiadających się negatywnie o ubiorze gwiazd czy narodu herbu łabędź z opony nie należą, delikatnie mówiąc, do ulubieńców publiki, co w innych krajach nie jest wcale regułą.

Tymczasem gusta mają to do siebie, że ewoluują. Nie tylko pod wpływem sezonowych trendów, ale też tego, co oglądamy (u znajomych, na mieście, w serialach, na Instagramie) i czy o nich dyskutujemy.
Sposób urządzenia mieszkania jest o tyle ciekawy, że najpełniej odbijają się w nim nasze tęsknoty, a bywa, że i lęki czy ambicje. Nawet te, którymi niechętnie podzielilibyśmy się z otoczeniem.

Jak na przykład aspirowanie do odznaki dobrego gustu, przy jednoczesnej niepewności co do tego, czy rzeczywiście się go posiada. Żeby wygrać w tej wyimaginowanej grze, każdy element wystroju musi pasować do pozostałych. Ale że percepcję zaburza niepewność, Polacy idą często na oślep w jeden z trzech schematów.

W ramach pierwszego z nich urządza się jednokolorowo. Jasne, że zdarzają się wspaniale wnętrza monochromatyczne, ale częściej można oglądać takie, które przypominają raczej ponurą wystawkę szarych (przeważnie) mebli i przedmiotów, najczęściej w towarzystwie bieli i srebrna.

Nie trzeba tu chyba dodawać, że nie wszystkie bibeloty i meble będą do siebie pasowały tylko dlatego, że są akurat w harmonijnym zestawieniu kolorystycznym.

Swoją drogą szare ściany, które 8-10 lat temu były absolutnym odkryciem (weszły niedługo po modzie na betonowe powierzchnie), rozpowszechniły się w Polsce dużo później.

I trudno się dziwić – o wiele za długo towarzyszyło nam przekonanie, że ściany powinny być raczej w ciepłych, słonecznych barwach. Nie bez kozery najpopularniejszym kolorem elewacji domków jednorodzinnych ostatnich 20 lat jest w Polsce żółty.
Czytaj także: Wielki powrót talerzy na ściany. Wyciągnijcie "Włocławki" i poznajcie nowe twarze polskiej ceramiki
Jest i inny wentyl bezpieczeństwa – wystrój składający się z dwóch, często kontrastowych kolorów, jak gdyby luźną inspiracją do udekorowania pomieszczenia było logo Ikei czy Nikona. Beżowy i zielony do siebie pasują? No to jedziemy. Gorzej, że przy ścisłym trzymaniu się tej samej tonacji efekt ma zazwyczaj w sobie coś infantylnego, a jednocześnie towarzyszy mu dojmujący brak polotu – część wnętrz wygląda w efekcie jak z kolekcji mebli dla przedszkoli.

Ostatnią metodą zachowywania spójności, jest postawienie na pewniaki – zestawy kolorów, o których wiadomo, że do siebie pasują. Często biel i czerń, czasem jeszcze w towarzystwie czerwieni. Tutaj problemem bywa to, że barwy, które dobrze grają razem na grafice, we wnętrzach mogą okazać się połączeniami przytłaczającymi. A przecież chodziło tu głównie o to, żeby było w mitycznym "dobrym guście".

Solarium welcome to


Jednym z najgorszych mikro trendów w nowoczesnych polskich mieszkaniach są elementy, które wyglądają jak żywcem wyjęte z sali weselnej, prowincjonalnej dyskoteki, solarium, a w najlepszym razie – salonu manicure’u.

Zjawisko jest tym dziwniejsze, że całkowicie oddolne. Bajerów z tej grupy nie da się bowiem zobaczyć ani w magazynach wnętrzarskich, ani w programach telewizyjnych (chyba, że mowa o "Królowych życia").

Mowa tu między innymi o sufitach na wysoki połysk podświetlanych na niebiesko, co daje wrażenia, że oto jest się w lokalu użytkowym. Zdarzają się też analogicznie podświetlone giga-żyrandole z kryształków (w stylu raczej dyskotekowym niż pałacowym), stroiki ze sztucznych kwiatów (najczęściej: orchidei). Pikowane meble, narzuty i poduszki, gdzie w miejscu przecięcia nici lśnią brylanciki (często wielkości złotówki) czy "lustrzane" stoły i stoliki.
Diamenciki – są, błękitny LED – jest. Czas zaczynać imprezę!fot. fragment zdjęcia jednej z aranżacji z grup wnętrzarskich
Skąd w głowach (wcale nie tak małej liczby) Polaków tak ekstrawaganckie pomysły? Nieśmiały trop przedstawiłam powyżej – ktoś zachwycił się danym elementem na weselu albo w salonie piękności i dalej poszło. Trochę analogicznie do trendu z przełomu lat 90. i 2000, gdy w klitkach z wielkiej płyty pod wpływem wrażeń z pierwszych dalekich podróży powstawały salony i łazienki w tzw. "stylu egipskim".

Dekory z hieroglifami, okładziny z piaskowca, popiersia i podobizny Nefertiti czy innych Tutenchamonów równie szybko jak stały się hitem – zostały pośmiewiskiem. Ofiarą tej mody jest hotel Piramida w Bolesławcu, lądujący dziś regularnie w zestawieniach koszmarów architektonicznych. W przeciwieństwie do warszawskiego Czarnego Kota, rankingowego sparing partnera, wciąż cieszący się dobrym zdrowiem (piramidy mają widać to do siebie).

Zachwyt rzecz ze wszech miar piękna, jednak to, co wygląda jak ponowoczesne wcielenie wyobrażenia o pałacowości na sali weselnej, na 12 metrach kwadratowych ma szanse przypominać raczej VIP room w klubie nocnym.
"Modele Daisy dodają wnętrzom luksusu, wdzięku i wyrafinowania"fot. Insprodesign

Papierowy płotek na ścianie sypialni


Wnosząc po masowo udostępnianych zdjęciach czterech kątów, wyróżnia nas też podwójne zaimpregnowanie na podróbki. I nie mam tu wcale nie myśli tego, że ktoś upodobał sobie na przykład kultowy fotel Barcelona, ale że nie stać go na wydanie ponad 2000 złotych, więc szuka czegoś w podobnym stylu.

Zdziwienie może budzić natomiast, że części z nas zdaje się zupełnie nie przeszkadzać tapety udające deski, styropian udający cegły czy plastik udający rośliny. Zwłaszcza, jeśli fałszywość, a co za tym idzie i tandetę takich dekoracji, widać na pierwszy rzut oka.

Czym innym jest zamówienie płytek ceramicznych stylizowanych na kafle Azulejos albo płytek ceglanych z cegły, a czym innym urządzanie domu w stylu "plan filmowy z dykty". Okazuje się jednak, że wielu rodakom mieszkanie w słabych dekoracjach do własnego życie zupełnie nie przeszkadza.

Foto-whatever


Ciekawym motywem jest też kolejne już wcielenie modnych w latach 90. fototapet. To nie pierwszy raz, gdy doszło do ich reinkarnacji w polskich domach. Widoczki palm i lasów sprawowały się widać źle, bo odrodziły się po dekadzie jako czarno-białe fotografie Nowego Jorku albo Paryża, żeby wrócić po raz kolejny jako zdjęcia drukowane na szkle, którymi okleja się ściany nad blatami szafek kuchennych.

Tutaj mikro trendy są już różne. Są nowe jorki i stare, dobre rajskie plaże czy mgliste lasy. Zdarzają się też szkiełka tematyczne – zadrukowane zdjęciami warzyw, pieczywa czy ziaren kawy.

Są oczywiście i wnętrza urządzone spójnie i gustownie. To, co dziwi, to fakt, że na najbardziej demokratycznych grupach wnętrzarskich stanowią mniej więcej połowę.
A może by tak zrobić kokosy...?fot. magicandstyle.com

A co tu tak brzydko?

Wydawać by się mogło, że w czasach mnogości darmowych inspiracji online i dość powszechnego dostępu do profesjonalnie zaprojektowanych powierzchni jak restauracje i hotele, nasz gust narodowy powinien ewoluować ku lepszemu, tymczasem niewiele poza Instagramem na to wskazuje.

Z drugiej zaś strony media społecznościowe i personalizacja wyszukiwań rozdrabniają nas na coraz mniejsze bańki. Żyjąc wśród sugestii żyrandoli z kryształów i puf ze sztucznego futra, trudno nagle zachwycić się surowością litego drewna albo ręcznie robioną glinianą donicą.

Kilka dobrych lat temu brzydotę polskich mieszkań tłumaczono przeważnie niedostatkami finansowymi. Trudno wszak zrobić zadowalający remont, gdy stać nas wyłącznie na malowanie, nową lampę i kanapę, którą trzeba dobrać jakoś do takich elementów układanki jak kredens po babci, stół sprzed dekady i linoleum.

Tyle że zdjęcia z domów polskich, wstawiane przez dumnych właścicieli, przedstawiają przeważnie wnętrza świeżo urządzone – i to często od A do Z. W czasach dostępności tanich sklepów z wyposażeniem jak Pepco, Jysk, Leroy Merlin czy Home&You, gdzie podobnie jak w second handzie da się wygrzebać coś fajnego i pasującego do koncepcji, trudno podnosić już argumenty o przymuszonym braku wyboru.
(zdjęcie ilustracyjne)fot. Instagram / misiumisiaczek

Sercem i gustem


Naszym gustom trudno się dziwić. Latami kształtowały je brzydota urbanistyczna, czasy niedostatku, ograniczone możliwości finansowe i szaleńcza pogoń za dostępnymi imitacjami Zachodu. Wydaje się, że gros Polaków w kwestii wystroju wnętrz wreszcie nauczyło się podążać za głosem serca. I można powiedzieć – znakomicie – wolnoć Tomku w swoim domku (z dodatkiem sakramentalnego: A O GUSTACH SIĘ NIE DYSKUTUJE!).

Problem jest tu jeden, za to dość zasadniczy. Bez gustu wyczulonego na tak zaniedbywane w polskich szkołach i obejściach kwestie jak kompozycja, symetria, proporcja czy palety kolorystyczne, trudno nauczyć się wybierać rzeczy ponadczasowe, które mogą zostać z nami bez względu na trendy i konieczność odświeżenia mieszkania.

Dobrze zaprojektowane meble i bibeloty opierają się upływowi czasu dość skutecznie. Co za tym idzie, nie proszą się o wyrzucenie, jako przestarzałe i brzydkie podczas każdego większego remontu czy przemeblowania.

Ekstrawagancje masowej i taniej produkcji z rodzaju inkrustowanych brylancikami pufów wylądują na śmietniku dość szybko. Nie inaczej niż fototapeta z palmą czy portret faraona.

Chcesz podzielić się historią albo zaproponować temat? Napisz do mnie: helena.lygas@natemat.pl
Czytaj także: Uważasz swoje perfumy za oryginalne, bo są markowe? Bzdura, wszystkie Polki pachną podobnie