"Grożą, że wywiozą mnie w bagażniku". Do czego zdolny jest reżim Łukaszenki? Tego boją się w Polsce

Katarzyna Zuchowicz
Świat żyje sprawą olimpijki, która uciekła przed władzami Białorusi i której pomogła Polska. Ludzi poruszyła też śmierć białoruskiego opozycjonisty na Ukrainie, której przyczyny wciąż nie są znane, ale i tak zrodziły już pytania o działalność białoruskich agentów za granicą. – Sam Łukaszenka osobiście powiedział, że dostaną każdego, kto jest liderem opozycji za granicą – mówi nam białoruski działacz. Czy mogą zagrażać swoim rodakom w Polsce?
Za sprawą Krysciny Cimanouskiej i tajemniczej śmierci białoruskiego opozycjonisty na Ukrainie znów głośno o reżimie Aleksandra Łukaszenki. Fot. Wikipedia/CC BY-SA 4.0


Kryscina Cimanouska stała się bohaterką, a nasz kraj zbiera zaś brawa za pomoc dla niej. W środę olimpijka ma przylecieć do Polski. Nie wiadomo tylko dokładnie skąd i kiedy, MSZ – ze względu na jej bezpieczeństwo – nie udziela dokładnych informacji.
– Ze względów bezpieczeństwa nie podajemy jeszcze godziny przylotu, ale mam nadzieję, że odbędzie się on bez problemu – powiedział też szef Domu Białoruskiego w Warszawie Aleś Zarembiuk. Trudno się dziwić. Wszyscy pamiętają, jak w maju tego roku Białoruś przejęła samolot Ryanaira lecący z Aten do Wilna i zmusiła go do lądowania w Mińsku. Na pokładzie był znany opozycjonista Roman Pratasiewicz, którego od dawna śledzono. Świat z niedowierzaniem obserwował wtedy, jak dysydent został uprowadzony i aresztowany, jak reżim nie cofnie się przed niczym.


– Tu czeka mnie kara śmierci – miał powiedzieć Pratasiewicz, gdy samolot wylądował w jego kraju.

– Ciągle o tym myślimy, gdy wsiadamy do samolotu. Czy lecąc do Wilna, nagle nie wylądujemy w Grodnie – przyznaje dziś Wład Kobets, dyrektor międzynarodowej organizacji International Strategic Action Network for Security (iSANS) i Centrum Białoruskiej Solidarności w Warszawie.

Strach przed tym, do czego poza swoim krajem mogą być zdolni ludzie Aleksandra Łukaszenki, jest wśród białoruskich działaczy ogromny.

"Regularnie dostajemy groźby"


– Staramy się nie latać nad terytorium Białorusi. Nad Rosją też nie. Rosjanie wydają wszystkich działaczy opozycji, którzy są zatrzymywani na wniosek prokuratury czy organów śledczych białoruskich – mówi naTemat Paweł Łatuszka, były minister kultury Białorusi, potem ambasador tego kraju w Polsce, dziś jeden z najważniejszych przedstawicieli białoruskiej opozycji, lider Narodowego Zarządu Antykryzysowego, który działa w Polsce.

On odczuwa to na własnej skórze. – Po porwaniu samolotu pana Protasiewicza powiedziano, że może następny będzie Paweł Łatuszka. Czyli ja, którego powinni wykraść samochodem w bagażniku i wywieźć na terytorium Białorusi. Później to zostało powtórzone przez jednego z deputowanych naszego parlamentu, pułkownika milicji. W ubiegłym tygodniu znów powtórzył to były pracownik ze spec oddziału specjalnego MSW. Regularnie, codziennie, dostajemy takie groźby pod swoim adresem. Są to groźby przekazywane w sposób otwarty. Publicznie, przez prasę. I przez nasze źródła – opowiada w rozmowie z naTemat.

Historia 24-letniej olimpijki, która poruszyła świat, oczywiście jest inna. Była spontaniczna, niezaplanowana, nikt jej wcześniej nie groził i z opozycją niewiele miała wspólnego. Ale nie jest jedyną, o której dziś jest głośno w związku z Białorusią. I której sprawa rodzi pytania, jak białoruskie służby – kraju izolowanego i napiętnowanego przez Zachód – mogą tak sprawnie działać poza swoimi granicami. – Od lat jest informacja, że Łukaszenka stworzył specjalny budżet 1,5 mln dolarów na to, żeby zwalczyć opozycję za granicą. Mają środki, stworzony specjalnie oddział GRU, czyli wojskowe służby wywiadowcze Ministerstwa Obrony, na czele z zastępcą szefa Sztabu Generalnego, gen. Pawłem Murawiejką, który koordynuje tę działalność. Zagrożenie dla działaczy opozycji jest absolutnie realne. Według naszych ocen w tych siłach jest 30-40 oficerów – tłumaczy Paweł Łatuszka.

Sprawa olimpijki i śmierć Witalija Szyszowa


Przypomnijmy. Kryscina Cimanouska została usunięta z białoruskiej kadry po tym, jak na Instagramie opowiedziała, że jest zmuszana do wzięcia udziału w biegu sztafety kobiet na 4x400 metrów. Dodała, że nigdy nie trenowała biegów na tym dystansie, a na Igrzyska Olimpijskie w Tokio zakwalifikowała się do biegów na 100 i 200 metrów.

Potem wszystko rozegrało się bardzo szybko. Cimanouska miała być siłą sprowadzona do kraju, jednak w ostatniej chwili na lotnisku udało jej się uciec i skorzystać z pomocy japońskiej policji. Potem znalazła schronienie w polskiej ambasadzie. W tym czasie jej mąż zdążył uciec z Białorusi na Ukrainę. – Decyzję o wyjeździe podjąłem w pół godziny – mówił BBC.
– Krytykowała federację sportową, nawet nie władze. Ta sytuacja przypomina najgłębsze czasy Związku Sowieckiego, gdy ludzie uciekali, gdy np. jakaś orkiestra wyjeżdżała na tournee, kilku muzyków nie chciało wracać. To smutne, że mamy rok 2021 i takie rzeczy się dzieją. To jakiś paradoks. Białoruskie władze nie mają żadnych skrupułów. Główny propagandysta białoruskich mediów nazwał ją prostytutką, stwierdził, że trzeba ją wysłać do obozu uchodźców na Litwie, tak wyczuł nastroje, że jest zdrajczynią – komentuje w rozmowie z naTemat Kuba Biernat z Biełsatu.

Ale ważna wiadomość, która poruszyła Białorusinów poza granicami kraju jest też taka, że 2 sierpnia na Ukrainie znaleziono ciało znanego białoruskiego działacza, Witalija Szyszowa, szefa Białoruskiego Domu – organizacji, która działa również w Polsce i jest zaangażowana w pomoc Białorusinom uciekającym z kraju przed prześladowaniami. Wital, jak piszą o nim media, wyszedł na jogging i nie wrócił do domu.

Kijowska policja, potwierdziła, że został znaleziony powieszony w jednym z kijowskich parków, niedaleko miejsca zamieszkania.

Tajemnicza śmieć białoruskiego działacza


Służby nie wykluczają, że Szyszow mógł odebrać sobie życie, prokuratura zbada wersję upozorowanego na samobójstwo morderstwa. Jego znajomi twierdzą, że ostatnio był śledzony, że coś podejrzewał.

Biełsat podaje:

"Znajomi Szyszowa powiedzieli Biełsatowi, że wcześniej był on śledzony podczas swoich porannych treningów. Przypominają sobie też, że do jego i jego dziewczyny podchodzili swego czasu "podejrzani ludzie”, którzy próbowali ich zagadywać". Czytaj więcej

"W rozmowie z dziennikarzami Jury Szczuczko z Białoruskiego Domu powiedział, że Szyszow miał ślady pobicia na twarzy, złamany nos. – Mieliśmy takie informacje od Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, żebyśmy byli ostrożniejsi bo pracuje sieć agentów KGB i wszystko jest możliwe – zaznaczył" – czytamy jeszcze. – W białoruskiej historii był przypadek Aleha Biabienina, dziennikarza, który też został znaleziony powieszony, i też miał jakoby popełnić samobójstwo. Jego znajomi twierdzili, że to niemożliwe, że nic na to wskazywało. W przypadku Szyszowa różne wersje można brać pod uwagę. Pamiętając o tym, że białoruski reżim był w stanie zawrócił samolot, co wydawało się absurdalne, a jednak zdecydował się na coś takiego, wersja, że ktoś mu pomógł wcale nie jest wersją nieprawdopodobną. Na pewno nie możemy jeszcze powiedzieć, co się stało, ale wielu Białorusinów będzie się zastanawiało nad tym, co może im grozić – mówi Kuba Biernat.

"Proszę polskie władze o pomoc"


Jak to zdarzenie na Ukrainie odbierają działacze białoruskiej opozycji w Polsce?

Paweł Łatuszka: – Jest zagrożenie dla działaczy opozycji białoruskiej mieszkających za granicą. Wynika to z tego, że sam Łukaszenka osobiście powiedział, że po cichu, ale dostaną każdego, kto jest liderem opozycji za granicą. To potwierdził w lutym szef KGB gen. Tertel na ogólnym zgromadzeniu. Powtórzył to również wiceminister spraw wewnętrznych, który jest dowódcą wojsk wewnętrznych – że są gotowi popełnić nawet akty terrorystyczne za granicą. Dlatego mam nadzieję, że państwo polskie podejmuje odpowiednie działania ku temu, by zapobiec temu, żeby takie wydarzenie miało miejsce na terytorium Polski.

Wręcz podkreśla: – Proszę polskie władze o pomoc w tej sytuacji. Mam nadzieję, że możemy na to liczyć. Według naszych informacji, które przekazywałem władzom Polski i Litwy, w związku ze zwiększającą się nielegalną imigracją na Litwie, przedstawiciele służb specjalnych mogą być przerzucani na terytorium UE. Mamy kontakty, mamy takie informacje. Ujawniliśmy schemat z nielegalną imigracją miesiąc przed rozpoczęciem tej akcji. Przekazaliśmy go władzom polskim i litewskim. Potem wszystko rozgrywało się według tego schematu.

Kuba Biernat uważa, że białoruscy agenci łatwo mogą przedostać się np. na Ukrainę. – To kraj rosyjskojęzyczny, postsowiecki, agentowi nie jest trudno wtopić się w otoczenie. Ale dużo Białorusinów przedostaje się do Polski. Wydaje mi się, że nie jest niczym trudnym umieścić wśród nich jakiegoś agenta. Możliwe jest, że mogą spokojnie przeniknąć i dokonać jakichś aktów. Na pewno ostrożność jest zalecana – uważa.

"Nigdy tak dużo osób nie wyjeżdżało z Białorusi"


Paweł Łatuszka mówi, że nie ma żadnej ochrony. – Tylko od czasu do czasu widzimy radiowóz policyjny – mówi.

Wład Kobets przyznaje zaś, że przed centrum, którym kieruje od około miesiąca stoi policja. – Cały czas stoi samochód. Z Białorusi dostajemy ostre sygnały. Przekaz telewizji państwowej jest taki, że wszyscy będą w taki czy inny sposób ukarani za działalność opozycyjną, za sprawę Swiatłany Cichanouskiej – tłumaczy. Jak mówi, Centrum Solidarności Białoruskiej powstało w ubiegłym roku po wyborach prezydenckich na Białorusi, które ona wygrała, żeby wspierać Białorusinów, którzy wyjechali z kraju. Podobne są też w Wilnie i Kijowie.

– W naszym centrum jest dział prawny, udzielamy pomocy Białorusinom, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia kraju. Codziennie ludzie się do nas zgłaszają. Działa szkółka, już mamy 65 dzieci. Nigdy tak dużo osób nie wyjeżdżało z Białorusi. To jest katastrofa. Nie wiadomo, co i gdzie może się wydarzyć – mówi.

Podkreśla: – Na Ukrainie agentom łatwiej jest działać. Mam nadzieję, że na terenie Polski i UE tak łatwo nie będzie. Myślę, że Polska jest bezpiecznym krajem, a to, co zrobiła dla Krysciny, jest bardzo ważne.